W szpitalu będzie można przyjmować kupione na własny rachunek medykamenty. Na razie tylko te, które podczas podania nie wymagają hospitalizacji.
Kilka tygodni temu Narodowy Fundusz Zdrowia odmówił finansowania placówkom medycznym procedur podawania nierefundowanych leków, które pacjent kupił z własnych środków bądź za pieniądze uzyskane ze zbiórek organizowanych przez fundacje. Twierdzi, że nie pozwalają na to przepisy. Teraz szpitale nie chcą godzić się na to, aby podawać je chorym za darmo.
Fundusz wraz z resortem zdrowia szukają sposobów na to, aby owe niestandardowe lekarstwa – których aplikacja wymaga jednak zarówno medycznego nadzoru, jak i specjalistycznego sprzętu – były jednak dostępne dla pacjentów, którym udało się je kupić pomimo braku refundacji. Na razie, jak przekonuje resort, nowe zarządzenie umożliwiłoby im przyjmowanie tylko tych leków, które można podać podczas wizyty ambulatoryjnej.
Eksperci zwracają uwagę, że to tylko częściowe rozwiązanie problemu, bo wiele tych specyfików powinno być przyjmowane w warunkach szpitalnych. Problem dotyczy głównie leczenia onkologicznego: wiele związanych z nim specyfików nie jest w Polsce refundowanych. Ciężko chore osoby kupują je, bo są one dla nich często ostatnią deską ratunku.
– Niektórzy pacjenci z różnych powodów wymagają podawania leku w warunkach hospitalizacji. Czasami to wynika z charakterystyki samego produktu, który na przykład wymaga podawania go za pomocą jakiejś precyzyjnie dawkującej pompy i trzeba to rozłożyć na 2–3 dni – wyjaśnia Bartosz Poliński, prezes fundacji Alivia. Zwraca uwagę, że niekiedy lekarze nawet w przypadku chemioterapii, którą zwykle się otrzymuje w warunkach ambulatoryjnych i po kilku godzinach idzie się do domu, decydują się na jej przeprowadzenie w warunkach hospitalizacji. Dzieje się tak w sytuacji, gdy pacjent ma jakieś obciążenia kardiologiczne czy inne choroby, które zwiększają ryzyko powikłań.
Resort zdrowia zapewnia, że chce systemowo uregulować tę kwestię. Jednym z pomysłów jest wprowadzenie rozwiązania podobnego do tego stosowanego podczas badań klinicznych, gdy pacjentom są podawane leki, których nie ma na liście refundacyjnej.
Szpital wskazywałby potrzebę podania określonego środka pacjentowi. Zgodę na to wydawałaby komisja etyczna działająca przy szpitalu: musiałaby stwierdzić, czy są wskazania medyczne, by podać taki preparat. Według resortu, skoro szpital ponosiłby odpowiedzialność za podanie leku, to lepiej, aby pacjenci nie przyjmowali czegoś, co nie jest im potrzebne.
Propozycja ta dziwi Polińskiego. – Zazwyczaj chodzi o leki dopuszczone do użytku w państwach unijnych, tylko nie są one u nas refundowane. Nie rozumiem, co w takich przypadkach miałaby rozpatrywać komisja etyczna. Gdyby chodziło o podanie eksperymentalnego środka, niezarejestrowanego, w fazie wczesnych badań - mógłbym to zrozumieć – zżyma się Poliński. - Choć i w Polsce robi się takie rzeczy w ramach przepisów dotyczących badań klinicznych – dodaje. Jego zdaniem ministerialne restrykcje mogą utrudnić chorym i tak już niełatwą ścieżkę leczenia. Teraz pacjent musi zebrać pieniądze na zakup leku, najczęściej korzystając ze współpracy z fundacją. Potem szuka szpitala, który zgodzi się podać dany środek. Jak ma zgodę, przekazuje mu lek w formie darowizny. Po zmianach doszłyby kolejne wymogi, które należałoby spełnić.
Urzędnicy ministerstwa przyznają, że sprawa jest kłopotliwa. Z jednej strony nie chcą utrudniać życia chorym, którzy na własną rękę musieli zbierać na medykamenty. Z drugiej – obawiają się, żeby nie otworzyć furtki do szerokiego dopłacania do leczenia w ramach NFZ, co zdaniem resortu jest obecnie zakazane. Spór o to toczy się od dawna, bo część prawników przekonuje, że nie ma przepisów, które by zakazywały przyjmowania leków z darowizn, podobnie jak dopłacania do lepszych materiałów podczas operacji.
– W prawie nie ma żadnego zakazu darowizn ani zakazu współpłacenia. Potwierdził to niedawny wyrok sądu apelacyjnego w sprawie szpitala św. Zofii w Warszawie oskarżonego przez NFZ i ukaranego karą umowną za pobieranie opłat za znieczulenie podczas porodów, które były opłacane przez NFZ – mówi adwokat Paulina Kieszkowska-Knapik.
Jej zdaniem prawo do leczenia w ramach NFZ nie wyklucza prawa pacjenta do współpłacenia ponad to, co otrzymuje w ramach leczenia z funduszu.