Nie mogłem pozwolić na to, aby stracili dostęp do ważnych leków – broni się Radziewicz-Winnicki.
Lobbował pan na rzecz firmy Sanofi, której zależy na utrzymaniu swojej hurtowni w Polsce?
Ministerstwo Zdrowia nie ma prawa ingerować w działalność Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego w zakresie prowadzonych postępowań administracyjnych. Nie mamy wglądu w dokumenty ani przebieg spraw. Decyzje GIF są niezależne. Tak samo jest w sprawie Sanofi. Ministerstwo ma jednak obowiązek dbać o losy i zdrowie pacjentów. Dlatego kiedy firma farmaceutyczna zwróciła się do Ministerstwa Zdrowia z informacją, że zamknięcie prowadzonej przez nią hurtowni uniemożliwi dostarczenie przeszło 300 leków do szpitali i aptek, musieliśmy zareagować.
Dlaczego zamknięcie hurtowni miałoby doprowadzić do kryzysowej sytuacji w służbie zdrowia? To ledwie jedna hurtownia. Czy cały system ochrony zdrowia zależy od jednej firmy?
Firma do tej pory miała określony system dystrybucji: posiadała tylko tę jedną własną hurtownię i tylko za jej pośrednictwem dostarczała leki na rynek – do szpitali i aptek. Dlatego należało przedyskutować z Sanofi Polska dokładną strategie jej działań, na wypadek gdyby jej hurtownia miała zostać zamknięta. Trzeba było omówić inne warianty dystrybucji leków. Jeżeli nieprawidłowości w funkcjonowaniu hurtowni uzasadniają jej zamknięcie, to i tak nie powinno to mieć wpływu na dostęp pacjentów do medykamentów. Tymczasem w tym wypadku istniała taka groźba. Dlatego zorganizowałem spotkanie w Ministerstwie Zdrowia z przedstawicielem koncernu farmaceutycznego oraz przedstawicielem GIF. Rozmowy dotyczyły szukania alternatywnych form dystrybucji, omówienia terminów. Efekt był pozytywny. Po spotkaniu Sanofi zobowiązało się do znalezienia innych modeli dystrybucji.
Czy GIF mógł to odebrać jako nacisk?
Absolutnie nie. Nie mogę ani nie mam zamiaru wpływać na decyzje GIF. Na spotkanie zaprosiłem prezes Sanofi Polska, podmiotu odpowiedzialnego za dostarczanie na polski rynek leków firmy Sanofi, nie zaś kierownictwo hurtowni. Rozmowa dotyczyła alternatywnych metod dystrybucji i przygotowania do bezpiecznej zmiany przyjętego przez lata modelu pracy firmy z ich własną hurtownią. Jeżeli zapadnie werdykt w tej sprawie nakazujący zamknięcie hurtowni, to powinno i musi do tego dojść. Nie ma tu pola do dyskusji, bo zgodnie z prawem farmaceutycznym każda hurtownia musi spełniać warunki prowadzenia obrotu hurtowego, a jego realizację nadzoruje GIF. Jednak jako minister muszę zadbać, by chorzy nie stracili dostępu do leków. Nie interesuje mnie sytuacja jednostkowej hurtowni, której niefrasobliwe działanie mogłoby doprowadzić do poważnych konsekwencji dla chorych, ale los tych pacjentów już tak. Tym bardziej że w grupie kilkuset leków danej firmy są takie, które nie mają odpowiedników. Na przykład clexane (preparat przeciwzakrzepowy, od którego cała sprawa się zaczęła – red.) nie ma zamiennika. Owszem, są dostępne leki, które mają podobny skład, ale nie taki sam. I nie jest to kwestia specyfiki polskiego rynku, tylko po prostu nie ma produktu, który miałby identyczny skład. Oczywiście szpitale i indywidualni chorzy mogliby się przestawić na inne leki, ale nie byłoby to takie proste. Ani logistycznie, ani zdrowotnie.
Czy pana zdaniem po tym, co się wydarzyło, hurtownia powinna zostać zamknięta?
Nie jest to pytanie do mnie. Jest to decyzja sądów administracyjnych i najwłaściwszym organem do odpowiedzi na to pytanie jest Główny Inspektorat Farmaceutyczny. Moją rolą jest zapewnienie dostępności do leków. Muszę podejmować działania, by nie doszło do katastrofy.
Przecież firma nie wycofałaby się z rynku. Znalazłaby model funkcjonowania w tym wartym miliardy biznesie. Znalazłaby szybko inny schemat sprzedaży...
To na pewno, ale na przerwę w dostępie do ważnych leków żaden minister zdrowia nie może pozwolić.
Do całej sytuacji może by nie doszło, gdyby nie było tak masowego wywozu leków z Polski.
Wprowadziliśmy ustawę, która działa od niedawna. Ona zapobiega wywozowi leków. I właśnie m.in. wspominany clexane jest już dostępny w aptekach.