Podwyżka. To słowo to miód na serce pracownika, ale pracodawcę może przyprawić o zawał. Takie ryzyko niosą ze sobą zwłaszcza ostatnie podwyżki – o ironio – w służbie zdrowia. W uchwalonej w czerwcu ustawie, która je wprowadziła, nie gra praktycznie nic.
Po pierwsze regulacja, choć weszła w życie w połowie sierpnia, dotyczy lipcowych wzrostów wynagrodzeń. Bez żadnego uzasadnienia łamie więc zasadę niedziałania prawa wstecz. Stąd pojawiły się wątpliwości, czy rzeczywiście podwyżki (a de facto wyrównania wynagrodzeń) trzeba naliczać już od tego miesiąca.
Niestety ten kardynalny błąd to niejedyny przykład kiepskiej legislacji i rozwiązań budzących wątpliwości w praktyce. Cała ustawa jest nimi najeżona. Do końca nie wiadomo, kogo właściwie obejmuje swoim zakresem (problem dotyczy m.in. określenia kręgu „osób wykonujących zawód medyczny”) i jak wyliczać podwyżki w kolejnych latach. Pojawia się ryzyko, że systemy kadrowo-płacowe mogą nie nadążyć za ustawową rewolucją, co będzie oznaczać liczenie wynagrodzeń „na piechotę”, a tym samym dodatkową pracę działów kadr.
Wątpliwości budzi także nierówne potraktowanie różnych zawodów medycznych przy przyznawaniu dodatkowych pieniędzy. Koniec końców najbardziej stracą na tym pielęgniarki i położne.
Surowy osąd omawianej regulacji warto uzupełnić jeszcze jednym spostrzeżeniem. Otóż pierwsze spojrzenie na ustawę budzi nadzieję. Dokument jest wyjątkowo krótki, co w czasach, gdy bez mrugnięcia okiem przygotowuje się opasłe, liczące po kilkaset artykułów regulacje, takie jak ustawa z 20 lipca 2017 r. – Prawo wodne, (Dz.U. poz. 1566) jest ewenementem. Szkoda, że ten popis zwięzłości ustawodawcy nie idzie w parze z jakością przepisów.

ZAINTERESOWAŁ CIĘ TEN TEMAT? CZYTAJ WIĘCEJ W TYGODNIKU GAZETA PRAWNA >>>