Instytut Spraw Publicznych ogłosił właśnie nowy pomysł, jak zrównać emerytury kobiet i mężczyzn (opisała to w tym tygodniu „Gazeta Wyborcza”). Proponuje, aby małżonkowie dzielili się składkami emerytalnymi tak, by każde miało po równo. Dzięki temu uda się pokonać niesprawiedliwość polegającą na tym, że kobieta w trakcie urlopu wychowawczego nie odprowadza żadnych składek, choć wykonuje ciężką pracę, a jej mąż w tym czasie zwiększa swój kapitał emerytalny. W razie rozwodu zostawia żonę bez emerytury.
Pomysł wydaje się prosty i na pierwszy rzut oka całkiem rozsądny. Faktycznie jednak skutki byłyby negatywne dla całego systemu emerytalnego.
Pierwszym efektem wejścia tej „małżeńskiej sprawiedliwości” w życie będzie likwidacja obecnie obowiązującego zwolnienia z obowiązku opłacania składek emerytalnych od zarobków powyżej 30-krotności średniej krajowej. Bo skoro składki będzie się dzielić na dwoje, to na jedną osobę w takich przypadkach przypadnie „zaledwie” 15 średnich krajowych. Gdybym był ministrem finansów, natychmiast uznałbym to za poziom zbyt niski. A likwidacja tego ograniczenia zwiększyłaby wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, a więc doprowadziłaby do ograniczenia dotacji budżetowej. Jeden prosty zabieg i natychmiastowa poprawa sytuacji finansowej państwa. Tylko że poprawa byłaby krótkotrwała. Likwidacja zwolnienia oznaczałaby zgodę na wypłacanie w niektórych przypadkach bardzo wysokich emerytur, co byłoby trudne do wyjaśnienia społeczeństwu, albo konieczność ograniczenia wartości świadczeń wypłacanych najbardziej zamożnym, czyli pogorszenie stosunku wpłaconych kwot do otrzymywanych emerytur z FUS. Uważam, że bardziej prawdopodobne jest to drugie rozwiązanie. Jeżeli tak samo uzna spora część Polaków korzystających obecnie ze zwolnienia, będą się starać za wszelką cenę uniknąć zwiększenia haraczu na ZUS. Rozwiązaniem jest przejście na działalność gospodarczą. W efekcie więc wpływy FUS zaczną spadać. Oczywiście rząd może temu przeciwdziałać, zwiększając składkę od prowadzących działalność gospodarczą, ale tak naprawdę oznacza to rozpętanie wojny na koszty, której państwo nie może wygrać.
Na dodatek „małżeńska sprawiedliwość” nie musi się spodobać społeczeństwu. Po pierwsze – nawet jeśli mąż i żona w wieku 67 lat będą mieli ten sam kapitał emerytalny, nie otrzymają takiego samego świadczenia. Nadal emerytura mężczyzny będzie wyższa niż kobiety. Wyjaśnienie tego zjawiska wszystkim Polakom nie będzie łatwe. Trzeba będzie bowiem wytłumaczyć, że mężczyźni mają wprawdzie więcej, ale tak naprawdę to mniej, niż zapracowali (ta magia wynika ze stosowania tablic długości życia unisex), a z kobietami będzie całkiem odwrotnie. A i tak nie wiem, czy Polki będą zadowolone z tego rozwiązania. W końcu obniżenie mężczyźnie świadczenia o 100 zł miesięcznie pozwala sfinansować zwiększenie emerytury kobiety o niespełna 40 zł.

Emerytury zejdą do poziomu zasiłków. I dobrze

Trzeba też pamiętać, że taki mniej więcej system już w Polsce działa. Zgodnie z prawem w razie rozwodu dochodzi do podziału składek klientów OFE. To znaczy, że kobiety już są ekonomicznie zabezpieczone przed skutkiem rozpadu małżeństwa, a jakoś nie zauważyłem, aby skłonność Polek do rodzenia dzieci wzrosła. Jest coraz gorzej.
Mam wątpliwości, czy takie proste zachęty ekonomiczne są receptą na fatalną sytuację demograficzną Polski. Gdyby dzietność była uzależniona od bogactwa, to Japonia nie byłaby starzejącym się krajem, Luksemburg zwiększałby liczbę ludności w tempie wykładniczym, a ostatnie sukcesy Niemiec spowodowałyby Kinderboom. A tak nie jest – lepsza sytuacja demograficzna Europy Zachodniej wynika z imigracji, a nie większej dzietności.
Na dodatek ISP nie tłumaczy, jak rozwiązać problem składek emerytalnych w przypadku par niebędących małżeństwem. W końcu przybywa dzieci z niesformalizowanych związków. Być może eksperci instytutu liczą, że emerytalny haczyk zwiększy skłonność Polek do wchodzenia w związki małżeńskie, gdyż staną się one dla nich korzystne. Pytanie tylko, czy to rozwiązanie nie stanie się antybodźcem dla Polaków zastanawiających się nad małżeństwem.
Jest jednak coś, co podoba mi się w pomyśle ISP. Ta „małżeńska sprawiedliwość” musi doprowadzić do dalszego pogorszenia sytuacji finansowej FUS. Choćby dlatego, że oczekuje się, że długość życia kobiet będzie rosła szybciej niż mężczyzn. Kobiety będą więc dostawały wyższe świadczenia przez dłuższy czas, co oznacza wzrost dziury w systemie ubezpieczeń społecznych. Trzeba będzie znowu przesuwać wiek przejścia na emeryturę i obniżać wysokość świadczeń, co doprowadzi do całkowitego załamania systemu albo do zredukowania świadczeń do poziomu zasiłków z opieki społecznej.
Dlaczego mi się to podoba? Tak się składa, że na świecie dzieci przybywa w tych państwach, które nie mają systemów ubezpieczeń społecznych albo mają je szczątkowe. I to niezależnie od wyznawanej religii. I im szybciej zrozumiemy tę relację, tym łatwiej będzie nam odwrócić obecne negatywne tendencje demograficzne w Polsce.