Resort cyfryzacji chce sfinansować wszystkim szkołom, od podstawówek po średnie, publicznym i niepublicznym, nie tylko szerokopasmowy internet, lecz także jego utrzymanie.
„100 Mega na 100-lecie” – pod takim hasłem nawiązującym do tysiąca szkół na 1000-lecie Polski funkcjonuje plan budowy Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej (OSE), która ma dotrzeć do wszystkich szkół do 2019 r. Podłączenie placówek do sieci o przepustowości 100 MB częściowo ma zostać sfinansowane z dotacji UE w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa.
Dziś tylko 10 proc. szkół i placówek oświatowych ma dostęp do internetu o takich parametrach. A te według ekspertów nawet jeżeli teraz nie są niezbędne, to za chwilę będą, by uczniowie i nauczyciele mogli powszechnie i wygodnie korzystać z internetu.
Resort cyfryzacji mówił już o OSE rok temu i choć zakończono już nawet dwa konkursy na budowę sieci, to wciąż nie pokazano ustawy, która ma wprowadzić tę reformę. DGP poznał szczegóły projektu. Okazuje się, że rewolucja ma mieć o wiele większy rozmach, niż się pierwotnie mówiło.
– Zapewnimy 10 lat finansowania utrzymania sieci. W każdej szkole, także niepublicznej, od szkoły podstawowej po wszystkie typy szkół średnich – mówi Dominik Kopera, zastępca dyrektora departamentu telekomunikacji w Ministerstwie Cyfryzacji. Dodaje, że początkowo była mowa o 2–3 latach finansowania z budżetu państwa, tak by pokazać samorządom zalety takiej inwestycji i nakłonić potem do przejęcia kosztów. Ogłoszona w połowie czerwca uchwała Rady Ministrów mówiła o stałym finansowaniu OSE z budżetu państwa, ale nie precyzowała, co to oznacza. Z aktualnych wyliczeń w ustawie, która ma trafić do konsultacji międzyresortowych w lipcu, wynika, że roczne koszty utrzymania sieci w ponad 30 tys. szkół mają wynieść ok. 160 mln zł. Właśnie kwestie finansowania, a konkretnie zdobycia zgody resortu finansów na wyłożenie takich kwot, opóźniły prace nad ustawą.
Koszty obejmą nie tylko utrzymanie internetu. OSE ma być specjalnym serwisem, jak mówią urzędnicy – „bramą” do e-podręczników, pomocy naukowych i materiałów dla nauczycieli. Za treści do tego serwisu ma odpowiadać MEN, a za sam portal podległa Ministerstwu Cyfryzacji Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa, która właśnie uzyskała status państwowego instytutu badawczego. NASK jako operator OSE ma też wziąć na siebie odpowiedzialność za wsparcie techniczne i ochronę antywirusową dla szkół. – W przyszłości chcemy tworzyć treści dla szkół, choćby takie dotyczące cyberbezpieczeństwa czy edukacji medialnej – zapewnia Marcin Bochenek, dyrektor Projektów Strategicznych w NASK.
– OSE zapowiada się jako kompleksowy program informatyzacji szkół. I świetnie, że tak to jest pomyślane. Ale jest też sporo znaków zapytania, potencjalnych raf, które mogą całość opóźnić, a nawet w niektórych szkołach zatrzymać – uważa Jacek Wojnarowski, kierownik programu społeczeństwa cyfrowego w Instytucie Spraw Publicznych. – Po pierwsze to kwestia sprzętu. Bo z nim wcale w szkołach nie jest najlepiej – podkreśla ekspert.
Rzeczywiście OSE nie przewiduje zapewnienia szkołom niezbędnego hardware’u. A pod tym względem nie jest za dobrze. – Z badania przeprowadzonego dla ministerstwa wynika, że w co czwartej szkole sprzęt ma więcej niż 10 lat – przyznaje Kopera. – Pojawił się więc pomysł, by ten starszy sprzęt wykorzystać jako serwery, ale i tak będą konieczne urządzenia końcowe. Będzie też trzeba wyjaśnić, czy nauczyciele i uczniowie i w jakim zakresie mogą korzystać z własnych laptopów czy tabletów – dodaje Wojnarowski.
Jedyny rządowy program, jaki obecnie jest proponowany w tym zakresie, to Aktywna Tablica firmowana przez MEN. W jego ramach przewidziano 279 mln zł dofinansowania dla szkół. Ale tylko dla podstawówek i tylko na zakup tablic interaktywnych. Średnio wychodzi 14 tys. zł plus 20 proc. od gminy, czyli łącznie ok. 17 tys. zł na jedną szkołę. To na pewno nie wystarczy na to, by taka tablica znalazła się w każdej sali.
OSE zakłada, że to szkoły i samorządy muszą same zadbać o zapewnienie odpowiedniego sprzętu. I właśnie ten element może budzić największe kontrowersje. – Właśnie dlatego, że obciąży samorządy i dyrektorów, którzy już mocno odczuwają koszty reformy edukacji. By w ogóle z jakim takim entuzjazmem podeszli do cyfryzacji, konieczne było zdjęcie z nich kosztów utrzymania sieci – uważa Wojnarowski. Ale to wciąż może być za mało, by cyfryzacja edukacji tym razem stała się faktem.
Tym razem, bo przecież było już kilka podejść. W 2008 r. premier Donald Tusk zapowiadał „Komputer dla każdego ucznia”. Reforma miała ruszyć w 2010 r. i kosztować rocznie ok. 500 mln zł. Wstrzymano ją jeszcze przed startem, ale już po wydaniu 16 mln zł na szkolenia dla nauczycieli. Cztery lata później, za rządów Ewy Kopacz, ruszył pilotaż „Cyfrowej szkoły”, która miała do placówek wprowadzić nie tylko sprzęt, ale i nowe cyfrowe kompetencje nauczycieli. Wydano ok. 50 mln zł na tablety i laptopy dla 399 podstawówek i przeszkolono ponad 4 tys. nauczycieli. Ale nie bardzo wiadomo, jakie korzyści ta inwestycja przyniosła, bo wszystko zatrzymało się na pilotażu.
Jedyny z dotychczasowych cyfryzacyjnych pomysłów oświatowych, który zostawił jakieś efekty, to stworzenie e-podręczników. Są dostępne od ponad roku. Tyle że część z nich wraz z reformą oświatową i zmianami podstawy programowej stanie się za kilka miesięcy bezużyteczna.