Starość we wszystko wierzy, wiek średni wątpi, młodość wszystko wie – mawiał Oscar Wilde. Polscy młodzi wiedzą dzisiaj głównie to, że w karierze najbardziej pomogą im znajomości i grube portfele rodziców. Pozbawionych tych atrybutów czeka równia pochyła.
W ocenie Wiesława Myśliwskiego, pisarza i dwukrotnego laureata Nagrody Literackiej Nike, „młodość, to stan nieważkości, jedyny w całym życiu; młodość ma prawo chcieć czego nie ma, a nawet co jest niemożliwe”. Wydaje się, że dzisiaj w przypadku polskiej młodzieży wspomniany stan nieważkości może potrwać znacznie dłużej, a żądanie tego, co niemożliwe, na stałe wpisało się w ich codzienną rzeczywistość.

Ofiary błędów

Według Głównego Urzędu Statystycznego stopa bezrobocia Polaków w wieku 15–24 lata wynosiła w III kwartale 2014 r. 23,1 proc. Poziom był identyczny jak w II kwartale 2014 r. i o 3,6 pkt proc. niższy niż w III kwartale 2013 r. Ostatni raz co najmniej tak głęboki spadek stopy z kwartału na kwartał miał miejsce sześć lat temu. Teoretycznie jest zatem lepiej. Choć wciąż fatalnie. W tym kontekście nie dziwi, że niemal połowa Polaków (49 proc.) uważa, że w połowie lat 90. młodzież miała znacznie większe szanse na osiągnięcie sukcesu w życiu niż obecnie. Takie ustalenia przynosi niedawny sondaż CBOS „O szansach młodych w III RP” (badanie przeprowadzono metodą wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo w dniach 19–25 sierpnia 2014 r. na liczącej 980 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski).
– Młodzi ludzie zostali oszukani przez polską transformację. Pokazano im perspektywę, której nie ma i nigdy nie było, fizycznie nie istniała. Czeka ich bunt albo marazm. Stawiam raczej na to drugie – mówi prof. Kazimierz Kik, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. – W tle wszelkich problemów młodych w ostatnich latach kryje się brak pracy zgodnej z umiejętnościami i aspiracjami. Dzieje się tak jednak także dlatego, że aspiracje są wysokie, a umiejętności niskie. Ale to nie zawsze ich wina – raczej efekt błędów transformacji, która zamiast dać im lepsze życie, da wegetację na marginesie – tłumaczy ekspert.
CBOS podaje: czynnikiem stanowiącym główną barierę dla młodych, sprawiającym, że ich szanse na osiągnięcie sukcesu są obecnie mniejsze niż na początku transformacji, jest zdecydowanie bezrobocie, które pojawiło się wprawdzie już w 1989 r., ale wtedy uważaliśmy, że w dużym natężeniu ma charakter jedynie przejściowy, będący ubocznym, koniecznym skutkiem zmian. A jeśli będzie w przyszłości dotyczyć większej grupy osób, to głównie takich, którzy sami sobie są winni – najgorzej wykształconych i nic niepotrafiących.
Dzisiaj jednak już wiemy, że to nie niszowy, a kluczowy problem dla ponad połowy najmłodszych badanych (18–24 lata), będący uzasadnieniem dla ich mniejszych szans na osiągnięcie sukcesu. Ważnym czynnikiem hamującym ich rozwój jest dzisiaj – w opinii młodych – także przeświadczenie o dużej konkurencji na wąskim rynku pracy. Najmłodsi Polacy zwracają uwagę na niezbyt dobrą sytuację gospodarczą i brak wsparcia ze strony państwa.
A co decyduje o pozycji młodych ludzi w społeczeństwie? Wśród poddanych ocenie czynników największe znaczenie przypisano znajomościom. Ponad połowa Polaków (56 proc.) uważa, że mają one bardzo duży wpływ na możliwość osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej, a kolejne 37 proc., że mają wpływ duży (w sumie 93 proc. pozytywnych odpowiedzi). Znajomości tym samym są w zgodnej opinii zdecydowanej większości rodaków kluczowym kryterium umożliwiającym skuteczną rekrutację do pracy. Liczy się również – tylko nieznacznie mniej – zamożność rodziców (79 proc.), szczęście (63 proc.) i pochodzenie społeczne (60 proc.).
Co szczególnie zatrważające, wydaje się, że Polacy definitywnie pozbywają się złudzeń. W 1995 r. w podobnym badaniu na pytanie: „Jak Pan(i) myśli, jaki wpływ na zdobycie wysokiej pozycji mają w naszym kraju znajomości, zamożność rodziców, kwalifikacje i wykształcenie?” odpowiadaliśmy optymistyczniej niż dzisiaj. 19 lat temu bardzo duży wpływ znajomości na karierę widziało 46 proc. Polaków, dzisiaj już 56 proc. Zamożność rodziców liczyła się dla 30 proc., dzisiaj dla 34 proc. Kwalifikacje były istotne dla 35 proc. z nas, dzisiaj dla 34 proc. I najważniejsze: w 1995 r. wykształcenie doceniało 36 proc. Polaków – dzisiaj tylko 23 proc. Tak fatalnej opinii edukacja nie miała nigdy.
– Strach mówić to głośno, ale młodzi niestety myślą dość prawidłowo. Kontakt indywidualny, czyli znajomości, są w Polsce głównym kryterium przyjmowania do pracy. A kwalifikacje nie zaszkodzą, choć czasem też bywają bardzo ważne – potwierdza prof. Jacek Wasilewski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Studia nie dla każdego

Ale pod warunkiem, że umiejętności te rzeczywiście są wysokie. Tymczasem, jak przekonuje prof. Kazimierz Kik, mitem jest przeświadczenie, że mamy jeden z najwyższych w Europie poziomów edukacji społeczeństwa. W opinii profesora na początku lat 90. popełniliśmy wielką pomyłkę polegającą na objęciu wyższej edukacji egalitaryzmem. Studia miały być dosłownie dla każdego, a oficjalne państwowe zalecenia zaczęły sprowadzać ich ogólny poziom do najsłabszego studenta na roku. Wykładowcy nie mogli zatem w nieskrępowany sposób podążać do przodu z programem kształcenia i w ten sposób zawieszać przed studentami poprzeczkę coraz wyżej, bo musieli być zrozumiani nawet przez tych, którzy indeks otrzymali przypadkowo, rzutem na taśmę, dzięki łutowi szczęścia, choć właściwie na studia się nie nadają intelektualnie.
– Z moich długoletnich doświadczeń, potwierdzonych badaniami, wynika, że w Polsce w ostatnich latach jedynie 5 proc. osób studiujących ma umysłowy potencjał do tego, by ubiegać się o wyższe wykształcenie. Reszta powinna kontynuować naukę w szkołach typowo zawodowych lub poprzestać na maturze – ostro stawia sprawę prof. Kik. – Tymczasem dzisiaj, poprzez zjawisko szeroko otwartych drzwi do wyższej, a raczej tzw. wyższej edukacji, dorobiliśmy się skrajnej deprecjacji dyplomu i samej instytucji studiów, w efekcie czego mamy pauperyzację absolwentów, ponieważ pracodawcy ich nie cenią. Zresztą nie dziwię się, bo pseudostudenci, kończąc pseudouczelnie, otrzymują najwyżej pseudokwalifikacje, ale zarobki chcą już mieć realne, a najlepiej jak najwyższe – dodaje profesor.
Efekt jest taki, że absolwenci nie dostają się nawet na staże. Jak podaje Ministerstwo Pracy, w końcu 2013 r. wśród zarejestrowanych bezrobotnych do 25. roku życia najliczniejszą grupę stanowiły osoby bez żadnych doświadczeń zawodowych – 209,9 tys. osób (52,3 proc. młodych bezrobotnych), następnie bezrobotni pracujący najwyżej rok – 96,5 tys. osób (24,1 proc.) oraz od roku do 5 lat – 91,9 tys. osób (22,9 proc.). Z tego względu młodzi dwukrotnie rzadziej niż starsi mają prawo do otrzymywania zasiłku dla bezrobotnych. Czyli nie dość, że nie mają pracy, to nie mają też szans na minimalne choćby wsparcie państwa. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Spadek znaczenia przypisywanego wykształceniu odzwierciedlają dane resortu pracy. Wśród bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy ogółem w końcu 2002 r. wyższe wykształcenie miało niecałe 4 proc. osób, zaś w końcu 2013 r. już aż 12 proc. Nawet ministerstwo w oficjalnym dokumencie Wydziału Analiz i Statystyki Departamentu Rynku Pracy „Sytuacja na rynku pracy osób młodych w 2013 r.” przyznaje, że „ukończenie szkoły wyższej w dzisiejszych czasach, przy stosunkowo wysokim nasyceniu rynku specjalistami z wyższym wykształceniem, nie jest już gwarantem szybkiego uzyskania zatrudnienia, choć (...) stopa bezrobocia osób z wyższym wykształceniem jest relatywnie najniższa, również wśród absolwentów. W przypadku osób z wyższym wykształceniem w IV kwartale 2013 r. wyniosła ona 5,6 proc. wobec 19,0 proc. w przypadku osób z wykształceniem gimnazjalnym, podstawowym i niepełnym podstawowym”.

Egzaltacja, ale nie radykalizm

Co gorsza, brak entuzjazmu dotyczącego przyszłości nie jest domeną jedynie młodych absolwentów studiów. Jak pisaliśmy w DGP w sierpniu br., już co czwarty uczeń ostatniej klasy szkoły średniej uważa, że jego rówieśnicy to stracone pokolenie (ang. Lost Generation; przypomnijmy, że pierwotnie tym terminem określano osoby urodzone około 1898 r., które uczestniczyły w I wojnie światowej, w tym amerykańskich pisarzy, którzy walczyli w Europie podczas wojny 1914–1918, m.in. Ernesta Hemingwaya). Tak źle młodzi ludzie nie myśleli o sobie od dawna. Te niepokojące wnioski przyniosło badanie „Młodzież 2013” prowadzone wspólnie przez Centrum Badania Opinii Społecznej i Krajowe Biuro Przeciwdziałania Narkomanii. W ankiecie wzięli udział uczniowie z 65 szkół – liceów, techników i szkół zawodowych, ponad 1,3 tys. osób. Nastolatki coraz mniej wierzą we własne siły i w coraz ciemniejszych barwach widzą przyszłość. 51 proc. chłopców i 74 proc. dziewcząt czuje się zagrożonych bezrobociem. 33 proc. badanych jako odpowiedź na problemy ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy wskazuje emigrację.
– Pokolenie urodzone w połowie lat 90. to ludzie, u których rozbudzono ogromne aspiracje. Od dziecka słyszeli hasła głoszone przez naszych reformatorów: pracujcie, a się dorobicie. Obietnice dobrobytu okazały się jednak nieprawdziwe, a brak dóbr, do których ma dostęp pokolenie ich rodziców, budzi frustrację – mówił wtedy DGP prof. Krzysztof Wielecki, socjolog badający problemy młodzieży.
W efekcie w porównaniu z 2008 r. zdecydowanie mniej nastolatków wierzy w to, że ich sukces zależy przede wszystkim od nich. Kiedy ankieterzy pytali o sposoby na znalezienie pracy, jako najbardziej skuteczne wskazywano znajomości. Inteligencja i zdolności znalazły się dopiero na czwartym miejscu.
W badaniu opublikowanym w listopadzie br. CBOS, biorąc pod uwagę powyższe ustalenia, zapytał Polaków wprost: czy grozi nam konflikt międzypokoleniowy, w którym młodzi wystąpią przeciwko starszym? – Dwie piąte badanych (39 proc.) uznało, że obecna sytuacja młodych prowadzi do takiego konfliktu, ale większość (52 proc.) nie podziela tych obaw. Paradoksalnie to starsi Polacy częściej niż najmłodsi twierdzą, że może dojść do buntu wyrzuconych na margines (41 proc. wobec 31 proc.), ale obawy nie rosną jednoznacznie wraz z wiekiem – ocenia Katarzyna Kowalczuk z CBOS.
– Na razie taki wybuch nam nie grozi. Jesteśmy skłonni do egzaltacji, ale do skrajnych radykalizmów już nie. Więc jeśli chodzi o reakcje społeczne, to bardziej stawiałbym na marazm, staczanie się po równi pochyłej, zepsucie społeczne, znudzenie życiem, zblazowanie. Będzie ono dotyczyć bardzo dużej grupy obecnych młodych, ale na pewno nie wszystkich. Znajdą się też tacy, którzy wyjdą na prostą – przekonuje dr Tomasz Skalski, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego.
Bez wątpienia jednak, jak przewiduje dr Skalski, rola wykształcenia pojmowanego jako zbiór intelektualnych umiejętności będzie ewoluować w kierunku promocji tzw. linii rozwojowych. Czyli obok konkretnej wiedzy liczyć będzie się także nasz poziom emocjonalności i umiejętność zarządzania nim oraz to, czy jesteśmy empatyczni, czy nie.
– Na razie z naszą emocjonalnością mamy problemy, bo żyjemy w świecie definiowanym przez dynamicznie zmieniające się dane. Brak stałych punktów odniesienia nakłada na nas obowiązek opracowania własnego systemu wartości. Dotąd często tę rolę pełniły racjonalizm i materializm, czyli chęć gromadzenia. Problem w tym jednak, że teraz coraz częściej uzmysławiamy sobie, że poza powierzchownością nic się tu nie kryje. Jest tylko pustka – tłumaczy dr Tomasz Skalski.

Tworzenie elit

Profesor Kazimierz Kik uważa, że na prostą da się wyjść pod pewnym warunkiem. Polskie państwo, od 25 lat przesadnie, według profesora, ulegające neoliberalnym pokusom, które definiują ludzki byt głównie w kontekście kapitału, natychmiast zrobi wielką woltę w polityce społeczno-edukacyjnej. Dość radykalną, bo zakładającą, że na studia trafi jedynie wspomniane wyżej 5 proc. osób, które mają do tego predyspozycje. W tym celu powinien zostać stworzony niezwykle szczelny system rekrutacji na politechniki, uniwersytety i akademie, a obok wiedzy na najwyższym poziomie maturalnym w procesie przyjmowania w progi uczelni powinny być promowane także typowo inteligenckie postawy społeczne – wolontariat, aktywna przynależność do organizacji, umiejętność wykazania wielowymiarowych zainteresowań.
– W ten sposób odbudujemy wyspy intelektu, z których polskie miasta słynęły przed wojną, przywrócimy też wyższemu wykształceniu odpowiednią rangę, sprawimy, że będą się nim legitymować tylko najlepsi z najlepszych. Zdejmiemy z niego odium szkółki niedzielnej, ograniczymy liczbę uniwersytetów do najwyżej dziesięciu, a przez to sprawimy, że elita będzie elitą nie tylko z nazwy. Nie sugeruję jednak reglamentacji nauki dla mniej zdolnych – pozostanie im wyższe szkolnictwo zawodowe, pierwszy stopień studiów, który powinien przygotowywać do pracy w konkretnym, silnie sprecyzowanym zawodzie – tłumaczy prof. Kik.
Aby jednak ta praca była, a szkoły nie produkowały bezrobotnych absolwentów, państwo winno zdecydować się na drugi krok. Reindustrializacja – to proces, który miałby zapewnić miejsca pracy absolwentom szkolonym w uczelniach zawodowych. Przez to pojęcie profesor rozumie przewrócenie Polsce zdolności produkcyjnych, nawet kosztem czasowego wyeliminowania kapitału zagranicznego. Dzięki jednemu miejscu pracy w przemyśle powstaną trzy kolejne w usługach. Skoro będzie więcej pracy o różnym charakterze, problem braku przyszłości młodych, jeśli nawet nie zniknie, ma szansę zostać ograniczony.
Diagnoza prof. Kika dla decydentów jest dzisiaj raczej doktryną z gatunku science fiction, przez co ma niewielkie szanse powodzenia. W tym kontekście prof. Jacek Wasilewski z SWPS radzi młodym, by nie popadali w przesadne rozczarowanie. O tylu straconych pokoleniach już w przeszłości słyszeliśmy, że dzisiaj takie określenie na nikim nie powinno robić wrażenia.
– O powodzeniu w życiu – i prywatnym, i zawodowym, decyduje zawsze pewna hierarchia czynników. To fakt, że znajomości zawsze były i zawsze będą na niej wysoko, ale istotne jest także samozaparcie, konsekwencja, pozytywny upór w realizacji postawionych celów. Osobom intelektualnie postnym znajomości pomogą jedynie przez chwilę, zresztą tacy ludzie dobrze ustosunkowanych znajomych raczej nie miewają – przekonuje prof. Wasilewski.
Pocieszające wydaje się to, że być może – nawet jeśli nie dojdzie do radykalnych zmian – nie będzie trzeba określać mianem przegranego całe młodego pokolenia. Według różnych badań ekonomicznych chęć założenia własnego biznesu deklaruje od ok. 35 proc. do prawie 50 proc. osób w wieku od 15 do 29 lat. Ostatecznie właścicielami firm staje się jedynie co 10. Polak w tym wieku, co na przykład w porównaniu z Litwą (25 proc.) jest wynikiem słabym, ale przynajmniej jest na czym nad Wisłą budować atmosferę przedsiębiorczości. Oby największym problemem młodych przedsiębiorców nie okazało się to, że do skutecznego i efektywnego prowadzenia firmy potrzebne są trzy rzeczy: znajomości, łut szczęścia i pieniądze na start, najlepiej od rodziców.