Po naszym kraju porusza się mnóstwo aut, które dopuszczane są do ruchu bez ważnych badań technicznych – alarmują diagności. To syndrom rejestracyjnych tablic okresowych. Ale faktycznie chodzi o pieniądze
Przedstawiciele stacji kontroli pojazdów wskazują jako przyczyny luki w przepisach i beztroskę urzędników. O problemie poinformowali już m.in. Komendę Główną Policji, Prokuraturę Generalną i Najwyższą Izbę Kontroli. Teraz pisma są sukcesywnie wysyłane do urzędów powiatowych. Ale sprawa może mieć drugie dno – niekoniecznie związane z bezpieczeństwem kierowców, lecz zyskami stacji diagnostycznych.
W rozmowach z DGP diagności twierdzą, że problem dotyczy samochodów zagranicznych sprowadzonych do Polski. Często są wyrejestrowywane, jeszcze zanim przekroczą granicę. Ponieważ nie mają tablic rejestracyjnych, przywożone są na lawecie. I w tym momencie zaczyna się kłopot.
Do czasu wyrobienia stałych tablic rejestracyjnych i dowodu rejestracyjnego w starostwie (które ma na to 30 dni) urzędnicy wydają pozwolenia czasowe w postaci białych tablic z czerwonymi znakami. – Wiele urzędów robi to, kompletnie nie znając stanu technicznego pojazdu – twierdzi Artur Sałata ze Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Komunikacji RP.
Pracownicy wydziałów komunikacji nabierają wody w usta, gdy prosimy ich o wyjaśnienia. Problem potwierdza jednak urzędnik starostwa powiatowego w Żorach. – Tablica okresowa jest wydawana po to, by kierowca pojechał na badania techniczne przed pierwszą rejestracją. Ale nie mamy wpływu na to, czy zrobi to już następnego dnia, czy dopiero po upływie kilku tygodni. My co prawda wydajemy tablice okresowe na dwa tygodnie, bo mamy ograniczoną ich liczbę. Ale niektórzy kierowcy, w zależności od sytuacji, mają przedłużany ten termin nawet do 6 tygodni. A bardzo często się zdarza, że po tym czasie samochód nie przechodzi badań technicznych i nie może zostać zarejestrowany – przyznaje.
Skala problemu jest trudna do oszacowania. Wiadomo tylko, że rocznie sprowadzamy do Polski ok. 600–700 tys. samochodów, średnio 10-letnich. Z danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego wynika, że od stycznia do sierpnia 2014 roku w Polsce dokonano ponad 73 tys. pierwszych rejestracji sprowadzonych samochodów marki Volkswagen, 56 tys. opli i niemal 44 tys. audi. Część z nich mogła być już wyrejestrowana, zanim trafiła do naszego kraju – i dlatego, zdaniem diagnostów, stanowi potencjalne zagrożenie.
Niektórzy eksperci uważają jednak, że obawy diagnostów są na wyrost. – Nie dajmy się zwariować. W Niemczech uzyskanie tablic tymczasowych jest dużo prostsze niż w Polsce i nikt nie próbuje tego zmieniać. Urzędnicy, wydając pozwolenia, liczą na odpowiedzialność kierowców. Nie można tworzyć regulacji stanowiących uciążliwość dla wszystkich tylko dlatego, że niewielka część społeczeństwa jest nieodpowiedzialna. Samochód nawet dzień po przeprowadzonych badaniach technicznych może już mieć usterkę, z której kierowca nawet nie będzie zdawał sobie sprawy – twierdzi Maciej Wroński, prawnik i ekspert od przepisów ruch drogowego.
Część naszych rozmówców podejrzewa, że nagłośnienie problemu ma nie tyle związek z obawą o bezpieczeństwo kierowców, ile jest wykalkulowanym działaniem lobbingowym. – Diagności od dłuższego czasu lobbują w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju za zmianami w przepisach regulujących zakres ich pracy oraz odpowiedzialność za przeprowadzane badania [dziś diagnosta może nawet na 5 lat stracić uprawnienia za błędy podczas badania – red.]. Najbardziej jednak naciskają na waloryzację opłat za badania okresowe – tłumaczy jeden z naszych informatorów, prosząc o anonimowość.
Ten pogląd potwierdza pismo skierowane w sierpniu tego roku przez Polską Izbę Stacji Kontroli Pojazdów do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju. „Jak wynika z raportów Transportowego Dozoru Technicznego w związku z niespójnością, a wręcz sprzecznością przepisów, diagności popełniają bardzo dużo błędów podczas ich stosowania” – czytamy w piśmie. Jego autorzy szacują, że w ciągu ostatnich 10 lat koszty funkcjonowania stacji diagnostycznych wzrosły o co najmniej 64 proc. Wskazują, że w okresie 1998–2004 wysokość opłaty za badania była podwyższana systematycznie co dwa lata. Dla porównania udowadniają, że w wielu obszarach związanych z motoryzacją w ostatnich latach wzrosły opłaty urzędowe, np. koszty egzaminów na prawo jazdy (na kat. B w 2003 r. – 74 zł, obecnie 140 zł), opłata za wydanie prawa jazdy tej kategorii w tym samym czasie skoczyła z 84 do 100 zł, a za wydanie dowodu rejestracyjnego z kompletem nalepek legalizacyjnych z 60,50 zł do 85 zł w 2010 r. Dziś koszt badania okresowego samochodu osobowego to ok. 100 zł. W środowisku diagnostów mówi się o niezbędnych ich zdaniem podwyżkach nawet do 150 zł.

Środowisko diagnostów chce podwyżek opłat za badania do 150 zł