Ostatnie dni przyniosły debatę na temat tego, kto i co powiedział w sprawie dywersyfikowania przez Polskę źródeł, z których czerpiemy gaz. Oficjalny plan rządu jest taki, by w 2022 r. odłączyć się od dostaw gazu z Rosji. W tym celu równolegle zwiększamy zakupy gazu skroplonego z różnych kierunków – Kataru, USA, Norwegii, oraz szykujemy się do budowy gazociągu, który przez terytorium Danii połączy nas ze złożami na szelfie norweskim.
Ostateczna decyzja inwestycyjna ma zostać podjęta do końca tego roku, budowa ma ruszyć w 2020 r., dostawy gazu – jesienią 2022 r. Na to nakłada się fakt, że Niemcy budują inny gazociąg przez Morze Bałtyckie – Nord Stream 2. Wielu ekspertów, również na zachodzie Europy, wskazuje, że projekt ten ma więcej znaczenia politycznego niż sensu gospodarczego.
Spójrzmy jednak, jak polski rząd komunikuje się w sprawie tych strategicznych planów.
Pytanie, czy harmonogram budowy polskiego gazociągu zostanie dotrzymany, jest zasadne. Pojawia się choćby dlatego, że to już trzecie podejście Polski do budowy rury przez Bałtyk. Jednak oficjalna linia komunikacyjna przypomina zdanie, które pada w „Rejsie” Barei: „Mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie tych naszych, prawda, punktów, które stworzymy”.
Według Onetu minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz miał powiedzieć, że jako kraj będziemy kupować gaz najtaniej, być może ze Stanów Zjednoczonych, być może z Niemiec. Przez dziennikarza wypowiedź ta została zinterpretowana jako sygnał, że w kołach rządowych istnieje rosnące przekonanie o zagrożonym harmonogramie budowy Baltic Pipe.
I pojawiły się ogromne kontrowersje. MSZ, odżegnując się od tez stawianych przez Onet, niezwłocznie opublikował następujące oświadczenie (pisownia oryginalna): „(…) Jacek Czaputowicz nie zasugerował, jakoby Polska zamierzała kupować rosyjski gaz transportowany gazociągiem Nord Stream 2. Zapytany o to, co zrobi Polska, jeśli skończy się długoletni kontrakt z Gazpromem, a Baltic Pipe nie będzie gotowy i Niemcy zaproponują nam odbiór gazu na granicy z Niemcami, minister odpowiedział: »Jeżeli chodzi o Gazprom i Baltic Pipe, to jeżeli by tak byłoby, poczekajmy, mam nadzieję że się zdąży wybudować, to będziemy kupować tu gdzie jest najtaniej, być może ze Stanów Zjednoczonych do terminal LNG, a być może z Niemiec, jak będą dobre ceny, ale mam nadzieję, że będzie to rozwiązane«”.
Cała dyskusja, jaka wywiązała się wokół tego jednego artykułu, potwierdza tezę, że tam, gdzie brakuje przejrzystej, otwartej na dialog komunikacji, tam pojawia się przestrzeń do niedomówień i dowolnych interpretacji.
Uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji jest polską racją stanu – to łatwo zrozumieć. Zrozumiałe jest również, że chcielibyśmy osiągnąć pozycję kraju, który po prostu nie musi kupować gazu z Rosji. Pomogłoby to w nadchodzących negocjacjach z Gazpromem. Wszelkie wątpliwości co do harmonogramu budowy Baltic Pipe łatwo przeciąć: wystarczy rzetelnie informować i wszystkie dysputy o tym, czy wyrobimy się z gazociągiem, nie będą miały racji bytu. No, chyba że na pytania w tej sprawie rząd reaguje tak nerwowo, ponieważ ma się czego obawiać.