Projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii to gwóźdź o trumny energetyki obywatelskiej i ukłon w stronę koncernów węglowych
ikona lupy />
Ile energii elektrycznej, zdaniem projektodawców, będzie wytwarzane z odnawialnych źródeł energii / Dziennik Gazeta Prawna
Takie głosy wybijały się podczas wczorajszego wysłuchania publicznego w sprawie projektu mającego uregulować rozwój zielonej energetyki w naszym kraju. Prace nad nim trwają już ponad cztery lata.
– Wysłuchanie publiczne umożliwia obywatelom udział w procesie tworzenia prawa. To instytucja rzadko wykorzystywana, zarezerwowana dla aktów, które budzą kontrowersje społeczne. Takim bez wątpienia jest projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii – twierdzi adwokat dr Eligiusz Krześniak, partner w kancelarii Squire Patton Boggs Święcicki Krześniak.
Prawnik podkreśla, że to, iż prace nad projektem trwają tak długo, negatywnie wpływa na rozwój sektora energetyki odnawialnej w Polsce.
– Wiele inwestycji w tym sektorze, nawet już rozpoczętych, zostało wstrzymanych, ze względu na brak odpowiednich regulacji – dodaje.
Kowalski nie zarobi
Przedstawiony przez rząd pomysł na rozwój zielonej energetyki spotyka się z falą krytyki. Sprzeciw ekspertów budzi m.in. sposób, w jaki zarówno projekt ustawy o OZE, jak i obecne przepisy kreują sytuację prosumentów, a więc osób fizycznych produkujących zieloną energię w mikroinstalacjach.
Zgodnie z art. 9v prawa energetycznego (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 1059 ze zm.) sprzedawca z urzędu (zakład energetyczny) zobowiązany jest kupić prąd z mikroinstalacji przyłączonej do sieci dystrybucyjnej, która znajduje się na terenie jego działania. Prosumentowi płaci wtedy cenę równą 80 proc. średniej ceny energii w poprzednim roku kalendarzowym (ogłasza ją prezes Urzędu Regulacji Energetyki). Podobna regulacja znalazła się w art. 41 ust. 8 projektu ustawy o OZE.
– Przepis ten narusza zasadę równości, ingeruje w prawa majątkowe i stanowi formę wywłaszczenia. Z tych powodów przepis o 80 proc. ceny dla prosumenta powinien zostać usunięty z projektu ustawy, a ten istniejący w prawie – zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego – podkreślał podczas wysłuchania Robert Rybski, konstytucjonalista z Fundacji ClientEarth skupiającej prawników ochrony środowiska.
Sprawa dla trybunału
Wszystkie powyższe argumenty Rybski zawarł również w projekcie skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Wczoraj został on zaprezentowany, a jego autor zachęcał posłów do złożenia pod nim podpisów. Fundacja nie ma legitymacji do wszczynania postępowania przed TK.
Aby zobrazować sytuację polskiego prosumenta, kolejny z ekspertów – Tobiasz Adamczewski z WWF Polska – porównał ją z sytuacją prosumenta z Rumunii i Ukrainy. Tam państwo wspiera energetykę obywatelską.
– Jak to jest, że w Rumunii, najbiedniejszym kraju Unii Europejskiej, państwo systemowo wspiera prosumentów zróżnicowanym systemem certyfikatów, na Ukrainie zaś jedną z najsilniejszych zielonych taryf na świecie, a tymczasem w Polsce, jedynym kraju Unii Europejskiej, o którym się mówi, że przeszedł przez kryzys gospodarczy suchą stopą, w państwie, w którym tak wiele się mówi o bezpieczeństwie energetycznym i gdzie zrównoważony rozwój mamy wpisany do konstytucji, to prosument musi systemowo wspierać państwo? – pytał Adamczewski zgromadzonych na sali.
Studnia bez dna
Prelegenci wiele uwagi poświęcili również kwestii wsparcia dla współspalania węgla z biomasą. Część z nich domagała się wykreślenia pomocy dla takich inwestycji, podkreślając, że wcale nie produkują zielonej energii.
– Elektrownie węglowe są największym przemysłowym źródłem zanieczyszczeń powietrza. Rocznie emitują od kilku do kilkudziesięciu tysięcy ton toksycznych związków rtęci, ołowiu, arsenu, kadmu, chromu i niklu, tlenków siarki i azotu, pyłu – wyliczała Anna Ogniewska koordynatorka projektu „Energia odnawialna” z Fundacji Greenpeace Polska.
Jak podkreślała, według raportu „Węgiel zabija” Instytutu Ekonomii Energetyki i Racjonalnego Wykorzystania Energii na Uniwersytecie w Stuttgarcie emisje z polskich elektrowni i elektrociepłowni spalających węgiel w roku 2010 doprowadziły do przedwczesnej śmierci 5400 osób.
Energetyka węglowa i przemysł wydobywczy to zaś – z ekonomicznego punktu widzenia – studnie bez dna. Jak podawała – w ciągu minionego ćwierćwiecza dopłaty do produkcji prądu z węgla wyniosły 170 mld 400 mln zł.
– Dzięki zapisom obecnego prawa energetycznego, co podtrzymuje, a nawet rozszerza rządowy projekt ustawy o OZE, pieniądze Polaków w dużej mierze zasilają konta węglowych koncernów energetycznych. W latach 2005–2012 dopłaciliśmy do współspalania węgla z biomasą prawie 7,5 mld złotych. Z portfeli Polaków wypłynęły pieniądze, a ich bezpieczeństwo energetyczne się nie zwiększyło. Nie powstały żadne nowe moce – akcentowała Ogniewska.
Inne zapatrywanie na sprawę prezentował już m.in. Marek Paw, przedstawiciel PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna SA.
– Proponujemy, aby współspalanie było tą branżą, która pozwoli domknąć produkcję energii z OZE w zakresie wymagań unijnych (w 2020 r. udział energii z OZE ma wynieść 15 proc. – red.) w przypadku, gdy inne technologie tego nie zrobią – przekonywał Paw.
Walka z wiatrakami
Obawy przedstawicieli rynku wzbudza również zaproponowany w projekcie ustawy system aukcyjny mający zastąpić zielone certyfikaty.
– W tych krajach, w których podobny system został wdrożony, na przykład w Wielkiej Brytanii i w Holandii, nie obyło się bez poważnych perturbacji. System aukcyjny oznacza, że część inwestorów w energetykę odnawialną nie skorzysta z dofinansowania, ponieważ po prostu nie będą mieli szans wygrać aukcji – wyjaśnia mecenas Krześniak.
Niezgodny z prawem – w opinii ekspertów – może okazać się również zapis gwarantujący przyłączenie do sieci tylko tym instalacjom, które wygrały aukcję.
– W art. 16 dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych zapisano obowiązek, że kraj ma zapewnić każdej instalacji OZE – niezależnie od tego, czy jest duża, czy mała – gwarantowany albo priorytetowy dostęp do sieci – podkreślał Robert Rybski.
W wysłuchaniu wzięła udział silna reprezentacja stowarzyszeń sprzeciwiających się niekontrolowanej – w ich ocenie – budowie farm wiatrowych. Przedstawiciele organizacji domagali się m.in. ustawowego określenia minimalnej odległości wiatraków od siedzib ludzkich, a także wprowadzenia przepisów umożliwiających instalację na terenie kraju jedynie nowych turbin.
W Rumunii, najbiedniejszym kraju UE, państwo wspiera prosumentów
Etap legislacyjny
Projekt ustawy po wysłuchaniu publicznym