Czy lekarz w szpitalu chwilowo niewykonujący pracy ma takie same prawa jak funkcjonariusz publiczny? Sprawę rozstrzygnie Sąd Najwyższy.
Pacjenci i ich rodziny atakują lekarzy / Dziennik Gazeta Prawna
Artykuł 44 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 464 ze zm.) stanowi, że medykowi, który wykonuje czynności w ramach świadczeń pomocy doraźnej, przysługuje ochrona prawna należna funkcjonariuszowi publicznemu.
To istotna gwarancja dla lekarzy. W przypadku ich znieważenia sprawą z urzędu zajmuje się prokurator. Problem polega na tym, że nie wiadomo, jak rozumieć ustawowe sformułowanie „wykonywania czynności”. Czy dotyczy ono tylko lekarza przeprowadzającego badanie lub zabieg, czy także tego, który jedynie przebywa w szpitalu, bo np. czeka na wyjazd karetki pogotowia do chorego lub odpoczywa po dyżurze?
Prokuratorska niechęć
W wielu przypadkach prokuratorzy traktują wskazany przepis w sposób wąski i odmawiają wszczęcia dochodzenia z urzędu. Tak też było w przypadku, do którego odniesie się w ciągu najbliższych tygodni Sąd Najwyższy. Lekarz pełniący dyżur w SOR jako członek załogi karetki został znieważony przez rodzinę zmarłej pacjentki. Prokurator rejonowy uznał, że oczekujący na wyjazd medyk nie wykonywał czynności w rozumieniu art. 44 ustawy. Zainteresowany złożył zażalenie na decyzję prokuratora do sądu. Ten zaś nabrał poważnych wątpliwości i poprosił o interpretację przepisu przez Sąd Najwyższy.
– Sprawa wydaje mi się dość jasna: jeśli lekarz przebywa w szpitalu w związku ze swoją pracą, a nie całkiem prywatnie, przysługuje mu ochrona należna funkcjonariuszowi publicznemu. I to nawet gdy w danej chwili nie ratuje niczyjego życia – twierdzi karnista prof. Marian Filar. Jego zdaniem inna, zawężająca interpretacja art. 44 prowadziłaby do absurdalnej sytuacji, w której chroniony byłby jedynie ten lekarz, który w danej chwili trzyma skalpel w ręku.
– Lekarz nie przebywa w szpitalu dla własnej przyjemności. Nawet więc jeśli przez chwilę odpoczywa, trzeba go chronić – uważa prof. Filar. Mówiąc inaczej, nawet medyk pijący kawę czy idący korytarzem powinien być traktowany tak jak funkcjonariusz publiczny.
Nieprecyzyjne przepisy
Podobnie uważa zresztą sąd pytający. Podkreśla on, że choć lekarz członek załogi karetki pogotowia ratunkowego nie prowadzi w danej chwili żadnego zabiegu ani badania, to pełniąc dyżur, ma obowiązek pozostawać w stałej gotowości do podjęcia takich czynności. A już to zasługuje na ochronę.
„Trafny wydaje się pogląd skarżącego, że cel przepisu art. 44, którym jest szczególna ochrona prawna osoby ratującej życie lub zdrowie innego człowieka, uzasadniałby tę szerszą wykładnię" – wskazuje sąd w uzasadnieniu swojego pytania.
Sąd rejonowy wskazuje także, że celowa jest możliwie największa ochrona lekarzy, gdyż każdy przejaw agresji wobec nich może być tragiczny w skutkach. Powód? Medyk może się zdenerwować, a to wpłynie na obniżenie jego zdolności do wykonywania obowiązków, często wymagających błyskawicznego działania i precyzji. Jednocześnie jednak sąd pytający powątpiewa, czy aż tak dogłębna interpretacja przepisu nie jest nadużyciem. Założyć należy, że racjonalny ustawodawca nie przez przypadek użył stwierdzenia „wykonywanie czynności”, a nie np. „świadczenie pracy”.
Wątpliwości dotyczących szczególnego traktowania lekarzy jest więcej. Otóż nie są oni funkcjonariuszami publicznymi w rozumieniu kodeksu karnego. Zamknięty katalog określa art. 115 par. 13 k.k. – a tam zawód lekarza nie jest wymieniony.
Z kolei art. 226 k.k. stanowi, że kto znieważa funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze pozbawienia wolności do roku. I kolejny problem: przepis mówi o samych funkcjonariuszach, a nie osobach objętych ochroną należną funkcjonariuszom.
Czy w związku z tym sprawca znieważający lekarza dopuszcza się czynu zabronionego z art. 226 par. 1 k.k.? – pyta sąd rejonowy. Jeśli interpretować przepis w sposób ścisły, wyłącznie gramatycznie – nie. Ale w takiej sytuacji ochrona z ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty byłaby iluzoryczna. W praktyce i tak znieważony medyk musiałby sam dochodzić sprawiedliwości od sprawcy, nie mogąc liczyć na pomoc prokuratury.
– Każdy kto narusza nietykalność lekarza, powinien liczyć się z reakcją obronną państwa – konkluduje prof. Marian Filar.