Pomagać w szukaniu pracy powinna inna instytucja niż ta, która przyznaje zasiłki.
Klientom urzędów pracy coraz częściej nie pasuje ich oferta. Dlaczego?
Wielu z oficjalnie zarejestrowanych bezrobotnych przychodzi do urzędu głównie po ubezpieczenie zdrowotne i ewentualnie zasiłek. A oprócz tego zarabiają, ale na czarno. I jeżeli w ostatnim czasie wzrosła liczba bezrobotnych, którzy odrzucają oferty, to raczej oznacza, że po prostu spadła liczba realnie poszukujących zatrudnienia.
Czego to jest efekt?
W moim przekonaniu poprawiająca się sytuacja gospodarcza powoduje, że wśród zarejestrowanych bezrobotnych spada udział tych, którzy faktycznie poszukują pracy, lecz nie mogą jej znaleźć. W rezultacie rośnie udział fikcyjnie bezrobotnych.
Ale sytuacja nie zawsze będzie się poprawiać. Czy według pani oferty z urzędów pracy są adekwatne do zapotrzebowania?
Moim zdaniem problem leży gdzie indziej. Warto wziąć pod uwagę to, że powody zgłaszania się do urzędu są różne. Dlatego być może należałoby zmienić filozofię funkcjonowania urzędów pracy. Jeśli znaczną część bezrobotnych stanowią osoby pracujące na czarno, praca związana z szukaniem dla nich zatrudnienia jest bezcelowa, o czym świadczyć może rosnący odetek odrzucanych ofert pracy. Może warto, by kwestia pomocy socjalnej (zasiłków) czy ubezpieczenia osób bez legalnej pracy została rozdzielona od kwestii pośrednictwa pracy i doradztwa zawodowego. Takie rozwiązanie mogłoby sprawić, że zadanie, jakim jest pomoc bezrobotnemu w znalezieniu pracy, byłoby kierowane do osób, które tej pracy naprawdę poszukują. Obecnie bowiem urzędy zajmują się zarówno osobami, które przychodzą szukać pracy, jak i tymi, które są tam tylko pro forma. To podtrzymywanie fikcji: zarówno urzędnicy, jak i klienci wiedzą, że muszą spełnić formalności, bo inaczej nie można przyznać zasiłku i ubezpieczenia. To strata czasu, pieniędzy oraz wysiłku pracowników urzędów: szukają pracy osobom, które tej pracy nie chcą.
W potocznej opinii w urzędzie pracy się nie znajdzie...
Dlatego kolejna sprawa, która dzięki takiej zmianie mogłaby być rozwiązana, to zły PR, jaki obecnie mają te placówki. Powszechnie się uważa, że są one przede wszystkim dla osób niezaradnych życiowo. Zaś ci wykształceni, uprzednio lepiej sytuowani, szukają nowego zatrudnienia innymi ścieżkami. Reforma urzędów pracy mogłaby ten wizerunek zmienić. Kiedy kilka lat temu analizowałam liczbę ofert znajdujących się w ich zasobach, było to około 20 proc. wszystkiego, co na rynku. Pracodawcy nie wysyłali tam swoich ofert prawdopodobnie dlatego, że zakładali, iż wśród klientów urzędów pracy nie znajdą odpowiednich pracowników.
W ostatnich latach instytucje te otrzymały bardzo duże wsparcie unijne na aktywizację bezrobotnych. Czy to nie zmieniło ich wizerunku i sposobu działania?
Może trochę zmieniło myślenie o tym, że zadaniem urzędu jest także szkolenie czy inny sposób aktywizacji, a nie tylko pośrednictwo w przekazywaniu ofert. Jednak z ewaluacji wielu projektów finansowanych ze środków unijnych wynika, że efektywność netto szkoleń jest niska.
Co to znaczy?
Nawet jeżeli całkiem spory odsetek uczestników znalazł pracę, czyli efektywność brutto wypadała całkiem nieźle, to gdyby odsiać z tego pulę osób, które i tak bez szkoleń otrzymałyby zatrudnienie, okazywało się, że niewiele było takich, którym szkolenia pomogły.