W środę po raz kolejny posłowie opozycji spróbują odwołać ministra zdrowia Bartosza Arułkowicza ze stanowiska. I po raz kolejny im się to nie uda. Na poparcie rządowego koalicjanta PSL nie mają co liczyć, a premier Donald Tusk nie po to dał Arłukowiczowi trzy miesiące na rozwiązanie problemu kolejek, żeby polityczni przeciwnicy mogli przypisać sobie zasługę odwołania pracownika jego rządu. Jeżeli minister ma stracić stanowisko, to na pewno za sprawą swojego przełożonego.

Niezależnie jednak od decyzji parlamentu, i niezależnie od tego, że to tylko zagranie polityczne, minister Arłukowicz powinien odejść z resortu. A kolejny wniosek o jego odwołanie, to pokłosie dwóch lat dziwnej gry prowadzonej nie tylko z mediami, ale przede wszystkim świadczeniodawcami, lekarzami i co grosze pacjentami. Minister w mediach się nie udziela (chociaż, jako członek sejmowej komisji nie unikał kontaktu z dziennikarzami), nie tłumaczy dlaczego system lecznictwa jest niewydolny , nie firmuje swoją twarzą zapowiadanych zmian. Jeżeli jest mowa o przygotowywanych projektach, to na ich temat wypowiada się wiceminister zdrowia – Sławomir Naumann. Szkoda, bo wrażenie jest takie, że ministrowi Arłukowiczowi albo nie zależy, albo nie ma co pokazać, albo (i to najgorsze) nie ma wizji. Dlatego pomysły na walkę z kolejkami traktuję, jako temat zastępczy. Jeżeli w obiecanym czasie minister przedstawi faktyczny plan ich ograniczenia, to oznaczałoby, że udało mu się coś, z czym od lat nie może sobie poradzić większość europejskich ministrów zdrowia. Wtedy, jak nic należałaby tylko sprzedawać taką wiedzę tajemną. Jak na razie pomysły rewolucyjne nie są. Dotyczą zmian w POZ i przerzucenia części procedur ze szpitali do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Działania potrzebne, tylko, że bez dodatkowych , głębszych zmian w systemie zdrowia, niewystarczające. Walka z kolejkami w służbie zdrowia wymaga dodatkowych pieniędzy. A tych można jedynie szukać w kieszeniach Polaków. To natomiast oznacza albo poniesienie składki zdrowotnej, albo wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń lub/i współpłacenia. Na takie działanie nie ma zgody politycznej. Nie przy takim kalendarzu wyborczym. Jakakolwiek decyzja związana z próbą zasilenie systemu lecznictwa pieniędzmi kosztem obywateli gwarantuje tylko jedno – przegraną. Zarówno premier, jak i minister mają tego świadomość.

I na koniec. Rolą ministra zdrowia jest kreowanie polityki zdrowotnej kraju. Tragedie takie jak śmierć dziecka (bo karetka nie dojechała na czas, lekarz odmówił przyjęcia, czy nie zostało wykonane cesarskie cięcie), tylko potwierdzają, że obecny szef resortu takiej funkcji nie pełni. I nie przekonuje tłumaczenie, że wina leży po stronie konkretnego człowieka, że minister nie może pełnić roli cerbera w każdym szpitalu, czy przychodni. Gdyby system i procedury działały sprawnie nikt by tego nie wymagał. A tak po raz kolejny czeka na festyn kontroli – resortu zdrowia, NFZ, wojewodów i prokuratury. Wszyscy będą szukali winnego. Świetnie, jeżeli go znajdą. Gorzej, że zapewne o jeszcze jednej tragedii i niepotrzebnej śmierci przeczytamy i usłyszymy. Bo od mieszania w pustej szklance jeszcze nikomu nie przybyło herbaty.