21marca to nie tylko początek wiosny albo też koniec zimy (do wyboru). To również ostateczny termin, do kiedy resort zdrowia ma przedstawić swoje pomysły na rozwiązanie problemu kolejek (oczywiście w uproszczeniu). Dla ministra Bartosza Arłukowicza to być albo nie być. W związku z tym – wszystkie ręce na pokład. Receptą na uzdrowienie sytuacji, którą dzisiaj opisuje DGP, mają być m.in. dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne.
To już kolejne podejście do tego pomysłu. Wszystkie wcześniejsze umarły śmiercią gwałtowną, bo nie dawały gwarancji, że wpuszczenie prywatnych ubezpieczycieli do publicznych szpitali nie otworzy puszki Pandory i nie stworzy nowego pola dla patologii, włącznie z dyskryminacją osób starszych czy faworyzowaniem pacjentów z prywatnymi polisami w pierwszeństwie do zabiegów. Dla PO to ostatnia szansa na powrót do tematu dodatkowych ubezpieczeń. Jeżeli faktycznie jest zdeterminowana, żeby system zadziałał, to projekt musi być perfekcyjny. Inaczej opozycja nie zostawi na nim suchej nitki. Nie dziwi więc, że resort analizuje za i przeciw z każdej strony. Musi być gotowy na odpowiedź na najtrudniejsze pytania politycznych przeciwników. Na przykład czy dojdzie do segregacji pacjentów na lepszych i gorszych, dlaczego ubezpieczyciel ma obejmować ochroną seniorów albo dzieci, skoro wiadomo, że to oni najczęściej korzystają z opieki zdrowotnej. Skąd pewność, że szpitale skorzystają finansowo na takim rozwiązaniu. W końcu – ile taka polisa ma kosztować i dlaczego tak dużo.
Jeżeli autorzy projektu zawiodą i do ostrej walki nie będą przygotowani, kolejnej szansy na wdrożenie systemu dodatkowych polis zdrowotnych może już nie być. A gra toczy się o dużą stawkę. Każdego roku Polacy na prywatne leczenie wydają 30 mld zł. To prawie połowa budżetu NFZ, jakim ten obecnie dysponuje na świadczenia zdrowotne. Jest więc o co się bić. Oby tylko nie kosztem pacjentów.