Grzegorz Tobiszowski został wiceministrem energii ds. górnictwa. Czy górnicy będą mogli mu zaśpiewać „Jesteś lekiem na całe zło i nadzieją na przyszły rok”? Zadanie przed wiceministrem, jak i ministrem energii, Krzysztofem Tchórzewskim, dotyczące reformy górnictwa jest bardzo trudne.

Minister Tchórzewski zapowiedział, że plan restrukturyzacji górnictwa będzie gotowy za kilka tygodni. Liczyłam jednak na to, że szybciej, skoro nieudolne działania poprzedników były przez PiS tak ostro krytykowane. Mam wrażenie, że rząd nie jest do końca zgodny w kwestii tego, jak ma wyglądać reforma górnictwa. Z jednej strony minister energii uspokaja Śląsk, mówiąc o strategicznej roli węgla i konieczności zachowania miejsc pracy w kopalniach, z drugiej zaś wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki mówi o tym, że nierentowne szyby (jak mniemam to lapsus językowy i chodzi po prostu o nierentowne kopalnie) należy likwidować, a górnikom znaleźć nowe miejsca pracy. Tyle że już Józef Piłsudski mawiał, że nie można jednocześnie siedzieć na dwóch stołkach, bo wreszcie z któregoś się spadnie...
Jak ma wyglądać naprawianie naszego górnictwa? Tego tak naprawdę do końca nie wiadomo. Na razie zanosi się na to, że przynajmniej w temacie Kompanii Węglowej rząd pójdzie śladami poprzedników, realizując plan pomostowego finansowania tej największej polskiej spółki węglowej przez TF Silesia. A co dalej? Teoretycznie energetyka i jej konsolidacja z kopalniami węgla kamiennego. Czyli wracamy do punktu wyjścia.
Pytanie oczywiście, jak ta konsolidacja miałaby zostać przeprowadzona. Jeśli bowiem spółki energetyczne miałyby dostać wszystkie kopalnie, np. KW z całym dobrodziejstwem inwentarza, to ja już dziś zaczęłabym składać im kondolencje.
– Pewnym rozwiązaniem jest przejęcie przez spółki energetyczne jedynie najbardziej wydajnych kopalń i zamknięcie pozostałych lub też zainwestowanie w nowe, wydajne kopalnie (co też nieuchronnie oznacza wygaszenie starych, a także duży spadek liczby miejsc pracy w sektorze). Z perspektywy spółek energetycznych wydaje się to jednak mało korzystne, gdyż tylko zwiększa ich ekspozycję na ryzyko związane z unijną polityką energetyczno-klimatyczną w momencie, gdy wskazana jest raczej dywersyfikacja w kierunku niskoemisyjnych technologii – mówi Aleksander Śniegocki z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.
W Polsce mamy plany budowy nowych kopalń, jednak inwestycje chcą realizować firmy prywatne, jak np. australijskie spółki PD Co. (sąsiedztwo Bogdanki) czy Balamara (projekt kopalni w Nowej Rudzie oraz na terenie Jaworzna i Trzebini). Kopalnię w Przeciszowie chce budować z kolei Kopex, a w okolicach Orzesza należąca do niemieckiej grupy kapitałowej HMS Bergbau AG spółka Silesian Coal. O państwowych projektach nic mi nie wiadomo. Na razie bowiem trwa gorączkowe poszukiwanie pomysłów na to, jak zjeść ciastko i mieć ciastko (to węglowe oczywiście).
A prawda jest taka, że sektor węgla kamiennego doszedł po latach zaniedbań do ściany (sic! I to nie wydobywczej...) i bez zamknięcia zakładów, które są w najgorszej kondycji, praktycznie nie ma szans, by uratować te, które są naprawdę perspektywiczne i w których koszty wydobycia jeszcze można obniżyć tak, by paliwo tam produkowane było w miarę konkurencyjne. Jeśli bowiem nałożymy na to wszystko unijne uczulenie na CO2 (a jeśli chodzi o paliwa kopalne, to właśnie węgiel jest tym najbrudniejszym), to naprawdę mamy problem. Zwłaszcza że Bruksela czujnym okiem obserwuje nasze poczynania w górnictwie, ponieważ Komisja Europejska godzi się na pomoc publiczną wyłącznie na likwidację kopalń, a nie na ich rozwój.
Gdyby więc udało się zamknąć to, co naprawdę do zamknięcia się nadaje (w pierwszej kolejności mam na myśli kopalnie Bielszowice, Halemba i Rydułtowy-Anna z Kompanii Węglowej, Krupiński z Jastrzębskiej Spółki Węglowej oraz Ruch Śląsk kopalni Wujek Katowickiego Holdingu Węglowego, a także Piekary z grupy Węglokoks, gdzie kończy się złoże), to po pierwsze – spółki przestałyby utrzymywać swoje najbardziej niedochodowe zakłady; po drugie – siłą rzeczy jeszcze bardziej spadłoby i tak coraz niższe zatrudnienie w branży, co przełożyłoby się na niższe koszty, a po trzecie – zmniejszyłaby się produkcja węgla energetycznego, którego mamy na rynku za dużo o blisko 10 mln ton w skali roku.
Tylko to nie jest takie proste. Wacław Czerkawski, wiceszef Związku Zawodowego Górników w Polsce, powiedział ostatnio w TVN 24 Biznes i Świat, że nie ma zgody strony społecznej na żadne zamykanie kopalń, chyba że w sytuacji wyczerpania się złóż. W przeciwnym razie trzeba się będzie liczyć z górniczymi protestami.
Ten scenariusz dobrze już znamy, bo w ostatnich latach jakiekolwiek decyzje nie po myśli górników tak właśnie się kończyły i za każdym razem rząd szedł na ustępstwa. Jak będzie tym razem? Może jednak będzie okazja, by się przekonać, skoro PiS zapowiada, iż za restrukturyzację branży zabiera się od razu na początku kadencji. Jeszcze w grudniu ma dojść do spotkania liderów górniczych związków zawodowych ze stroną pracodawców i stroną rządową. Na mądry kompromis nie jest jeszcze za późno.