Choć uzależnionych od technologii może być nawet 3 proc. uczniów, rząd nie prowadzi spójnych działań profilaktycznych.
„Loguj się z głową” – tak Ministerstwo Edukacji Narodowej nazwało swój projekt przeciwdziałania e-uzależnieniom wśród młodzieży. Przygotowuje go razem z Krajowym Biurem ds. Przeciwdziałania Narkomanii. To ono będzie czuwać nad realizacją programu.
Eksperci przekonują, to krok w dobrym kierunku, choć tylko kropla w morzu profilaktycznych potrzeb. Problem uzależnienia od sieci to jedno z największych współczesnych zagrożeń dla młodzieży. Tak duży, że trafił do międzynarodowej klasyfikacji chorób WHO, która będzie obowiązywać od 2019 r. (Polska ma czas na jej wprowadzenie do 2022 r.).
Resortowy program ma być skierowany przede wszystkim do rodziców. Do końca 2019 r. w jego ramach zostanie przygotowanych 10 scenariuszy godzinnych spotkań z rodzicami. Tematy: od nadużywania mediów cyfrowych do e-uzależnienia dzieci i młodzieży. Objęci programem będą już rodzice przedszkolaków. Program ma kosztować 200 tys. zł i być finansowany z Funduszu Rozwiązywania Problemów Hazardowych. Realizowany będzie w ramach Narodowego Programu Zdrowia na lata 2016–2020.
– Scenariusze spotkań z rodzicami zostaną uzupełnione materiałami informacyjno-edukacyjnymi. Zostanie też opracowana oferta pomocy rodzinie w sytuacji zagrożenia e-uzależnieniem – mówi Justyna Sadlak z MEN.
Jak zapewniają urzędnicy, temat wciągającej sieci jest też ujęty w podstawie programowej do informatyki i w zadaniach profilaktyczno-wychowawczych szkoły.
– Dobrze, że MEN kieruje działania do rodziców, bo to oni są kluczowi. Scenariusze powinny uwzględniać nie tylko rozmowy o technologii, ale też wspieranie budowania relacji z dziećmi – uważa Maciej Dębski, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego i prezes fundacji Dbam o Mój Z@sięg.
Dodaje jednak, że na tym nie można poprzestać. Według przeprowadzonych przez niego badań na grupie 20 tys. dzieci problem e-uzależnienia dotyczy ok. 3 proc. uczniów. Kolejne 15 proc. to grupa ryzyka, czyli osoby, które używają smartfona w ryzykowny sposób, korzystając z niego np. przed snem, w czasie spotkań ze znajomymi, na lekcjach.
– Działania prowadzone przez różne instytucje są rozproszone. Brakuje krajowego programu przeciwdziałania e-uzależnieniom, za którym poszłyby pieniądze. Dzięki temu można by prowadzić nie tylko programy profilaktyczne, ale też leczenie i reintegrację po nim. Skala problemu jest tak duża, że powinniśmy de facto zbudować sieć profesjonalnie działających klinik e-uzależnień – dodaje.
Jego słowa potwierdza Najwyższa Izba Kontroli. Już dwa lata temu wykazała, że minister edukacji narodowej i minister zdrowia nie opracowali wytycznych określających sposób postępowania w zakresie identyfikowania i diagnozowania zjawiska nadużywania przez dzieci i młodzież mediów elektronicznych oraz realizacji zadań w zakresie przeciwdziałania e-uzależnieniu. W rekomendacjach znalazło się zalecenie, by resorty wspólnie przygotowały wystandaryzowane narzędzia diagnostyczne dla poradni psychologiczno-pedagogicznych w zakresie diagnozowania e-uzależnień. To pomogłoby chociaż oszacować skalę problemu. Takich narzędzi nadal nie ma.
Jak ze zjawiskiem walczą inni? Od lat próbuje to robić np. rząd Korei Południowej. W 2011 r. przyjęto tam prawo zwane potocznie prawem Kopciuszka, na mocy którego młodzież do 16. roku życia nie może grać online między północą a szóstą rano. Specjalnie w tym celu do gier wprowadzono identyfikację tożsamości.
Kraj powołał też urząd – Centrum Zapobiegania Uzależnieniom od Internetu. Organizuje ono m.in. obozy rehabilitacyjne dla nastolatków, które nie potrafią odłożyć smartfona.
Brakuje nawet narzędzi, by oszacować skalę problemu
Inny pomysł na walkę z uzależnieniem miał francuski parlament. Na początku sierpnia przegłosował przepisy, zgodnie z którymi uczniowie poniżej 15. roku życia nie mogą używać w szkole telefonów komórkowych, tabletów, smartwatchów ani innych urządzeń podłączonych do internetu. To realizacja obietnicy wyborczej prezydenta Emmanuela Macrona. Do tej pory podobny zakaz obowiązywał tylko podczas lekcji, ale na przerwie można było sięgać po komórkę. Nowe rozwiązania będą działać od września 2018 r.
Zakaz budzi kontrowersje. I nic dziwnego, bo nie wszędzie takie pomysły zdają egzamin. 13 lat temu podobnie chciał rozprawić się z komórkami ówczesny burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg. Amerykańscy uczniowie niechętnie mu się jednak podporządkowali – w szkołach, gdzie nie było wykrywaczy metali, przemycanie komórek było na porządku dziennym. Niezadowoleni byli również rodzice, którzy skarżyli się, że nie mają kontaktu z dziećmi. Wśród zawiedzionych rozwiązaniem był obecny burmistrz Bill de Blasio, który – jak pisze prasa – sam kazał synowi przemycać komórkę do szkoły. Nic dziwnego, że kiedy wygrał wybory, zakaz złagodzono. Od 2015 r. to dyrektorzy szkół w porozumieniu z rodzicami ustalają zasady używania telefonów.
Takie rozwiązania najczęściej są też stosowane oddolnie w polskich szkołach. O tym, czy można przynieść ze sobą komórkę, decyduje szkolny statut. Już teraz wiele placówek wprowadza całkowite lub częściowe zakazy. A jak pokazują badania London School of Economics z 2015 r., gra może być warta świeczki.
W czasie analiz przeprowadzonych w szkołach w Birmingham, Leicester, Londynie i Manchesterze różnica między wynikami testów 16-latków w szkołach, które zabroniły używania komórek, i tych, gdzie były one dopuszczalne, wynosiła 6,4 proc. Naukowcy szacują, że to ekwiwalent tygodnia w szkolnej ławce.