Choć nie wszyscy rodzice odczuli płynące z reformy oszczędności, większość ją popiera. Innego zdania są nauczyciele, a zwłaszcza księgarze
Gdyby od września 2014 roku nie wprowadzono rządowych podręczników, rodzic każdego z 515 tys. uczących się w pierwszej klasie dzieci musiałby wydać na książki co najmniej 350 złotych. Jeśli przyjąć tę kwotę, rodzice zaoszczędzili łącznie 180 mln złotych. Ulga dla domowego budżetu to jedna z oczywistych korzyści z rządowej reformy. Badacze fundacji Szkoła Liderów przeprowadzili w grudniu dziesięć lokalnych spotkań, podczas których próbowali zbadać jej koszty społeczne. Pytali o opinie rodziców, nauczycieli, dyrektorów i księgarzy. DGP dotarł do raportu z badania.
Z dokumentu zatytułowanego „Co zmienia darmowy podręcznik w polskich szkołach?” wynika, że nie wszyscy rodzice pozytywnie oceniają główne założenie reformy. Aż 39 proc. przepytanych przyznało, że darmowy podręcznik nie wpłynął pozytywnie na ich finanse. Dlaczego? Jak wyjaśniają badacze, rodzice i tak dopłacają do dodatkowych materiałów. Szkoły pobierają składki na ksero albo po prostu wymagają drukowania wielu dodatkowych materiałów. – Papier i kserokopie to koszt wielokrotnie większy aniżeli zeszyty ćwiczeń – zauważył jeden z respondentów.

Właściciele księgarń stracili najwięcej: od 8 do nawet 53 mln zł

– Produkowanie dodatkowych materiałów okazało się dużym obciążeniem. Ilość papieru, którą zużywały szkoły, jest wielka. Sam ostatnio kupowałem nową maszynę, bo szkolna kopiarka nie wystarczała, potrzebne było półprofesjonalne urządzenie. To są kolejne pieniądze, które musimy wydać, a nie pokrywa ich subwencja oświatowa – przyznaje Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich. Kserowanie to niejedyne obciążenie. – Szkołom, bez konsultacji z bezpośrednimi wykonawcami, dołożono kolejne zadania do wykonania. Są to: zamawianie materiałów edukacyjnych, podręczników do nauki języka obcego, wpisanie podręczników na stan biblioteki w bardzo krótkim czasie, rozliczenie dotacji celowej, zabezpieczanie podręczników przed zniszczeniem – skarżył się jeden z dyrektorów.
Resort edukacji odbija jednak piłeczkę, przypominając, że reforma była konsultowana na początku 2014 roku. – Do projektu ustawy była dołączona ocena skutków regulacji, która obejmowała m.in. wykaz podmiotów, na które dokument oddziałuje, wpływ proponowanych zmian na konkurencyjność gospodarki i przedsiębiorczość oraz na rodzinę, obywateli i gospodarstwa domowe, a także wpływ na rynek pracy – informuje Justyna Sadlak z biura prasowego resortu.
Zarówno ministerialne opracowanie, jak i raport Szkoły Liderów potwierdzają, że największe koszty reformy ponieśli – i w przyszłości poniosą – księgarze. Według różnych wyliczeń ich marża na podręcznikach wynosi od 5 proc. do 35 proc. Na samych tylko książkach do pierwszej klasy stracili więc od 8 mln do 53 mln zł. Dla wielu z nich szkolne podręczniki to kwestia być albo nie być. Według Izby Księgarstwa Polskiego dochód z ich sprzedaży to dla małych księgarń 50–60 proc. tego, co zarabiają w ciągu roku.
A to nie koniec kosztów. Przy okazji zakupu podręczników w księgarni rodzice zaopatrują się często w całą wyprawkę, zostawiając dodatkowych kilkadziesiąt złotych. W badaniu Szkoły Liderów dziewięciu na dziesięciu lokalnych księgarzy wskazało, że i te pieniądze tracą po wprowadzeniu reformy. – Darmowe podręczniki oznaczają brak wpływów ze sprzedaży książek oraz po części z artykułów szkolnych, ponieważ rodzic nie musi odwiedzać księgarni i może zrobić zakupy np. w supermarkecie. Losy większości księgarń zdają się w obecnej sytuacji przesądzone. Nie przetrwają tej reformy – powiedział ankieterom jeden z właścicieli.
Tę opinię potwierdza Henryk Tokarz z IKP i właściciel księgarni w Żninie. – Księgarnie nie mogą nawet konkurować, sprzedając materiały ćwiczeniowe, na które szkoły dostają dotację. Wydawnictwa kontaktują się bezpośrednio z placówkami i otwarcie mówią, że współpraca z księgarnią ich nie interesuje – mówi. – Żeby przetrwać, muszą zacząć sprzedawać też artykuły papiernicze i zabawki – ocenia. Darmowe podręczniki do kształcenia ogólnego mają być wprowadzone na każdym etapie edukacji do 2017 roku.
– Rodzice przeważnie popierają reformę, ale brakuje im informacji o jej celach i motywach, dla których zdecydowano się, by przygotować osobny, rządowy podręcznik. Wielu ankietowanych przez nas rodziców deklaruje, że są skłonni partycypować w kosztach w zamian za lepszą jakość bądź możliwość wyboru książek rekomendowanych przez nauczycieli jako lepsze – ocenia współautorka raportu Aleksandra Daszkowska. – Po lokalnych konsultacjach można odnieść wrażenie, że reforma została przygotowana i wprowadzona zbyt pochopnie – podsumowuje.