Cyberchondrycy, reklamożercy, pacjenci wyjazdowi. Wierzą, że za pieniądze zdrowia nie kupią, ale sprytem i pomysłowością owszem. Nie muszą stać nad ranem w kolejkach do rejestracji ani spędzać całego dnia na SOR-ze, udając, że przewlekły kaszel to nagły wypadek. Nowi chorzy korzystają z narzędzi, jakie służba zdrowia sama wkłada im w ręce.
Do lekarza wybieramy się dopiero, gdy coś zaczyna szwankować. Badania profilaktyczne uchodzą za zbędną fanaberię, dostępną dla zarabiających dużo powyżej średniej krajowej. Zniechęcają doniesienia o dwuletnim oczekiwaniu do ortopedy, półrocznych zapisach do okulisty i co najmniej rocznej kolejce na refundowaną przez NFZ gastroskopię.
Ale czy rzeczywiście jest aż tak ciężko z dostępem do służby zdrowia, a korzystanie z prywatnej opieki lekarskiej zarezerwowane jest wyłącznie dla bogaczy?
Nowi chorzy są dowodem na to, że o zdrowie można dbać za darmo lub za symboliczną opłatę. Nowi chorzy nie zapisują się z rocznym wyprzedzeniem do internisty, nie żyją w lęku co będzie, jeśli złamią nogę i konieczna będzie długa rehabilitacja. Stawiają na to, co jest im oferowane tu i teraz. W ubiegłym roku dali się porwać modzie na diagnozy wirtualne. W tym roku czekają na elektroniczne recepty i skierowania.
Już dziś zamawiają recepty przez telefon, korzystają z porad zaprzyjaźnionych farmaceutów i telemedycyny. Coraz więcej specyfików dostępnych do tej pory wyłącznie z polecenia lekarza kupują dzięki poradom farmaceutów bez niej: w nieco słabszej dawce albo w mniejszej porcji. W przypadku bardziej skomplikowanych czy wymagających szybkiej interwencji schorzeń jadą do przygranicznych miasteczek na terenie Czech lub Niemiec.
I zgodnie powtarzają, że nie trzeba być milionerem ani mieć końskiego zdrowia, żeby leczyć się w Polsce. Wystarczy wiedzieć, jak się w polskiej służbie zdrowia poruszać.
Takiego samego zdania jest Przemysław Staroń, psycholog i kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS w Sopocie. Według Staronia problemem w podstawowym leczeniu często nie są bowiem ani pieniądze, ani długie terminy. – Problemem jest nasze roszczeniowe podejście. Wcale nie jest tak, że nie można dostać się do lekarza pierwszego kontaktu w publicznej przychodni. Można, trzeba tylko sprytnie do tego podejść. Korzystać z tych narzędzi, które są dostępne, np. rejestracji internetowej – mówi Staroń. – Kolejki od szóstej rano do rejestracji, owszem, zdarzają się, ale wystarczy odrobina pomysłowości i można zapisać się do lekarza, nie tracąc całego dnia. Co więcej, są przychodnie bardziej oblegane i takie, w których do gabinetu można dostać się niemal od ręki. Wystarczy tylko do takiej przychodni się przepisać. Najłatwiej oczywiście narzekać i protestować przeciwko dramatycznej sytuacji w służbie zdrowia. Prawda jest jednak taka, że kreatywne podejście, widzenie rozwiązań zamiast niemożliwości da nam o wiele więcej – podkreśla Staroń.
Halo, panie doktorze
Natychmiastowy kontakt z lekarzem niemal 24 godziny na dobę to, wydawałoby się, marzenie ściętej głowy. Realne co najwyżej w przypadku posiadania kogoś takiego w rodzinie. Ale nowi chorzy, jako sprytni i otwarci na nowinki, mają dostęp do porady medycznej niemal non stop. Internista, a także specjalista, psycholog czy dietetyk – nawet w ich przypadku czas oczekiwania na wizytę jest niekiedy kwestią kilku godzin. No, góra, paru dni.
Anna od niemal roku konsultuje swój stan zdrowia za pomocą wideowizyt lekarskich. Wprawdzie nie traktuje ich jako jedynego kontaktu z lekarzem, ale przy alergiach skórnych oraz anemii, z którą walczy od dawna, potrzebuje porad częściej, niż jest to możliwe w tradycyjny sposób. W portalu medycznym ma już wybranego ulubionego internistę oraz dermatologa. Konsultuje z nimi wyniki badań oraz niepokojące objawy lub zaostrzenie choroby. E- lub tele-wizyta kosztuje ją w granicach od 30–40 zł u lekarza ogólnego do około 60 zł u specjalisty. Niestety, wirtualny lekarz nie ma jeszcze możliwości wystawiania recept online, ale Anna liczy, że i to wkrótce się zmieni. Na razie ma w domu zapas maści sterydowych, recept na leki przygotowywane w aptece oraz żelaza, które musi przyjmować na stałe. Podczas tradycyjnej wizyty prosi o kilka opakowań na pół roku z góry. Zresztą dermatolog, który ją prowadzi, może wypisać jej receptę przez infolinię. Anna odbierze ją dwa dni później na recepcji. – Wystarczy tylko zapytać, a okaże się, że lekarze są chętni do pomocy, a dostęp do leczenia i profilaktyki jest znacznie prostszy, niż sądziliśmy – dodaje Anna. Zdobycie recepty nie jest mrzonką, tak samo jak adresu e-mailowego do naszego stałego lekarza. Poza tym w nagłych przypadkach, nawet jeśli nie ma wolnych numerków, zawsze można spróbować dostać się jako pacjent dodatkowy.
Piotr Słomian, współzałożyciel portalu telemedycznego Telemedi.co, jest ekonomistą, ale dorastał w rodzinie lekarzy. Matka jest pediatrą z ponad 25-letnim doświadczeniem, ojciec – specjalistą z dziedziny chorób wewnętrznych, endokrynologii i medycyny ratunkowej, siostra z kolei rozpoczyna właśnie rezydenturę z endokrynologii. Na co dzień wszyscy pracują w szpitalu im. Jana Pawła II w Zamościu, a oprócz tego od dwóch lat działają też wirtualnie. Telemedi.co to lekarski start-up (firma promująca innowacyjną działalność, otwarta na rozwój i inwestycje), który Piotr uruchomił wspólnie z kolegą Pawłem Sieczkiewiczem.
– Przez lata obserwowałem pracę rodziców i byłem świadkiem, jak wiele odbierają telefonów z prośbą o poradę zdrowotną. Pomyślałem, że wielu pacjentów chciałoby skorzystać z takiej zdalnej konsultacji, ale nie mają żadnego znajomego lekarza – wspomina Słomian.
W firmie Słomiana i Sieczkiewicza pacjent rejestruje się na stronie internetowej, opisuje, co mu dolega, wybiera lekarza, z którym chce się skonsultować, lub decyduje się na opcję, w której system sam wskazuje specjalistę na podstawie opisanych symptomów. Sama wizyta lekarska odbywa się poprzez smartfon (wystarczy odpowiednia aplikacja) lub komputer. W poszczególnych portalach lekarskich online jest około kilkudziesięciu specjalistów. W bazie Telemedi.co w tej chwili zarejestrowanych jest 43 lekarzy i innych specjalistów medycznych, a start-up chwali się, że do końca roku chce pomóc 100 tys. pacjentów. Słomian podkreśla, że ze względów prawnych działalność portalu nie miała do tej pory charakteru diagnozy lekarskiej. 12 grudnia ubiegłego roku weszła w życie ustawa o systemie informacji w ochronie zdrowia, która daje lekarzowi prawo do stawiania diagnozy także za pośrednictwem narzędzi teleinformatycznych lub tzw. systemów łączności, czyli telefonów.
Doktor Marek Koenner, radca prawny z Kancelarii Medycznej Koenner, podkreśla, że rynek telemedyczny to przede wszystkim relacja lekarz – pacjent (tzw. D2P: Doctor-2-Patient), która obejmuje m.in. telemonitoring bądź telekonsultację, oraz relacja lekarz – lekarz (tzw. D2D: Doctor-2-Doctor), obejmująca m.in. telekonsultację pomiędzy lekarzami bądź teleoperacje. – Zatem jeśli lekarz i pacjent będą mieli dostęp do systemów teleinformatycznych, to możliwe będzie zdiagnozowanie i leczenie pacjenta na odległość, a osobisty kontakt z lekarzem przestanie być koniecznością – dodaje dr Koenner.
Obowiązujące regulacje teoretycznie umożliwiają już wystawianie e-recept, e-skierowań oraz e-zleceń na wyroby medyczne. – Niestety, na wiele z tych elektronicznych usług trzeba będzie jeszcze trochę poczekać ze względu na opóźnienia tzw. projektu P1, zakładającego budowę elektronicznej platformy usług publicznych w zakresie ochrony zdrowia. Na wskazanej platformie będą się znajdowały informacje o zdarzeniach medycznych wszystkich obywateli Polski (niezależnie od płatnika) oraz obywateli Unii Europejskiej i innych krajów, którzy skorzystają ze świadczeń zdrowotnych w Polsce. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, resort zdrowia zakłada, że e-recepty wejdą w życie jeszcze w tym roku, e-skierowania w 2018 r., a w 2019 r. – e-zlecenie i e-zwolnienie lekarskie – dodaje dr Koenner.
Obecnie zniesiono wprawdzie obowiązek wyłącznie osobistego kontaktu pacjenta z lekarzem, jednak przy praktykowaniu diagnozowania i leczenia na odległość zawsze należy zachować ostrożność. Jak wyjaśnia dr Koenner, powstawanie portali e-medycznych i dopuszczalność leczenia na odległość przed wprowadzeniem ostatnich regulacji było kwestią dyskusyjną.
Poza tym gdy zachodzi jakakolwiek wątpliwość co do stanu zdrowia pacjenta, należy skierować go na tradycyjną osobistą wizytę lekarską.
Z obserwacji twórców portali telemedycznych wynika, że najczęstszymi problemami wirtualnych pacjentów są takie, z którymi wstydzą udać się na tradycyjną wizytę – wszelkiego rodzaju problemy ginekologiczne oraz seksualne. Z telemedycyny bardzo często korzystają także rodzice małych dzieci, polscy emigranci oraz wszyscy chcący skonsultować wyniki badań i poznać opinię drugiego lekarza na temat problemu, który już konsultowali – uważa Słomian.
Możliwości jest coraz więcej. W wirtualnej Przychodni.pl można więc dowiedzieć się o symptomach wszelkich chorób, jak również odnaleźć jeden z gabinetów konkretnego lekarza w bazie danych. Z kolei za pośrednictwem Doktora-Medi można postawić sobie diagnozę nawet bez udziału wirtualnego lekarza. Specjalny program diagnozuje pacjenta po drugiej stronie ekranu na podstawie danych z formularza. Pacjenci borykający się ze zdiagnozowanymi już chorobami, np. cukrzycą czy wadą serca, mogą monitorować stan zdrowia, nie wychodząc z domu – wystarczą im do tego specjalne aplikacje umożliwiające pomiary i porównania poziomu cukru we krwi czy rytmu serca.
Telekardiologia, telediabetologia to już nie wymysł nawiedzonych naukowców, ale realnie dostępne narzędzia, dzięki którym nowi chorzy nie powinni mieć już wymówki pt. „nie mam czasu” czy „do końca roku nie ma już wolnych miejsc”.
Zdrowo pakietowo
Maria ma 35 lat, cieszy się dość dobrym zdrowiem i ma wykupiony pakiet w Lux Medzie. Za 119 zł miesięcznie uzyskała nieograniczony dostęp do lekarza ogólnego kontaktu oraz niemal wszystkich specjalistów. Jedynie za wizytę u neurochirurga lub psychiatry czy dietetyka musiałaby zapłacić, ale za to z 15-proc. zniżką. W cenie pakietu ma również bezpłatnie niemal wszystkie badania, z rezonansem magnetycznym, biopsją, USG czy prostym zabiegiem dermatologicznym włącznie. Jedni powiedzą, że to jednak aż 119 zł miesięcznie, drudzy, że za tę kwotę nie dostaniemy się nawet do tradycyjnego internisty w prywatnej przychodni, o badaniach nie wspominając. – Jeśli do lekarza się nie chodzi lub chodzi sporadycznie, być może lepiej wydać na jednorazową wizytę 150 zł. Ale do tego dochodzą badania, kontrole etc. Profilaktyka kosztuje. Równowartość 119 zł miesięcznie można jednak przeliczyć na kilka wizyt w kinie miesięcznie czy wieczornych wyjść na miasto. Wszystko więc jest kwestią wyborów – mówi Maria.
Jako że ma już swojego zaufanego ginekologa, dermatologa, okulistę i lekarza medycyny rodzinnej, może zamawiać recepty online. Przez telefon wystarczy, że poda nazwę leku oraz dawkę. W ciągu trzech dni recepta zazwyczaj jest już do odbioru w przychodni. – Jeśli lekarz ma jakieś wątpliwości, po prostu do mnie dzwoni – dodaje Maria. – Receptę mogę odebrać ja lub każda inna upoważniona przeze mnie osoba, w moim przypadku mąż lub mama, kto ma czas i jest akurat w pobliżu.
Poza pakietami medycznymi w prywatnych sieciach zdrowotnych, takich jak Lux Med, Falck, Enel-Med, Medicover czy Centrum Medyczne Damiana, do dyspozycji nowych chorych jest wiele przychodni przyszpitalnych, a także ostre i nocne dyżury w przychodniach. Można się tam zgłaszać ze wszystkim, co nas niepokoi i co nie może czekać. – Nikt z takiego dyżuru nie przepędza, bo jesteśmy tylko trochę chorzy. Każdy ma prawo z niego skorzystać. Czasem kolejek nie ma prawie wcale, najwięcej ludzi jest w święta – mówi Karol, któremu już kilka razy zdarzyło się korzystać z nocnych dyżurów w przychodni na warszawskim Mokotowie.
Doktor Izabela Pawłowska, psycholog z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, uważa, że wszyscy na swój sposób jesteśmy coraz bardziej kreatywni w dbaniu o zdrowie. Chociażby w poszukiwaniu jak najlepszego lekarza. – Coraz częściej polegamy na opinii innych. Jeśli mamy do wyboru udać się do lekarza anonimowego, narzuconego przez przychodnię, oraz takiego, którego poleciła nam znajoma znajomej, to na pewno wybierzemy tego drugiego. Potrafimy dość sprawnie wyszukać konkretnego specjalistę, ustalić, gdzie przyjmuje i jak można się do niego najszybciej dostać. To naturalna kreatywność w ostatnich latach, która rośnie wraz z potrzebą. Im poważniejsze schorzenie, tym bardziej sprawna poczta pantoflowa i tym większy zasięg działania – dodaje psycholog. A im większy problem, tym bardziej kreatywni się stajemy – co widać chociażby na przykładzie pacjentów onkologicznych i ich bliskich, którzy chwytają się wszystkich możliwości, żeby wygrać z chorobą – w tym z zakresu tzw. medycyny niekonwencjonalnej.
Miła pani doktor z reklamy
Bez nadziei na wizytę tradycyjną, nie do końca zadowoleni z diagnozy wirtualnej, nowi chorzy sięgają już nie jak przed laty po ziołolecznictwo, lecz po... leczenie reklamowe.
Wojciech Biernat udziela porad w doborze ziół w różnych chorobach i schorzeniach od 35 lat. Zielarz kontynuuje szkołę i tradycję ojca Andrzeja Czesława Klimuszki. Przyznaje, że ziołolecznictwo niestety traci na popularności, wypierane przez porady medyczne udzielane w dużej mierze za pośrednictwem telewizji.
– Zachęcani setkami przeróżnych reklam leków, paraleków, suplementów diety itp., pomocnych na wszelkiego rodzaju schorzenia, choroby i dolegliwości, wielu ludzi prowadzi samodzielną kurację reklamowanymi specyfikami, co nie ma nic wspólnego z powrotem do źródeł medycyny naturalnej czy tzw. ludowej – mówi Biernat. – Owszem, był taki okres kilkanaście lat temu, gdy medycyna naturalna była, można tak niezbyt ładnie określić, modna, lecz ten czas należy już do przeszłości, obecnie zainteresowanie nią jest raczej mierne. Ludzie nie mają czasu na przygotowywanie naparów, odwarów, wywarów lub maceratów ziołowych. Każdemu się śpieszy, lepiej łyknąć jakąś pigułkę, proszek, kapsułkę czy też coś podobnego.
Zdaniem zielarza ludzie w zdecydowanej większości posiadają bardzo dużą wiedzę prozdrowotną, a wielu świadomie godzi się na postawy i postępowanie zdrowiu szkodzące. Powołuje się na ankietę przeprowadzoną wśród klientów hipermarketów, gdzie aż 70 proc. z nich stwierdziło, że ma świadomość, iż żywność, którą kupują, jest niezdrowa, lecz jest tania i smaczna.
Przeczy temu jednak chociażby przykład młodych ludzi z Poznania, Magdy i Wojtka, którzy promują zdrowy styl odżywiania. Unikają glutenu, żywności genetycznie modyfikowanej, laktozy oraz mięsa. Regularnie poddają się dietom oczyszczającym, a na co dzień żywią wyłącznie produktami z certyfikatem bio. – Chcemy być zdrowi, a wierzymy, że jedzenie odgrywa w tym decydującą rolę. Może niektórzy będą uważać nas za świrów, ale zamiast wydawać pieniądze na góry śmieciowego jedzenia, wolimy mieć go mniej, ale za to niepryskanego i niemodyfikowanego – mówi Wojtek.
Także dr Pawłowska uważa, że jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak dużą kreatywnością, również jeśli chodzi o sposób odżywiania i wszelkiego rodzaju diety, często bardzo restrykcyjne. Doszukiwanie się samego zła w glutenie, laktozie, czerwonym mięsie, cukrze czy egzotycznych owocach przyjmuje często wymiary absurdu. – Moda na zdrowe jedzenie w dużej mierze kreowana jest przez celebrytów oraz niektórych blogerów. Jednak przerzucanie się z diety bezglutenowej na bezlaktozową, bezcukrową czy wegańską jest kreatywne, ale niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu – jak w wielu obszarach życia wskazany jest umiar i zdrowy rozsądek. Od pomysłowości do zatracenia się droga bowiem krótka, a diety zbyt mocno wybiórcze mogą wręcz szkodzić zdrowiu – ostrzega psycholog. – Często ta kreatywność w konstruowaniu coraz to nowego stylu odżywiania się, narzucona przez reklamy czy osoby znane, zaczyna nas powoli pożerać. Pojawiają się specyfiki, które mają stanowić panaceum na wszystkie choroby. Przykładem takiej kreatywności jest chociażby najnowsza fascynacja działaniem czystka. Zioło to ma wzmacniać układ odpornościowy, leczyć alergie, boreliozę, a także działać antynowotworowo. Reklamy powołują się na „udokumentowane badania”, co wzmacnia kreatywność ludzi do włączania tego typu specyfików do swojej apteczki. Podobnie wygląda kwestia wyjaśniania wielu chorób grzybicą układu pokarmowego, której istnienie niestety często diagnozujemy u siebie za pomocą niemających żadnego wiarygodnego atestu „testów” czy badań aparaturą o niepotwierdzonym działaniu, które wykonują osoby o niesprawdzonych kwalifikacjach. Bardzo duża jest również tzw. kreatywność w odchudzaniu. Należy tu wymienić np. stosowanie leków antydepresyjnych, które – jako działanie uboczne – zmniejszają łaknienie i pośrednio przyspieszają chudnięcie, często niebezpiecznych chińskich specyfików kupowanych na aukcjach internetowych czy leków na bazie pseudoefedryny. Pomysłów głupich i głupszych nie brakuje. A internet i dostępność wielu leków bez recepty oraz przekazywane pocztą pantoflową informacje na temat ich cudownego działania pobudzają wyobraźnię. Tak jak można skonstruować z przedmiotów niemalże codziennego użytku ładunek wybuchowy, tak samo można spreparować bombę dla naszego organizmu.
Wszystko jest dla ludzi. I wirtualne diagnozy, i ziołolecznictwo, i suplementy diety, jednak konieczne jest rozsądne dawkowanie i krytyczna analiza.
Jak przestrzegają eksperci, nadmierne zawierzanie doktorowi Google w 90 proc. przypadków prowadzi bowiem do cyberchondrii. – To stosunkowo nowe zjawisko, które powstało wraz z nieograniczonym dostępem do sieci i nieco bardziej ograniczonym dostępem do lekarzy w realu – dodaje Staroń. Sprawdzamy w sieci zwykły katar lub ból kolana. I im częściej i więcej o tym kolanie czytamy, zwłaszcza na internetowych forach, tym bardziej świrujemy. – Według doktora Google’a zwykły ból głowy może oznaczać IV stadium nowotworu mózgu. A stąd już tylko krok do obsesji. W kreatywnym podejściu do zdrowia nie chodzi bowiem o to, żeby wynaleźć sobie raka i próbować leczyć go na własną rękę. Nie chodzi też o to, żeby samemu aplikować sobie antybiotyk czy silny lek na alergię. Chodzi o to, żeby zorientować się, do jakiego lekarza powinniśmy się udać, porównać opinie np. na ZnanyLekarz.pl i przygotować się do wizyty.
Zrobię zęba na urlopie
Nowi chorzy niemal z dnia na dzień mogą zoperować sobie zaćmę lub wstawić ząb przy okazji wycieczki za granicę. Marcin sam nie korzystał jeszcze z tzw. medycyny wyjazdowej, ale jego dziadek owszem. Jest już po operacji korekty zaćmy na jednym oku w szpitalu po czeskiej stronie granicy. Operacja się udała, czas oczekiwania wyniósł kilka tygodni zamiast kilku miesięcy. Teraz Marcin załatwia tłumaczenie wszystkich dokumentów, rachunków i historii choroby, tak żeby jak najszybciej złożyć komplet w warszawskim NFZ.
Z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że w okresie od 15 listopada 2014 r. złożono łącznie ponad 3,5 tys. wniosków o zwrot kosztów leczenia na kwotę 14 404 005,68 zł.
Dzięki dyrektywie z 2011 r., dotyczącej praw pacjentów w transgranicznej opiece zdrowotnej, osoba, która posiada ubezpieczenie w jednym z krajów członkowskich Unii Europejskiej, może skorzystać z leczenia w innym państwie unijnym. Może to uczynić, korzystając zarówno u świadczeniodawców działających w ramach publicznego systemu opieki medycznej, jak i świadczeniodawców prywatnych.
Najwięcej wniosków składanych do NFZ dotyczy zwrotu kosztów operacji zaćmy właśnie. W ostatnim roku było ich ponad 3 tys., co stanowiło 88,7 proc. ogółu wniosków. Zaćmę najczęściej operujemy w Czechach, gdzie do dyspozycji są bardzo dobre kliniki, a zabiegi w nich sporo tańsze. I co najważniejsze, bez kolejek. Wprawdzie osoba, która zostaje poddana leczeniu za granicą, musi zapłacić za świadczenia we własnym zakresie, a następnie zwrócić się do odpowiedniej instytucji w swoim kraju o zwrot poniesionych wydatków. Zwrot może zostać zrealizowany wyłącznie wówczas, gdy świadczenie znajduje się w wykazie świadczeń gwarantowanych danego państwa. I tak NFZ zwróci nam za protezę twarzy, przeszczep wątroby, serca, operację wady serca, protezę całkowitą (raz na pięć lat), dializę czy korektę zaćmy oraz wiele innych.
Wcześniejszej zgody NFZ wymagają rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa, terapia izotopowa czy badania genetyczne. Przy badaniach tych konieczne jest bowiem pozostanie pacjenta na kolejną dobę po wykonaniu badania.
– Każdy może leczyć się za granicą w ramach tymczasowego pobytu – mówi Marcin. – Wystarczy jedynie załatwić sobie Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego, uprawniającą do leczenia w innych krajach unijnych.
Ciało prawdę nam powie
Wbrew temu, co stwierdzą teraz pesymiści, nowi chorzy wcale nie są wyłącznie młodzi i zaznajomieni z najnowszymi technologiami. Pocztą pantoflową do nowego podejścia do zdrowia dają się namówić także przedstawiciele starszego pokolenia. Nie boją się klikania w sieci i brania przykładu z młodszych. Mają dosyć stania w kolejkach i poczucia, że z powodu wieku skazani są na przysypianie podczas oczekiwania w przychodni. – Do wszystkich tych nowości, jeśli chodzi o dostęp do lekarza i leczenia, namówiła mnie wnuczka – opowiada 75-letnia Irena. – Robię przelewy przez internet, rozmawiam przez Skype’a z córką i koleżankami, dlaczego więc nie mogłabym porozmawiać i poradzić się lekarza. Do tradycyjnej przychodni staram się zapisywać z wyprzedzeniem do poszczególnych specjalistów, ale jeśli trzeba, mogę się do nich dostać jako pacjentka dodatkowa. Możliwość konsultacji przez internet zwiększa moje poczucie bezpieczeństwa. A w moim wieku to bardzo dużo – dodaje z uśmiechem.
Nowi chorzy wiedzą, że do każdej choroby trzeba podejść indywidualnie. Bo to, co dla jednego może być zabójcze, u drugiej osoby zostanie wyleczone w tydzień. Stawiają więc na podejście holistyczne i – jak to określa Przemysław Staroń – „świadomość psychosomatyczną”. Uczą się czytać znaki, które wysyła nam nasze ciało. – A ono mówi do nas symbolami. Zaparcia mogą sugerować, że trzymamy w sobie emocje, bóle nóg – że mamy problem z wykonaniem jakiegoś ważnego kroku w naszym życiu, a przewlekłe problemy z gardłem – że nie jesteśmy w stanie wypowiedzieć jakichś ważnych dla nas rzeczy – mówi Staroń. – Oczywiście takie wnioski powinny być wyciągane po odpowiednich badaniach i konsultacjach z lekarzem oraz psychologiem. Nie można bowiem sobie tłumaczyć: „a brzuch mnie boli z powodu problemów w pracy”. Niejednokrotnie może się okazać, że ból wymaga leczenia stricte medycznego. Dlatego też zarówno nowi chorzy, jak i eksperci zachęcają starszych chorych, zagubionych w służbie zdrowia, do oswojenia się z nowymi narzędziami, ale też do czytania i słuchania własnego ciała.
Niekoniecznie dr. Google.