Od 1996 roku byłem przeciwnikiem dobrowolności OFE. Z prostej przyczyny – doprowadziłoby to do naturalnej selekcji na bogatych w OFE i biedniejszych w ZUS. Wszyscy powinni mieć możliwość skorzystania z solidarności pokoleniowej również w wynikach osiąganych przez sektor finansowy. Nie tylko młodzi z większym zaufaniem do rynków finansowych i zwykle zamożniejsi.
W 1999 roku udało się stworzyć taki system, niestety w zeszłym roku drastycznie obniżono składkę na OFE, a teraz przebąkuje się o zupełnej likwidacji kapitałowej części systemu. Jeśli taki miałby być wybór, to aby nie wylać dziecka z kąpielą (tu cytuję premiera Tuska ze spotkania z klubem Ruchu Palikota), zróbmy już OFE dobrowolne. Niech każdy ma prawo wybrać między przekazywaniem całej składki do ZUS lub jej podzieleniem między OFE i ZUS.
Byłaby to oczywiście rewolucja, ale przynajmniej rewolucja pozytywna, która umożliwiłaby utrzymanie kapitałowej części systemu emerytalnego. Tym „szaleńcom”, którzy chcieliby wybrać OFE, należałoby dać możliwość powrotu do poprzedniej wysokości składki. Należałoby też unikać rozwiązań węgierskich, gdzie finansowo zniechęcono do pozostania w OFE. Zakładając, że wybór ten mógłby być oparty na obiektywnych kryteriach, rozwiązanie takie powinno dotyczyć również nowo wchodzących do systemu. Politycznie tego typu propozycja powinna łatwo zyskać akceptację parlamentu, bo przecież jeszcze niedawno to opozycja namawiała do takich właśnie działań. A rządu, ani w Polsce, ani za granicą, nikt nie będzie mógł oskarżać o likwidację OFE.
Zmieniłem zdanie i uważam, że OFE powinny być dobrowolne
Zaletą dobrowolności jest stałe i silne wyłączenie OFE z zakresu systemu państwowego. Jeśli obywatele wybierają część kapitałową w sposób dobrowolny, to może być ona mniej regulowana, może oferować większe zróżnicowanie wyników i większą konkurencję. Z punktu widzenia konstytucyjnego jakiekolwiek próby nacjonalizacji dobrowolnej części systemu emerytalnego w przyszłości przez polskiego Orbana byłyby bardzo utrudnione, a wręcz niemożliwe. Wszelkie dyskusje o limitach inwestowania, minimalnych stopach zwrotu wywoływałyby nieporównywalnie mniejsze emocje niż obecnie.
To nie jest tak, że nie mam zupełnie zaufania do państwa. Bezpieczniej się jednak czuję, jeśli połowa mojej emerytury będzie pochodzić z zobowiązań politycznych, a połowa z cywilnoprawnych. Tę drugą część też można oczywiście zmienić, ale jest to znacznie trudniejsze niż zmiana parametrów systemu państwowego, szczególnie w wariancie dobrowolnym. A przecież w przypadku systemów emerytalnych chodzi o to, aby minimalizować ryzyko wypłat przyszłych świadczeń. Stąd też tak ważna jest odpowiednia dywersyfikacja. Oczywiście teraz byłoby to już tylko dla tych, którzy naprawdę tego chcą.
Większość kontrowersji i dyskusji na temat OFE, nie zawsze merytorycznych, ale zawsze emocjonalnych, wynika z obowiązkowości. Jak już wspominałem, w zamyśle chodziło o to, aby stworzyć system odporny na różne ryzyka, z którego mogliby korzystać wszyscy obywatele. Poziom emocji, upolitycznienie dyskusji, zupełny mętlik pojęciowy, to wszystko nie sprzyja sensownym korektom systemu. O ile w drugiej połowie lat 90. tworzenie otwartych funduszy emerytalnych nie podlegało sporom politycznym, udało się wręcz stworzyć wyjątkowy konsens polityczny wokół wprowadzanej w latach 1997 – 1999 reformy, o tyle teraz OFE stały się chłopcem do bicia. Łatwo jest, podsycając lęki wobec kapitału prywatnego, zniechęcić ludzi do prywatnych instytucji. OFE też nie są bez winy, nie obniżały prowizji, wciąż powielają swe polityki inwestycyjne. Jest to wina samych podmiotów, ale przede wszystkich stworzonych przez polityków regulacji, takich jak minimalna stopa zwrotu, brak możliwości inwestowania za granicą, wymóg posiadania w portfelu minimum 60 proc. obligacji Skarbu Państwa. Dziś dyskusja merytoryczna nad zależnością pomiędzy tymi ograniczeniami a efektywnością OFE jest bardzo trudna. Większość polityków wypowiadających się w tej sprawie ma, oględnie mówiąc, dość ograniczone pojęcie o tych zależnościach i tym łatwiej im straszyć ludzi wysokimi opłatami OFE. Nie sądzę, aby w tym zakresie coś się zmieniło, stąd właśnie propozycja, aby wyjąć to z rąk polityków i niech dadzą nam obywatelom święty spokój. A my sami wybierzemy sposób dywersyfikacji form oszczędzania na przyszłą emeryturę.
Dobrowolność OFE wiązałaby się z potrzebą dostosowania niektórych gwarancji ze strony państwa, choćby takiej jak zniesienie minimalnej stopy zwrotu. Należałoby również rozluźnić regulacje w zakresie inwestowania. Byłbym jednak zwolennikiem utrzymania zasady, że emerytura z OFE współtworzy tę z powszechnego systemu i jest brana pod uwagę przy wyliczeniu emerytury minimalnej. Konsekwencją dobrowolności OFE powinna być też dobrowolność w wyborze dostarczyciela świadczenia. Tak jak argumentowałem już w DGP, optymalnym rozwiązaniem będzie możliwość wyboru świadczeniodawcy pomiędzy OFE, zakładami ubezpieczeń na życie i ZUS. Dobrowolność OFE pasowałaby do tego modelu jak ulał.