Jak to się stało, że uwierzyliśmy w powiedzenie „pieniądze szczęścia nie dają”
Dzisiaj coraz bardziej liczą się dla nas praca jako taka i posiadanie klasy niż opętańcza pogoń za kolejnymi tysiącami na koncie. Po latach półdzikiego hurrakapitalizmu nieliczącego się z nikim i niczym, nieszanującego ludzkiej natury i nieodzownych potrzeb, zmądrzeliśmy. Oby na stałe.
Leszcze się nie liczą
W latach 90., kiedy rodziły się polska przedsiębiorczość, ład korporacyjny i biznes, kluczowym kryterium definiującym pracowniczą rzeczywistość było to, kto ile zarabia. Zgłodniali materialnej normalności rzuciliśmy się na gorsze lub lepsze posady z wielką potrzebą połykania finansowej zupy nie przy użyciu łyżki, ale od razu chochlą. To było w pełni uzasadnione: przez 45 lat państwo udawało, że nam płaci, my udawaliśmy, że pracujemy, a towary dostępne w polskich sklepach udawały jakość. Pensja należała się bez względu na wykształcenie i umiejętności, rodzaj wykonywanego zajęcia, jego efekty czy kondycję przedsiębiorstwa, które nas zatrudniało. Problem był tylko taki, że zarobione pieniędze nie bardzo było na co wydać.
Potem wszystko się zmieniło – niektórzy mówią, że na gorsze. Światem, wbrew postulatom zespołu Oddział Zamknięty, przestał rządzić człowiek, zaczął pieniądz. Ulegliśmy owczemu pędowi do mety z napisem „mamona”. Ale im szybciej biegliśmy, tym bardziej się ona oddalała – trzeba było mieć więcej, szybciej, lepiej. Wspólnotowość, wiara, szacunek, kultura były dla mięczaków, którzy nie potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości łóżek polowych na bazarach, mokasynów skrzyżowanych z fioletowymi garniturami i napadających z każdego rogu kantorów wymiany walut. Teraz tylko kasa miała znaczenie. Kto jej nie kosił, był leszczem w morzu z rekinami.
Pędziliśmy tak jeszcze niedawno. Bo przecież mieszkanie w bloku jest dla meneli. Pięcioletni samochód do niczego się już nie nadaje. Szkoła dla dziecka musi być prywatna – do rejonowej chodzą wykwity społecznego marginesu. No i iPhone 6 wszedł do salonów sprzedaży – trzeba kupić. A i wakacje – przecież nie na Mazurach, bo pogoda do bani. Najlepiej tam, gdzie zawsze świeci słońce. Trudno – trzeba wziąć kredyt, bo akurat zabrakło, ale potem się spłaci. Tak jak na samochód i nowy, 8-pokojowy dom pod miastem. Aby tylko coraz więcej zarabiać.
Na szczęście zaczęło przychodzić opamiętanie. Jeszcze nie do wszystkich, ale już do wielu z nas. Jego fragmentaryczne, wymuszone symptomy sięgają roku 2009, kiedy dostaliśmy pierwszym ścinającym z nóg rykoszetem z Ameryki, gdzie rok wcześniej pękła nieruchomościowa bańka, upadł Lehman Brothers i okazało się, że kto wierzył w wieloletnie życie na szczycie bez zobowiązań, może się nieźle poturlać w dół. W Polsce nie było tak źle, ale firmy ograniczyły zatrudnienie, niektóre zaczęły zwalniać, a presja na podwyżki stała się jedynie zapisem z podręczników ekonomii. Ten niepokój w jakimś stopniu utrzymuje się do dzisiaj i nie opuści nas zapewne przez wiele lat, o ile kiedykolwiek.
Może dlatego praca tylko dla pieniędzy przestaje być dla sporej części z nas głównym kryterium definiującym na co dzień naszą rzeczywistość.
Kogo stać na wartości
– Dzisiaj pieniądze motywują jedynie tych, którzy nie ma mają ich w stopniu niepozwalającym na myślenie o niczym innym, czyli tych, którzy po prostu nie mają za co żyć – ocenia dr Paweł Fortuna, psycholog społeczny z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, trener i doradca biznesu. – Ci, którzy mają z czego żyć, zaczynają to życie doceniać. To tendencja, którą widzę w biznesie od niedawna, ale nasila się ona w sposób radykalny. I to bardzo dobrze, bo zarabianie pieniędzy nie jest najważniejszą rzeczą. Tak w życiu szeregowych pracowników, specjalistów, jak i topmenedżerów – dodaje ekspert.
– Nadal jesteśmy społeczeństwem na dorobku. Zarobki Polaków są cały czas niższe niż wynagrodzenia mieszkańców Europy Zachodniej. Dlatego osoby zarabiające bardzo mało zwracają uwagę przede wszystkim na kwestie finansowe. Ale dla tych osiągających wyższe dochody coraz większe znaczenie mają kultura organizacyjna firmy i wartości dla niej istotne. Wszystkie te elementy mają wpływ na atmosferę pracy. Coraz więcej pracowników mówi o tym podczas rozmowy kwalifikacyjnej – komentuje Tomasz Misiak, prezydent rady nadzorczej Work Service.
Potwierdzają to badania przeprowadzone przez firmę. Aż 80 proc. pracowników żyjących w miastach deklaruje, że nie tylko wie, jakimi wartościami kieruje się ich przedsiębiorstwo, ale realnie przestrzega obowiązujących w pracy norm etycznych, wierząc w ich słuszność. Im więcej zarabiamy, tym większe prezentujemy przywiązanie do wartości. Tylko nieco ponad 40 proc. osób otrzymujących wynagrodzenie poniżej tysiąca złotych twierdzi, że przywiązuje w pracy wagę do wartości, a wśród zarabiających powyżej 2 tys. zł grono tych osób wynosi aż 88 proc. Co ciekawe, zatrudnieni opłacani kwotą 2–5 tys. zł netto to w większości pracownicy firm, które mają jasno określony kodeks wartości i normy etyczne.
– Pewnie także dlatego rośnie liczba pracodawców, którzy jasno definiują, jakie wartości są dla nich ważne. Kodeks działań dopuszczalnych i wykluczonych jest fundamentem, na którym budowana jest kultura organizacji. Pozwala na określenie kluczowych obszarów, ustalenie priorytetów, a także sposobów dotarcia do celu. Takie ramy sprawiają, że pracownicy będą bardziej zmotywowani, lojalni wobec firmy, będą się lepiej czuli w środowisku pracy. To wszystko wpłynie na zwiększenie ich efektywności i kreatywności – podkreśla Tomasz Misiak. Zwraca uwagę, że opracowanie kodeksu wartości powinno być procesem, w który zaangażowani zostaną wszyscy pracownicy. Tylko takie wartości, które są praktykowane, a nie jedynie deklarowane, mogą się przyczynić do sukcesu.
To, że pieniądze stają się sprawą drugorzędną, wydają się potwierdzać również ostatnie ustalenia CBOS dotyczące wprowadzenia w Polsce gwarantowanej ustawowo minimalnej stawki godzinowej za pracę (Opinie o minimalnej godzinowej stawce wynagrodzenia, wrzesień 2014 r.). OPZZ domaga się, aby sięgała ona co najmniej 11 zł brutto. Zdaniem związkowców płaca minimalna (zarówno w wymiarze godzinowym, jak i miesięcznym) powinna docelowo wynosić co najmniej 50 proc. średniego wynagrodzenia. Oznaczałoby to, że najniższe wynagrodzenie miesięczne w przyszłym roku wyniosłoby około 2 tys. zł brutto, a godzinowe – 12 zł. Co ciekawe, związkowcy podkreślają, że rozwiązanie takie popiera niemal całe społeczeństwo. Ale tak nie jest. Według CBOS najwięcej przeciwników wprowadzenia sztywnych zasad tego typu wynagradzania jest właśnie w grupie osób, które teoretycznie powinny być najbardziej zainteresowane podobnymi regulacjami prawnymi, czyli wśród pracujących w oparciu o umowy o dzieło i umowy-zlecenia. Niemal 20 proc. wykonujących pracę w ten sposób uważa, że inicjatywa związkowa jest niepotrzebna i nie powinna wchodzić w życie. Także na „nie” jest 18 proc. osób zatrudnionych na czasowych umowach o pracę.
Mniej pracować, lepiej żyć
Można zaryzykować stwierdzenie, że stajemy się pod tym względem tak samo świadomi jak społeczeństwa rozwiniętych krajów Europy Zachodniej. Francuzi czy Szwedzi starają się ustawowo skracać czas tygodniowej pracy, by... lepiej żyć. Praca jest dla nich ważna, ale pod warunkiem że nie zakłóca pozostałych, równie ważnych aktywności. W sieci krąży nawet na ten temat dowcip: zagraniczny szef prosi szwedzkiego pracownika, by w związku z koniecznością dopięcia ważnego kontraktu przyszedł do pracy w sobotę. Ten oczywiście się zgadza, ale robi małe zastrzeżenie: mogę się trochę spóźnić ze względu na nieco rzadziej kursujące w weekend autobusy. Dobrze – w takim razie kiedy najpóźniej stawisz się w firmie? – pyta szef. – W poniedziałek – odpowiada beztrosko zatrudniony.
Ktoś powie, że Szwedzi czy Francuzi (wspierani dodatkowo przez związki zawodowe – jedne z najsilniejszych w Europie) mogą sobie na taki subtelny manieryzm pozwolić. Należą przecież do jednych z najzamożniejszych społeczeństw świata, a ich kraje mimo poobijania kryzysem wciąż liczą się na gospodarczej mapie świata. Ale my nie powinniśmy mieć dzisiaj szczególnie silnych kompleksów w tej dziedzinie. Nasz dystans do jeszcze niedawno uchodzących za gospodarczych prymusów rozwiniętych społeczeństw Zachodu wbrew pozorom wcale nie jest kosmiczny. Według prognoz PKB Polski w całym 2014 r. urośnie o 2,5 proc., PKB Szwecji – o 2,8 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy stworzył na początku br. punktowy ranking światowych gospodarek (zliczano bardzo różne kryteria ekonomiczne), w którym Szwecja wyprzedza nas jedynie o 4 pkt proc. (ma 19 pkt, my 23 – im mniej punktów, tym zdrowsza gospodarka). Jeszcze lepiej wypadamy w porównaniu z Francją – nadsekwański PKB w tym roku wyniesie około 1,2 proc., czyli będzie o połowę niższy od polskiego. A mimo skracania czasu pracy Francuzów bez zatrudnienia jest i tak mniej niż Polaków – około 10,2 proc. U nas poziom bezrobocia oscyluje wciąż wokół 13 proc.
– W latach 90. pęd do zysku udzielał się wszystkim, ale w największym stopniu młodym. Oni mieli największe aspiracje i siły, by mierzyć się z nową rzeczywistością. Dzisiaj młodzi są diametralnie inni – diagnozuje Maciej Sasin, trener biznesu i konsultant przedsiębiorstw z Akademii Rozwoju Kompetencji. – Nie dlatego, że i sytuacja rynkowa jest odmienna, bardziej dojrzała, a czasem zastana i tkwiąca w bezruchu. Głównie dlatego, że tak jak dzisiejszych 50-latków w 1989 r. definiowała silna chęć zarobku i odreagowania szarej rzeczywistości PRL, tak obecnych 20–25-latków scala potrzeba wykonywania zadań i pełnienia ról uzasadnionych społecznie, ważnych ideowo, kluczowych i potrzebnych. To jest dla nich znacznie ważniejsze niż pieniądze. I to jest w sumie bardzo dobra informacja. Na tych młodych postawiliśmy krzyżyk, określaliśmy mianem straconego pokolenia, a oni są znacznie bardziej wartościowi i osiągną znacznie więcej, niż mogliśmy sądzić. Dzieje się tak, bo w ich życiu ważną rolę odgrywa pytanie „dlaczego?”. Celem jest szukanie odpowiedzi na to pytanie – dodaje specjalista.
Tak jednak jak sami chcą żyć, nawet za niewielkie pieniądze, w oparciu o pewien katalog zasad, tak ich realizacji oczekują również od otoczenia.
– Ze wszystkich badań i licznych treningów, które prowadzę w firmach, wynika, że o ile trochę starsi pracownicy łatwiej radzą sobie z takimi zjawiskami jak ostracyzm przełożonych, ich brak ogłady czy toksyczność, tak młodzi wymagają szacunku i poważnego traktowania, uznania i docenienia. To kluczowe potrzeby, znacznie silniejsze niż finanse – zdradza dr Paweł Fortuna.
To, o czym mówi, warto zobrazować przykładem, którego był świadkiem. Spotkanie najlepszych handlowców jednej z dużych firm branży ubezpieczeniowej. Szkolenie dotyczące zmian planowanych w organizacji. I konkurs na najbardziej aktywnego uczestnika. Wygrywa kobieta w wieku około 30 lat. Od prezesa zarządu dostaje za tę aktywność specjalną nagrodę: 100 tys. zł. Dostaje brawa i wyrazy uznania. Ale zamiast się cieszyć, pyta, czy jej pomysły zostaną wcielone w życie. Bo jeśli nie, to ona za tę nagrodę dziękuje, ale jej nie chce.
– To pokazuje, że ludziom zależy bardziej na tym, by ich słuchano i doceniano, niż na tym, by odwrócić ich uwagę pieniędzmi, nawet jeśli stanowią one dość imponujące kwoty – dodaje dr Fortuna.
Stąd największym błędem, jaki może popełnić zarządzający kadrami, jest ich demotywowanie. A największą zasługą realizowanie trwałego procesu, który eksperci określają mianem budowania ekscytacji na pracownika. W opinii Macieja Sasina niezauważanie i niedocenianie wkładu pracownika na pewno spowoduje spadek jego zadowolenia, zaangażowania i ograniczenie kreatywności. Po pewnym czasie w głowie pracownika pojawia się myśl: „Nie ma się po co starać, i tak nikt nie zauważa mojej pracy”. Sygnał ten jest oznaką frustracji i braku satysfakcji, a przede wszystkim potężnej siły ograniczającej efektywność zatrudnionego. I odwrotnie, wspomniana ekscytacja, docenianie wkładu pracujących, pomoc w rozwiązywaniu ich problemów, empatia dają piorunujące efekty motywujące. I radykalnie podnoszą morale.
Bez czego można się obejść
Najczęstszym czynnikiem wpływającym na niezadowolenie pracowników jest wykonywanie monotonnych, powtarzalnych zadań i takiej pracy, która nie gwarantuje rozwoju, co na coraz bardziej konkurencyjnym rynku może oznaczać kłopoty z jej znalezieniem w przyszłości, a nie niska pensja – ustalili ankieterzy z Grafton Recruitment Polska. Z kolei w opinii Kajetana Słoniny, dyrektora zarządzającego Europy Wschodniej Randstad Polska, obecnie Polacy przede wszystkim cenią profesjonalnych pracodawców, czyli markę firmy, w której pracują lub chcieliby pracować, aspekty związane z trwałością pracy, a dopiero potem zaczyna być dla nich ważne wynagrodzenie i jego wysokość. Potwierdziło to zresztą ostatnie badanie Radstad Award, w którym stabilną sytuację finansową pracodawcy i bezpieczeństwo zatrudnienia jako najważniejsze czynniki wskazało odpowiednio 72 i 70 proc. ankietowanych, na zarobki wskazało znacznie mniej badanych – 49 proc. W przypadku gdy ankietowani mogli wybrać tylko jeden czynnik, 37 proc. nie miało wątpliwości, że kluczowa jest stabilna sytuacja finansowa, a tylko co dziewiąta osoba – że wysokie wynagrodzenie (11 proc.). Badanie jasno pokazało też inne pozapłacowe motywacje pracowników. Wśród pięciu najważniejszych czynników przy wyborze pracodawcy wyżej niż zarobki znalazły się również przyjazna atmosfera i interesująca praca (odpowiednio dla 54 i 50 proc.). To pierwsze oznacza dla ankietowanych szacunek dla współpracowników (62 proc.), docenienie zaangażowania (58 proc.), współpracę w zespole (53 proc.) oraz otwartość i szczerość w komunikacji (50 proc.). Ciekawa praca, która była wymieniania na czwartej pozycji, jest kojarzona z możliwością wykorzystania posiadanych umiejętności (55 proc.), docenianiem indywidualnych pomysłów (45 proc.) i okazją do zdobywania nowych kompetencji (43 proc.).
I te, i inne wyniki podobnych zestawień mogą wskazywać na to, że czasy korporacyjnych agenda men, ludzi bezrefleksyjnie wykonujących swoje obowiązki w oparciu jedynie o polecenia z góry i ustalenia zapadające za ich plecami, by pod koniec miesiąca otrzymać sowite wynagrodzenie, powoli w Polsce dobiegają końca. Tak jak na pewnym etapie rozwoju politycznego dla narodów kluczowa stawała się możliwość samostanowienia w ramach własnego państwa, nawet małego i niewyposażonego w bogactwa naturalne, tak dzisiaj dla pracowników najistotniejsza staje się możliwość wpływania na losy: swój własny i firmy, a nie jedynie stan konta. Nawet jeśli oznacza to konieczność długiego jeżdżenia starym, 5-letnim samochodem i oglądania nowych iPhone’ów jedynie w katalogach reklamowych.