W rządzie nikt nie ma wątpliwości, że reforma emerytalna oznacza spadek poparcia, jednak w kręgach zbliżonych do premiera pojawił się pomysł politycznego przyspieszenia. – Trzeba uciec do przodu. Skoro i tak zbieramy cięgi po ACTA i ustawie refundacyjnej, to nie ma sensu teraz się odbijać, żeby potem znowu tracić. Lepiej pójść za ciosem, a potem zacząć odbudowywać poparcie – mówi bez ogródek osoba znająca kulisy dyskusji na najwyższym rządowym szczeblu.
W rządzie nikt nie ma wątpliwości, że na reformie wydłużającej wiek emerytalny premier będzie tracił poparcie. Rzecznik rządu Paweł Graś przyznał ostatnio publicznie, że będzie to najtrudniejsze wyzwanie tej kadencji, a niepopularną reformę trzeba „wziąć na klatę”. Dobrze rozumie to też opozycja, która na sprzeciwie wobec zapowiedzi Tuska usiłuje zbić polityczny kapitał.
Ale na razie strona rządowa oddaje pole. Nie ma przekazu, który pokazywałby dobrą stronę wydłużenia wieku emerytalnego i odpowiadał na społeczne poczucie zagrożenia. –To jest przecież strategiczna reforma, wszystko powinno być dawno przygotowane, a nie wiemy nic – mówi nam wpływowy polityk PO. Na razie Platforma zorganizowała na swojej stronie internetowej czat z prof. Markiem Górą. Tak odpowiedział na pytanie jednej z internautek, jak przekonywać do zmiany: „Nie uzasadniałbym jej głównie sytuacją finansów publicznych, lecz tym, że pieniądze pokrywające koszty wczesnego przechodzenia na emeryturę pochodzą z naszych kieszeni”. I właśnie w tym kierunku ma pójść przekaz rządu. Politycy mają podkreślać też, że nie ma innego wyjścia, i pokazywać wiek emerytalny w Polsce w porównaniu z innymi krajami Europy. Na stronie PO jest już taka mapa.

Politycy są jak dzieci we mgle. Nie potrafią wskazać korzyści ze zmian

Pojawił się też pomysł wysłania w teren posłanek Platformy. To one mają tłumaczyć kobietom zmiany i przekonywać do tego, że będą musiały być dłużej zatrudnione. – Kobiety myślą, że już od przyszłego roku będą pracować 7 lat więcej. Trzeba im tłumaczyć, że to nieprawda, bo reforma jest rozłożona w czasie do 2040 r. – mówi jeden z polityków PO szykujących kampanię.
Zarzuty o nieudolne wyjaśnianie zmian społeczeństwu pojawiały się już zresztą przy okazji ustawy zmniejszającej składkę do OFE. Dlatego eksperci są sceptyczni. – Politycy powinni wreszcie zacząć poważnie podchodzić do dialogu. Ludzie są przestraszeni planowanymi zmianami, a rząd potknął się już o refundację, ACTA i kwotową waloryzację emerytur. Utracił słuch społeczny – podkreśla dr Wojciech Nagel, ekspert BCC i członek Rady Nadzorczej ZUS. Jego zdaniem powinna zostać przeprowadzona m.in. szeroka kampania informacyjna w mediach, zwłaszcza telewizyjna.
W kampanię emerytalną może zaangażować się ZUS. Jak wynika z nieoficjalnych informacji, prezes tej instytucji uczestniczył już w kilku naradach na ten temat. Zakład ma narzędzia, np. zidentyfikowanych ubezpieczonych w grupach wiekowych, dzięki którym można zindywidualizować przekaz. Na przykład poprzez wysyłanie listów do ubezpieczonych.
Nagel podkreśla też, że rząd powinien wyciągnąć wnioski z kampanii towarzyszącej reformie emerytalnej z 1999 r. Była ona oparta na ośrodku eksperckim, umowie społecznej i woli politycznej. A teraz jest tylko wola polityczna i to pod znakiem zapytania – dodaje, nawiązując do sporu w koalicji.
Rząd AWS położył duży nacisk na promocję reformy. Wydał specjalne broszury, prowadził kampanię telewizyjną. Wkład merytoryczny w kampanię przygotowywała Ewa Lewicka, w latach 1997 – 1999 pełnomocnik rządu ds. reformy systemu zabezpieczenia społecznego. A od strony wizerunkowej ówczesny rzecznik rządu Jarosław Sellin, obecnie poseł PiS. – Zatrudniliśmy w drodze konkursu profesjonalną firmę, która podpowiedziała m.in. billboardy. Miały pokazywać pozytywny wydźwięk reform, odsyłały też na strony internetowe, gdzie można było znaleźć informacje– wylicza Sellin. Jego zdaniem teraz rząd nie radzi sobie z przekazem. – Ze strony premiera padła zapowiedź, że wszyscy będą pracować do 67. roku życia, ale nie ma informacji o tym, dlaczego, po co i jakie to ma przynieść skutki. Podobnego zdania jest Rafał Szymczak, którego firma przygotowywała kampanię w 1999 r. – Dwa lata wcześniej zaczęły się działania komunikacyjne, skierowane m.in. do parlamentarzystów czy liderów opinii, m.in. organizacji pracodawców i związków zawodowych. Dyskusja toczyła się już na etapie projektowania zmian – podkreśla Szymczak.
Według niego na razie zaniedbanym polem jest zwłaszcza komunikacja skierowana do kobiet i osób starszych. Zdaniem Szymczaka Donald Tusk powinien być twarzą reformy. Rząd musi jednak uważać, by nie przesadził. Wielu Polaków pamiętających kampanie OFE pokazujące beztroską emeryturę na Bahamach czuje teraz wielkie rozczarowanie.
Francuzom i Niemcom się udało
Gdy w lipcu 2010 r. prezydent Nicolas Sarkozy przedstawił plan reformy systemu emerytalnego, Francuzi przyjęli pomysł z oburzeniem. Prezydent zapowiedział, że wiek uprawniający do korzystania ze świadczeń zostanie stopniowo podniesiony z 60 do 62 lat. W dwóch wystąpieniach telewizyjnych tłumaczył, że takiego rozwiązania nie da się uniknąć z uwagi na wydłużającą się przeciętną życia oraz bardzo wysoki deficyt systemu zabezpieczeń społecznych kraju. Ostrzegł, że jeśli reformy nie zostaną przeprowadzone teraz, to stabilność finansowa Francji może być zagrożona. Związki zawodowe i opozycyjna Partia Socjalistyczna odrzuciły te argumenty i czterokrotnie zorganizowały strajki generalne. Uczestniczyło w nich jednorazowo nawet do 2 mln Francuzów. Jednak prezydent nie zmienił zdania i przeforsował zmiany w parlamencie, a po przejściowym spadku wskaźnik poparcia dla niego w sondażach zaczął rosnąć. Zdaniem politologów Sarkozy zdołał zapędzić swoich oponentów w kozi róg, wskazując, że nie mają oni żadnych kontrpropozycji na rzecz uzdrowienia finansów państwa.
W Niemczech reforma systemu emerytalnego przeszła dużo łatwiej, choć jej skutki są dla społeczeństwa potencjalnie bardziej odczuwalne. Zakłada przesunięcie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat. Pomysł, zanim został ogłoszony publicznie, był jednak uzgodniony w komisji trójstronnej między organizacjami pracodawców, największymi centralami związkowymi oraz rządem. Dodatkowo po stronie władz uzyskał on akceptację dwóch głównych partii (CDU/CSU i SPD), które wówczas tworzyły wspólny rząd. Jak tłumaczyła swoim rodakom kanclerz Angela Merkel, zmiana jest konieczna, aby utrzymać konkurencyjność niemieckiej gospodarki i stabilność systemu zabezpieczeń socjalnych mimo bardzo niskiego przyrostu naturalnego (tego problemu nie ma Francja). Przeprowadzenie zmian ułatwił moment ich ogłoszenia: 2006 rok, gdy koniunktura gospodarcza w Europie była dobra. Dodatkowo proces podnoszenia wieku emerytalnego został rozłożony na wiele lat.