Chodzi o to, że organizacja społeczeństwa nie powinna zależeć od sieci administracyjnej, ale od cywilizacyjnej organizacji lokalnej społeczności - o planach samorządowych reform mówi prof. Jerzy Regulski, doradca społeczny prezydenta RP ds. samorządu.

Samorządowa Polska ma postulaty związane z ustrojem prawnym, chce przewietrzenia ustaw. Jednym z postulatów jest wydłużenie kadencji z 4 do 5 lat, bo ponoć nic przez taki krótki czas nie da się zrobić. Przeciwnicy z kolei postulują ograniczenie wybieralności władz lokalnych do najwyżej trzech kadencji.

Uważam, że tutaj nie ma problemu. Cztery lata to wystarczający czas, żeby się czymś wykazać, żeby co zrobić i poddać się osądowi lokalnego gremium. Z drugiej strony ograniczenie wybieralności do iluś tam kadencji uważam za zamach na samorządność. Jeśli ludzie chcę kogoś wybierać na stanowisko wójta cztery, pięć, dziesięć nawet razy, to dlaczego i z jakich powodów mamy im tego zabraniać.

Jest jeszcze inny postulat. A mianowicie taki, żeby ustępującym ze stanowiska wójtom, przyznawać świadczenia jak, nie przymierzając, prezydentowi Rzeczypospolitej.

Zdaję sobie sprawę, że to może budzić kontrowersje. Ale jeśli dobrze przyjrzeć się problemowi, okaże się, że mamy kłopot. Bo np. każdy wójt ma ustawowy zakaz pracy w przedsiębiorstwach, wobec których podejmował decyzje administracyjne. Tymczasem jeśli jest włodarzem niewielkiej gminy, nie ma siły, decydował o wszystkich i wszystkim. Więc albo się zgodzimy na to, że zapis o zakazie konkurencji jest martwy, albo przyznamy tym ludziom jakieś świadczenia, żeby mogli poukładać swoje życie. Zwłaszcza, że według mojego doświadczenia, większość z nich nie ma powrotu do swojej pracy. Bo to są np. nauczyciele, którzy przez 8 lat zupełnie stracili kontakt z zawodem.

Jakoś tak dziwnie brakuje wśród samorządowców biznesmenów. Angażowanie się w działalność lokalnych władz zwyczajnie się im nie opłaci.

Ja przyczynę takiego stanu rzeczy upatruję w oświadczeniach majątkowych. Są bez sensu. Ludzie nie chcą, aby ktoś ich rozliczał, patrzył w portfel, zwłaszcza w małych społecznościach.

A ja myślę, że to pretekst. Bo wiemy obydwoje, że oświadczenia majątkowe łatwo obejść - przepisując firmę czy dom na dzieci lub znajomych. Biznesmenom po prostu się nie opłaca angażować, trwonić czas i siły na coś, co mogą mieć dużo mniejszym kosztem. Np. przekazywanym pod stołem.

Mam nadzieję, że wraz ze zmianą ordynacji wyborczej, a więc głosowaniem w okręgach jednomandatowych, i to się zmieni. Będzie większa odpowiedzialność - z jednej strony osób wybranych, wyborców z drugiej strony.

A nie ma Pan poczucia, że w tej reformie samorządowej nasz kraj został zbytnio rozdrobniony? Mamy za wiele powiatów, które są jeszcze bardziej ubogie niż gminy, rozmazują się pomiędzy nimi kompetencje, pieniądze też się rozmazują. Znam wiele przypadków, kiedy powiaty oddają gminom szkoły ponadpodstawowe albo szpitale, bo zwyczajnie ich nie stać na ich prowadzenie.

Ja będę bronił powiatów. Chodzi o to, że organizacja społeczeństwa nie powinna zależeć od sieci administracyjnej, ale od cywilizacyjnej organizacji lokalnej społeczności. Powiaty są odbiciem naszej sieci osadniczej, która kształtowała się w średniowieczu tak, aby ludzie z okolicznych miejscowości mogli w ciągu jednego dnia dojechać furmanką - do miasta, na targ, i wrócić do domu. I efektem jest siec małych miast i miasteczek tworzących lokalne ośrodki usług, władzy i kultury. Dzisiaj byłbym skłonny zlikwidować może 10, najwyżej 15 powiatów, nie więcej.

A za wszystkimi województwami także Pan Profesor by optował? Bo, jak wiadomo, powinno być ich mniej przynajmniej o trzy. Kiedy je stanowiono wzięły rację kwestie polityczne.

Oczywiście można dyskutować. Ale chyba już czas żeby przestać mówić o ciągłych zmianach. Takie Kujawsko-Pomorskie, Bydgoszcz z Toruniem już się jakoś się zrosło i trudno by było dzisiaj je zlikwidować, bo jak niby - wcielając do Gdańska? Albo Kieleckie czy Opolskie, małe, ale jednak jakoś działają. Weźmy jeszcze Lubuskie. Kiedyś był pomysł, żeby jego tereny rozparcelować między Wrocław i Poznań, niemniej te tereny mają swoją specyfikę pogranicza i jeśliby wrzucić je do innych regionów, silniejszych, dostatniejszych, to problemy ludzi, którzy tam mieszkają, zginęłyby.