Niektóre kliniki nie mogły znaleźć chętnych na in vitro za publiczne pieniądze, inne miały ich aż nadto. W ub.r. udało się wykorzystać prawie całą kwotę przeznaczoną na leczenie – 33 mln zł. Przepadło zaledwie 2 tys. zł.
Kto, gdzie i za ile korzysta z in vitro / DGP
Kilkanaście klinik leczenia niepłodności, którym kilka miesięcy temu Ministerstwo Zdrowia przyznało łącznie 33 mln zł na in vitro, straciło je. Ale na własną prośbę – miały tak mało chętnych na leczenie, że resort przesunął fundusze do innych ośrodków, cieszących się większą popularnością. Niemniej nie wszyscy, którzy prosili o dodatkowe pieniądze, je dostali.
– My aplikowaliśmy o zwiększenie budżetu o 12 proc., czyli o ok. 110 tys. zł. Ale choć mieliśmy całkiem sporą skuteczność, środków nam nie dano. 37 proc. par, które leczyliśmy, udało się zajść w ciążę – wylicza Sławomir Sobkiewicz z Salve Medica. Jego zdaniem nie było jasnych i czytelnych zasad, komu się należały większe środki, a komu nie. Obecnie w kolejce na leczenie in vitro w tej łódzkiej placówce czekają 32 pary.
Wśród klinik, które otrzymały większe środki, znalazła się m.in. pomorska Invicta – przesunięcie funduszy pozwoliło jej obsłużyć wszystkie pary, które zgłosiły się do programu w 2013 r., łącznie z 26 rezerwowymi.
Jak twierdzą eksperci, to, że do jednych klinik zgłosiło się za mało osób, a do innych – aż nadto, wynika z renomy poszczególnych placówek. Pacjenci decydują się nawet na migrację za leczeniem, kierując się opiniami innych pacjentów. Ważniejsza jest dla nich jakość leczenia niż położenie kliniki. – Gdy pytamy pacjentów o to, w jaki sposób podejmuję decyzje o wyborze placówki, odpowiadają, że zbierają opinie od innych pacjentów i informacje o skuteczności leczenia – mówi Katarzyna Goch z Invicty.
Lista oczekujących na zabiegi in vitro w całej Polsce liczy obecnie 1043 pary – to oficjalne dane Ministerstwa Zdrowia. Największe oblężenie przeżywają placówki na Śląsku – do katowickiej kliniki Angelius Provita czeka blisko 270 par. – Zainteresowanie jest tak duże, że już teraz mamy wykorzystany limit przyznany na I połowę 2014 r. – mówi Wojciech Wińczorek, dyrektor ekonomiczny placówki. Z kolei na in vitro w Uniwersytecie Klinicznym w Białymstoku czeka 163 zainteresowanych. Ale placówka ciągle przyjmuje nowych chętnych.
Z drugiej strony są placówki, do których w ogóle nie ma kolejek. Tak jest np. w stołecznym Invimedzie, gdzie liczba oczekujących na zabieg wynosi zero. – Zapraszamy – zachęca wprost Marzena Smolińska, rzecznik kliniki.
Tymczasem wszystkie placówki już zaczynają przygotowywać się do nowego konkursu na realizatorów rządowego programu leczenia niepłodności – ruszy on w marcu, najpóźniej w kwietniu. A w lipcu te kliniki, które wygrają konkurs, podpiszą nowe umowy z Ministerstwem Zdrowia. Sławomir Sobkiewicz, który jest szefem Zarządu Związku Polskich Ośrodków Leczenia Niepłodności i Wspomaganego Rozrodu, podkreśla, że dobrze by było, aby reguły wyboru były bardziej przejrzyste i obejmowały nie tylko kryteria twarde (np. liczbę lekarzy czy sprzętu). – Nie wiadomo, jakie są kryteria miękkie. Jeżeli kliniki otrzymają takie same punkty, to co wówczas będzie decydujące? – zastanawia się Sobkiewicz.
W nowym konkursie brana pod uwagę będzie również skuteczność leczenia – czyli ilu procentowo parom udało się zajść w ciążę. Do tej pory dzięki in vitro za publiczne pieniądze mamy 722 pojedyncze ciąże i 47 wielopłodowych. W trakcie leczenia jest ponad 4 tys. par.