Kandydaci bezpartyjne, Ruchy Miejskie, lokalni liderzy – wybory samorządowe wymykają się partyjnym podziałom.

Wybory samorządowe są jedynym plebiscytem, w którym od lat rośnie frekwencja. W 1993 roku do urn poszedł zaledwie co trzeci mieszkaniec Polski. W 2014 roku – co drugi. Dzieje się tak w sytuacji, gdy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych (o europejskich nie wspominając) głosujemy coraz rzadziej. Przyczyn można szukać na wielu płaszczyznach: z jednej strony Polacy deklarują, że są zmęczeni partyjniactwem i polityką w ogóle, spada poziom zaufania do polityki i polityków, ale przede wszystkim – brak poczucia sensu chodzenia na wybory. Zupełnie odwrotnie jest w przypadku wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Tu Polacy deklarują, że ich głos ma znaczeni i co więcej – znaczenie ma to, kto będzie rządził w ich mieście.

Wciąż jednak w tych wyborach uczestniczymy mniej chętnie niż w prezydenckich i parlamentarnych. - W przypadku polskich wyborów mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Biorąc pod uwagę fakt, że w wyborach samorządowych wybieramy tą władzę, która jest nam najbliższa powinny one cieszyć się co najmniej taką samą popularnością jak wybory ogólnokrajowe. Tymczasem Polacy najchętniej chodzą na wybory prezydenckie, potem parlamentarne, a samorządowe – dopiero na trzecim miejscu - mówi prof. Dariusz Skrzypiński, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.

W 2014 roku spośród 2475 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast Polacy wybrali tylko 458 partyjnych. Pozostali, czyli aż 2017, to przedstawiciele lokalnych komitetów wyborczych. Nawet w dużych miastach partyjni to mniejszość: na 106 prezydentów miast aż 67 to bezpartyjni.

Jeśli wierzyć sondażom, w tym roku może być podobnie. Wybory samorządowe wcale nie mają politycznej twarzy sporu Rafała Trzaskowskiego z Patrykiem Jakim. Z badania przeprowadzonego przez IBRIS dla Radia Zet wynika, że co trzeci Polak w wyborach samorządowych najchętniej zagłosuje na kandydata bezpartyjnego. Z sondażu wynika, że niespełna połowa wyborców posłucha rekomendacji politycznych, w tym 26,4 proc. poprze kandydatów partii opozycyjnych. Z kolei obóz rządzący może liczyć na głosy zaledwie 16,6 proc. głosujących.

- Sprawy, jakimi partie polityczne zajmują się na poziomie krajowym można ograniczyć do kilku programów. Jeśli chodzi o wybory samorządowe, zwłaszcza na poziomie gminy, to one mocno się od siebie różnią. Są oczywiście pewne wspólne sprawy jak transport publiczny czy zagospodarowanie przestrzenne, ale w każdej gminie te problemy są inne i nie da się ich zagregować w większe byty polityczne – tłumaczy dr hab. Michał Wenzel, socjolog z Uniwersytetu SWPS.

Jak dodaje, nie bez znaczenia jest również to, że lokalne elity nie zawsze odpowiadają podziałom politycznym na szczeblu centralnym.

Podobnie uważa politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego: - W przypadku wyborów samorządowych na poziomie gminnym w świadomości Polaków mocno wpisała się narracja depolityzująca te wybory. Znalazło to odzwierciedlenie w kampanii Platformy Obywatelskiej, która w 2010 roku posługiwała się hasłem „Nie róbmy polityki. Budujmy Polskę”. Inaczej jest na poziomie wojewódzkim. Jest to dla partii politycznych istotna wskazówka, jaką popularnością cieszą się one w społeczeństwie. Pamiętajmy, że sondaż to nie to samo co wybory. W tej chwili po raz pierwszy od trzech lat, partie staną do twardego zweryfikowania swojej pozycji w społeczeństwie - mówi prof. Dariusz Skrzypiński.

Druga sprawa, jak mówi socjolog, to kwestia symboli i ideologii, które ważne w polityce ogólnokrajowej, w tej lokalnej przestają mieć aż takie znaczenie. – Polityka lokalna jest uzależniona od lokalnych okoliczności i tylko lokalni działacze w pełni je rozumieją – mówi dr hab. Michał Wenzel, socjolog z Uniwersytetu SWPS.

- Partie są praktycznie nieobecne na poziomie gminnym z dwóch powodów. Z jednej strony jest to efekt słabości lokalnych struktur partyjnych, ale z drugiej znowu specyfiki tych wyborów. Wybieramy w nich osoby, z którymi mijamy się na ulicy, które często znamy – choćby z widzenia. Dochodzą więc tu o głosu względy towarzyskie - uważa z kolei prof. Dariusz Skrzypiński.