Sejmowe głosowanie przesądzi o losach referendum edukacyjnego. To kolejny etap wieloletniego sporu wokół wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków, który jest jedną ze sztandarowych reform rządu Donalda Tuska. Wynik głosowania jest wciąż otwarty, ale PSL zdecydowało się wprowadzić dyscyplinę partyjną. Przed głosowaniem przypominamy, jak zmieniał się kształt reformy w ciągu kilku ostatnich lat.

Źródłem kłopotów koalicyjnych w ostatnich dniach jest prawdopodobnie poseł PSL Eugeniusz Kłopotek, który stwierdził, że wprowadzenie dyscypliny partyjnej podczas głosowania będzie poważnym błędem. Poseł zadeklarował, że nie zastosuje się do zaleceń klubu, nawet jeśli jego decyzja miałaby zagrozić istnieniu koalicji z PO. Nie ma mowy o sporze wokół referendum – twierdzą zgodnie Ewa Kopacz i Władysław Kosiniak-Kamysz.

2008: "Za trzy lata do pierwszej klasy trafią wszystkie sześciolatki" / Newspix / MICHAL KOLYGA

W piątek będzie się liczył każdy głos. Trzech posłów PSL-u wstępnie postuluje, że są gotowi poprzeć referendum. To może oznaczać, że koalicja nie uzyska większości potrzebnej do odrzucenia wniosku. Niezdecydowani ludowcy podejmą decyzję w ciągu ostatnich dni, mimo że spór wokół wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków toczy się od kilku lat.

By żyło się lepiej. Wszystkim!

Postulat obniżenia wieku szkolnego znalazł się w programie Platformy Obywatelskiej przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku.

- Polska jest jednym z ostatnich krajów Unii Europejskiej, w którym obowiązek szkolny rozpoczyna się w wieku siedmiu lat - można było przeczytać w programie "Program PO. Polska zasługuje na cud gospodarczy". Platforma założyła obniżenie wieku szkolnego do sześciu lat i wprowadzenie możliwości rocznego przygotowania przedszkolnego dla pięciolatków.

Wprowadzaniem reformy zajęła się minister Katarzyna Hall, która założyła, że od 1 września 2009 roku do I klasy pójdzie 355 tys. siedmiolatków z rocznika 2002 i ponad 170 tys. sześciolatków z pierwszej połowy 2003 roku. W 2011 roku wszystkie sześciolatki miały obowiązkowo trafić do szkolnych ławek.

2010: "Coraz więcej szkół jest przygotowanych" / Newspix / MICHAL FLUDRA

- Nie zabraknie nauczycieli, w tym języków obcych, klasy nie będą zbyt liczne, nie będzie zbyt mało pomieszczeń w szkołach, samorządy będą mogły zorganizować też opiekę pozalekcyjną dla najmłodszych dzieci - mówiła minister Hall w rozmowie z DGP w połowie 2008 roku. - Zależnie od liczby dzieci sześcio- i siedmioletnich oraz ich wcześniejszego doświadczenia edukacyjnego dyrektor szkoły będzie mógł podjąć decyzję o utworzeniu klas jednowiekowych lub różnowiekowych - obiecywała wówczas minister.

Projekt zmian od początku wzbudzał opór wśród nauczycieli, partii opozycyjnych i rodziców, którzy swoimi obawami dzielili się m.in. z Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Ostatecznie po konsultacjach reformę rozciągnięto o rok do 1 września 2012 roku. W takiej formie projekt ustawy przegłosowano na początku 2009 roku. Nowe przepisy zawetował prezydent Lech Kaczyński, ale ostatecznie przegrał z sejmową większością.

"Kolorujemy, ciągle kolorujemy"

Rodzice dostali wybór. Na ich wniosek sześciolatek mógł zostać przyjęty do pierwszej klasy, jeśli wcześniej był objęty wychowaniem przedszkolnym lub miał pozytywną opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej. MEN liczył, że w pierwszym roku reformy do szkół pójdzie 116 tys. sześciolatków, czyli mniej więcej jedna trzecia rocznika. Ostatecznie okazało się, że 1 września 2009 roku naukę w pierwszych klasach rozpoczęło jedynie kilkanaście tysięcy najmłodszych dzieci i ponad 300 tys. siedmiolatków. To właśnie ta liczniejsza grupa ucierpiała na wprowadzeniu reformy.

Przygotowując założenia zmian, minister skupiła się na sześciolatkach. "Nauka przez zabawę" trafiła w potrzeby najmłodszych dzieci. O wiele gorzej czuły się siedmiolatki, które w systemie edukacji były już od roku.

- Moja 7-letnia córka dziś z płaczem szła do klasy. Gdy pytam dlaczego, odpowiada: bo jest nudno i tylko kolorujemy, ciągle kolorujemy, a ja chciałabym pisać. W zerówce przedszkolnej dzieci uczyły się pisać, czytać, liczyć - tak w październiku 2009 roku, mówiła matka jednej z uczennic.

W nie lepszej sytuacji znalazły się sześciolatki, które pozostały w przedszkolach. Nowa podstawa programowa zakładała, że nauka ma trwać jedynie 1/5 czasu przebywania w placówce, czyli tyle, ile zabawa. Chęć dostosowania zajęć do nowych przepisów i strach przed kontrolą ze strony kuratorium sprawiły, że część placówek przedszkolnych decydowała się na "tajne" zajęcia lub sugerowała rodzicom, żeby nie chwalili się programem nauczania, którymi objęto ich dzieci.

2011: "Sześciolatki poradzą sobie w szkole" / Newspix / FOCUS58

Problem poruszyliśmy w rozmowie z minister Hall we wrześniu 2010 roku. - Dlaczego mieliby to robić potajemnie? - pytała wówczas minister - To świadczy o niezrozumieniu zmian. Trzeba pamiętać, że dziecko w przedszkolu powinno się przede wszystkim nauczyć współpracy w grupie. To zupełnie inaczej niż przy poprzedniej podstawie programowej, kiedy to zamiast uczyć podstawowych umiejętności społecznych, uczono od razu kaligrafii. Nie widzę też potrzeby, aby sześciolatek realizował w przedszkolu to samo, co za rok będzie powtarzał w pierwszej klasie, a tak było dotychczas. Nauka czytania i pisania będzie się więc odbywać głównie w szkole. Trzeba jednak zaznaczyć, że nikt nie zabrania nauczycielom uczyć czytać i pisać w przedszkolu - tłumaczyła minister, stwierdzając jednocześnie, że będzie się cieszyć, jeśli do I klasy pójdzie około 10 procent sześciolatków. Ostatecznie we wrześniu 2010 roku było ich ponad 33 tys., czyli 9,4 procent.

Minister zaczyna mieć wątpliwości

W marcu 2011 roku dotarliśmy do raportu Głównego Inspektoratu Sanitarnego, który skontrolował 14 tysięcy placówek (na 21 tysięcy działających w Polsce). Okazało się wówczas, że 6 tysięcy z nich nie jest przygotowanych na przyjęcie najmłodszych dzieci. Niektóre z nich nie miały ciepłej wody. W innych brakowała stołówek, mebli i łazienek przystosowanych dla sześciolatków. W części placówek nie było również zalecanych przez MEN pomieszczeń lub kącików zabaw i odpoczynku dla maluchów.

2013: "Uwagi rodziców przyjmujemy ze zrozumieniem i interweniujemy w tych szkołach" / DGP / Wojtek Gorski

Wraz z końcem roku szkolnego 2010/11 na zarzuty po raz kolejny odpowiedziała minister edukacji. - Niestety urzędnicy GIS na potrzeby tego badania wymyślili sobie jakieś własne dodatkowe kryteria, które nie są wymagane prawem. Szkoła ma przestrzegać prawa, a nie pomysłów kontrolnych GIS - mówiła wówczas minister Hall, tłumacząc jednocześnie, że najważniejsze są metody pracy odpowiednie dostosowane do potrzeb rozwojowych dzieci.

- Powtarzam, jestem za tym, aby sześciolatki poszły obowiązkowo za rok do szkoły - podkreślała wówczas minister Hall. Po wakacjach niespodziewania zaczęła rozważać reformę reformy edukacji.

"Mam przekonanie, że wcześniejsze rozpoczynanie edukacji jest dobre dla rozwoju dzieci, jednak musi odbywać się w dobrych warunkach. Każdej szkole i gminie, w której nie umiano dotychczas skorzystać z różnych programów wsparcia tej zmiany, zostanie udzielona dodatkowa informacja i podane przykłady dobrych praktyk. Żeby nie okazało się, że niektórzy umieszczą dzieci na dwie zmiany w piwnicy, zasłaniając się brakiem możliwości" - pisała na swoim blogu, dodając, że warto rozłożyć wprowadzenie reformy na dwa lata.

Niezdecydowanie MEN zdezorientowało samorządy, które nie wiedziały, jak rozłożyć środki finansowe: spieszyć się z nadrobieniem zaległości w przygotowaniach szkół, czy rozłożyć je w czasie. Kolejny problem pojawił się październiku, gdy premier Donald Tusk ogłosił przesunięcie reformy na 1 września 2013 roku. Taka zmiana uderzyła również w pięciolatki, które zgodnie z prawem rozpoczęły w 2011 roku naukę w zerówkach. Przesunięcie obowiązku szkolnego oznaczało, że jeśli pozostaną w przedszkolu, to przez dwa lata będą się uczyły tych samych rzeczy. Ostateczną decyzję rząd podjął po wyborach, gdy na stanowisku ministra edukacji zasiadła Krystyna Szumilas, która dała samorządom jeszcze ponad dwa i pół roku na przygotowanie placówek do potrzeb sześcioletnich dzieci.

Zgodnie z obowiązującą propozycją MEN rodzice mają obowiązek posłać swoje sześciolatki do szkoły dopiero od 1 września 2014 r., a nie jak zapowiadano – w 2012 roku. Co więcej, według nowych regulacji nie będzie wymagana do tego opinia poradni psychologicznej, jak to było do tej pory.

– Ta nowelizacja to przyznanie się MEN do porażki reformy obniżenia wieku szkolnego oraz tego, że MEN nie ma pomysłu na to, co zrobić z pięciolatkami, które ukończą obowiązkową zerówkę, a rodzice nie zechcą posłać ich rok wcześniej do szkoły – mówił wówczas Tomasz Elbanowski, prezes Stowarzyszenia „Ratuj Maluchy”, które pracowało nad obywatelskim projektem ustawy o systemie oświaty i raportem na temat przygotowania szkół na przyjęcie sześciolatków.
– Skoro gminy nie znalazły pieniędzy na przystosowanie szkół do tej pory, to tym bardziej nie zrobią tego teraz, kiedy premier Donald Tusk wieszczy nadchodzący kryzys – tłumaczył Elbanowski.

Przełożenie w czasie reformy szkolnictwa ucieszyło dyrektorów niektórych podstawówek tak bardzo, że zaczęli sugerować rodzicom, aby odłożyli plany posyłania swoich sześcioletnich dzieci do pierwszych klasy - pisaliśmy na początku 2012 roku. Nieprzygotowanie szkół podkreślał również MEN, informując na przykład, że o ile 12 z 14 tysięcy podstawówek ma kąciki zabaw, o tyle jedynie co siódma szkoła ma plac zabaw.

Swoimi obawami dzielili się również przedstawiciele Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, którzy podkreślali, że "najsłabszym elementem szkoły jest niewystarczające doświadczenie niektórych nauczycieli do pracy z sześcioletnimi dziećmi".

Obrazu przygotowania do reformy dopełniły dane z niepublicznych placówek, które mimo braku reprezentatywności i stosowania własnych wymagań, stwierdziły, że w ich przypadku nawet 70 procent sześciolatków nie przechodzi procesu rekrutacji do I klasy. Odroczenie reformy wpłynęło w końcu na liczbę najmłodszych dzieci, które poszły do szkoły. We wrześniu 2012 roku w I klasie zjawiło się 17,6 sześciolatków (o 1,8 procenta mniej niż w roku szkolnym 2011/12). Okazało się również, że korekta reformy wpłynie na kumulację uczniów we wrześniu 2014 roku. We 2012 roku szacowaliśmy, że będzie to około 680 tysięcy dzieci.

"Nie możemy być głusi na obawy"

Skąd pewność, że obniżenie wieku obowiązku szkolnego to dobry pomysł i na jakiej podstawie Ministerstwo Edukacji Narodowej podjęło taką decyzję? - Podjęłam się wdrażania tej zmiany, bo jestem do niej w stu procentach przekonana, i jako minister edukacji narodowej, ale też matka, babcia i nauczycielka z wieloletnim stażem - tłumaczyła w lutym na blogu minister edukacji Krystyna Szumilas.

- Wynika ono z wielu międzynarodowych i krajowych badań, które potwierdzają, że wiek sześciu lat jest optymalny do rozpoczęcia nauki w szkole. Dlatego nie mam wątpliwości, że obniżenie wieku obowiązku szkolnego zapewni najmłodszym Polakom szansę na lepszy rozwój, z jakiej już od dawna korzystają ich rówieśnicy w większości krajów Europy - wyliczała. Wspomniana wyżej groźba szkolnej kumulacji zmusiło rząd do kolejnej korekty reformy.

- Nie możemy być głusi na obawy rodziców sześciolatków - stwierdził w kwietniu premier Donald Tusk, zapowiadając, że w roku 2014 do szkół pójdą sześciolatki, które urodziły się między styczniem a lipcem. Rok później do pierwszych klas trafią już wszystkie sześciolatki. Dla dzieci urodzonych w drugim półroczu oznacza to przesunięcie obowiązku szkolnego o rok. Według naszych obliczeń oznacza to, że 1 września 2014 roku do szkół pójdzie pół miliona pierwszoklasistów.
Premier stwierdził również, że zostanie wprowadzony ustawowy limit uczniów w klasach 1 - 3. Ma się w nich znajdować maksymalnie 25 dzieci.

Jednocześnie w tle rządowych zmian odbywała się zbiórka podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum edukacyjnego.

- To jest tylko kwestia czasu, kiedy rząd się wycofa ze swojego pomysłu zmuszania rodziców do wcześniejszego zapisywania dzieci do szkoły. Niezadowolenie społeczne z tego pomysłu jest coraz większe - mówił Tomasz Elbanowski, organizator akcji "Ratuj Maluchy". Ostatecznie Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców zebrało blisko 950 tysięcy podpisów pod wnioskiem referendalnym.

Rodzice chcą zadać obywatelom pięć pytań: Czy jesteś za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków? Czy jesteś za zniesieniem obowiązku przedszkolnego pięciolatków? Czy jesteś za przywróceniem w liceach ogólnokształcących pełnego kursu historii oraz innych przedmiotów? Czy jesteś za stopniowym powrotem do systemu: 8 lat szkoły podstawowej + 4 lata szkoły średniej? Czy jesteś za ustawowym powstrzymaniem procesu likwidacji publicznych szkół i przedszkoli?

Poparcie dla referendum

Czerwcowy sondaż przygotowany dla nas przez Homo Homini pokazał, że 66 procent badanych odpowiedziałoby twierdząco na pierwsze pytanie. 61 procent nie chce zniesienia obowiązku szkolnego dla pięciolatków. 77 procent respondentów popiera powrót do starego systemu 8-letniej szkoły podstawowej.

"Sześciolatki powinny rozpoczynać edukację w szkole. Mamy obowiązek wspierania dzieci" / DGP

Skala poparcia dla referendum nie przekonuje minister edukacji. - Decyzja nie zostanie zmieniona. Uwagi rodziców przyjmujemy ze zrozumieniem i interweniujemy w tych szkołach, w których występują nieprawidłowości w przygotowaniu do przyjęcia maluchów. Uwzględniliśmy też postulaty rodziców, aby sześciolatki były stopniowo obejmowani edukacją szkolną - mówiła Krystyna Szumilas w czerwcowym wywiadzie zaznaczają jednocześnie, że nie poprze referendum w Sejmie.

Obawy rodziców znalazły natomiast odzwierciedlenie w raporcie NIK. Autorzy pisali w nim, m.in. że "mimo upływu ponad trzech lat szkolnych okresu przejściowego na wprowadzenie obowiązku szkolnego dla dzieci sześcioletnich szkoły nie są wystarczająco przygotowane do objęcia nauką dzieci sześcioletnich. Zaś minister edukacji narodowej nie podjął w pełni skutecznych działań w celu wsparcia gmin w przygotowaniu szkół do objęcia dzieci sześcioletnich obowiązkiem szkolnym".

Naczelna Izba Kontroli stwierdziła, że w szkołach są wykwalifikowani nauczyciele i odpowiednio przygotowane sale. Kontrole wykazały natomiast braki w meblach, wyposażeniu łazienek i opiece świetlicowej.

Swój własny raport przygotowali również rodzice z inicjatywy "Ratuj Maluchy". „Szkolna rzeczywistość. Raport 2013/2014" stał się punktem sporu między członkami stowarzyszenia a przedstawicielami MEN. Tomasz Elbanowski posługiwał się obszernymi cytatami z raportu uzasadniając w Sejmie wniosek o przeprowadzenie referendum edukacyjnego. Na początku listopada Krystyna Szumilas stwierdziła, że w większości opisanych w raporcie placówek przeprowadzono kontrole. Dyrektorzy mazowieckich szkół stwierdzili natomiast, że zarzuty ujęte w dokumencie są niesprawdzone.

Rodzice sześciolatków przekonują jednak, że pokazali prawdę, tak jak ją widzą ojcowie i matki małych dzieci. - Maluchy idą do szkół nieprzystosowanych do ich potrzeb i możliwości - stwierdziła Karolina Elbanowska, podkreślając, że cytowano uwagi rodziców i dotąd nie kwestionowano ich spostrzeżeń.

- Obecnie autorzy raportu stali się obiektem nagonki ze strony MEN, a opisujący sytuację rodzice są zastraszani - dodała przedstawicielka stowarzyszenia "Ratuj Maluchy".

Głosowanie nad wnioskiem o przeprowadzenie referendum edukacyjnego odbędzie się w Sejmie w piątek. Jak na razie nie wiadomo, czy wszyscy posłowie PSL zagłosują nad jego odrzuceniem. Jeśli część z nich się wyłamie to koalicja nie uzyska wymaganej większości dla jego odrzucenia.