Tylko 1/7 małych i średnich firm startuje w przetargach po publiczne kontrakty. Reszta boi się, że zamiast zysków będą kłopoty.
– Robię wszystko, byle moja firma nie musiała startować w publicznych przetargach. Powód? Głównym i jedynym warunkiem, na podstawie którego wybierani są wykonawcy, jest najniższa cena. A to prowadzi do patologii, gdy wymaga się od nas wykonania usługi poniżej kosztów – wzdycha zapytany o przetargi Marek Kilarski, prezes firmy Higiena System z Bielska-Białej, która specjalizuje się w usługach przemysłowego czyszczenia. Jego firma działa 20 lat i początkowo zamówienia publiczne były dla niej bardzo ważne. – W ostatnich latach sytuacja bardzo się pogorszyła – dodaje.
Nie jest odosobniony w takim podejściu. Podobnie postępują firmy z wszelkich możliwych branż. Biuro architektoniczne Kuryłowicz & Associates, grupa Divante specjalizująca się optymalizacji sprzedaży czy kilka agencji PR, z którymi rozmawialiśmy, wysuwają podobne argumenty. Te pokrywają się z raportem przygotowanym na zlecenie Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. Wynika z niego, że coraz więcej małych i średnich przedsiębiorców nie chce startować w przetargach. Kiedy jeszcze w 2011 r. w przetargach startowała i o publiczne kontrakty starała się jedna czwarta małych i średnich przedsiębiorstw, to rok później było to już tylko 18 proc., a w 2013 r. zaledwie 14 proc. Analitycy PARP takim obrotem sprawy są mocno zaskoczeni i piszą: „Wydawać by się mogło, że powinniśmy mieć do czynienia z odwrotną sytuacją – wzrostem zainteresowania zamówieniami publicznymi ze względu na pogarszającą się koniunkturę gospodarczą”.
Nie zaskakuje to jednak Marka Kowalskiego, eksperta ds. zamówień publicznych w Konfederacji Lewiatan i prezesa Polskiej Izby Gospodarczej Czystości: – Nie ma się co dziwić, że przedsiębiorcy wycofują się ze startowania z przetargach, skoro nie ma w tym dla nich żadnego biznesowego zysku – mówi i przytacza dane Urzędu Zamówień Publicznych, z których wynika, że w 2012 r. aż w przypadku 92 proc. udzielonych zamówień zamawiający dokonywali wyboru oferty tylko na podstawie najtańszej ceny. – Już na poziomie ustalania wartości zamówienia widełki są ustawiane bardzo nisko. W usługach niestety normą jest, by było to około 10 zł za godzinę pracy. Jeżeli firma chce wygrać przetarg, musi składać ofertę tak niską, że albo sama dołoży do zamówienia, albo będzie musiała ludzi zatrudnić na czarno – tłumaczy Kowalski.
Przytakuje mu Henryk Tylkowski, ekspert z Marketplanet, firmy specjalizującej się w doradzaniu przy przetargach. – W najgorszej właśnie sytuacji są firmy małe i średnie. Niestety jeżeli w umowie zawartej dzięki przetargowi mają po 3–5 proc. prowizji, a zdarzy się np. wzrost ceny paliwa albo podwyższenie stawek VAT, to może się okazać, że de facto wychodzą na minus – tłumaczy ekspert.
I dlatego właśnie rośnie liczba przedsiębiorców źle oceniających ekonomiczną opłacalność przetargów – już co piąta firma przepytana przez PARP ma na ten temat negatywne zdanie, a co dziesiąta nie ma nawet pewności, że otrzyma zapłatę ze zrealizowane zadanie.
Negatywnie oceniają też przejrzystość zasad systemu zamówień publicznych. Blisko połowa przedstawicieli sektora MSP nie zgadza się ze stwierdzeniem, że obowiązujące procedury gwarantują, że zostanie wybrany najlepszy wykonawca, a czterech na dziesięciu kwestionuje to, że wykonawcy wybierani są w sposób transparentny.
Jedynym pozytywnym zjawiskiem, jakie PARP zaobserwowała na tym rynku, jest rosnąca skłonność małych przedsiębiorców do współpracy w ramach realizacji zamówień publicznych. Najbardziej popularną formą jest podwykonawstwo – odsetek przedsiębiorstw angażujących podwykonawców do realizacji zamówień publicznych wzrósł z 32 proc. w 2011 r. do 40 proc. w 2013 r. – Cóż, wiele firm musi po prostu jakoś zarabiać, więc gdy obawiają się same startować w przetargach, to przy najmniej zgadzają się na wykonanie usług dla innych większych graczy – tłumaczy Tylkowski.
Unia naprawia prawo o zamówieniach

Nowe unijne zasady zamówień publicznych przyjęte przez Parlament Europejski mają poprawić jakość usług i dostępność przetargów dla małych firm. Unijne prawo przyjęte w połowie stycznia ma wprowadzić nie tylko zasady rozstrzygania, ale także ogłaszania przetargów we wszystkich państwach Unii. Po pierwsze ma się pojawić kryterium „najwyższej korzyści ekonomicznej” czyli władze publiczne będą mogły przykładać większą wagę do jakości zamawianej usługi, jej wpływu na środowisko oraz korzyści społecznych ofert. Wciąż oczywiście ma być zachowane kryterium ceny, ale zmniejszony ma być jej wpływ na ostateczne rozstrzygnięcie.

W celu ograniczania dumpingu oraz zapewnienia, że prawa pracowników są przestrzegane, nowe przepisy wprowadzą surowsze zasady dotyczące „rażąco niskich” ofert i zatrudniania podwykonawców. Oferty niezgodne z prawem EU będzie można wykluczać z przetargów.

Uproszczone mają zostać zasady składania wniosków. Tylko wygrywający oferent będzie zobowiązany do przedstawienia oryginalnej dokumentacji. Do selekcji wystarczy poświadczenie przez oferentów spełniania warunków. Według analiz KE ma to o 80 proc. zmniejszyć administracyjne obciążenie firm. Nowe przepisy pozwalają też na rozbicie kontraktów na mniejsze części, co ułatwi mniejszym firmom ubieganie się o nie

Reformę zasad zamówień publicznych muszą jeszcze zatwierdzić kraje UE, które będą miały po jej ogłoszeniu dwa lata na wdrożenie przepisów. Dziś zamówienia publiczne stanowią średnio około 18 proc. PKB państw Unii. W Polsce w 2012 r. publiczne przetargi miały łącznie wartość 132 mld zł, a rok wcześniej było to 144 mld, czyli trochę ponad 8 proc. PKB.