Szpitale to skarbonki bez dna. Pieniędzy zawsze brakuje. Paradoks polega na tym, że równocześnie to doskonały i przynoszący wysokie zyski interes. Dla firm pożyczkowych. Bo tak naprawdę szpital to jeden z bardziej wiarygodnych klientów. Może i nie płaci na czas. Może jest na skraju bankructwa, ale za nim stoją państwowe pieniądze. Jakby co, to i tak zapłaci albo samorząd, albo Ministerstwo Zdrowia. Nikt przecież nie dopuści do tego, by zlikwidować placówkę.
Szpitale to skarbonki bez dna. Pieniędzy zawsze brakuje. Paradoks polega na tym, że równocześnie to doskonały i przynoszący wysokie zyski interes. Dla firm pożyczkowych. Bo tak naprawdę szpital to jeden z bardziej wiarygodnych klientów. Może i nie płaci na czas. Może jest na skraju bankructwa, ale za nim stoją państwowe pieniądze. Jakby co, to i tak zapłaci albo samorząd, albo Ministerstwo Zdrowia. Nikt przecież nie dopuści do tego, by zlikwidować placówkę.
/>
Kiedy senior pożycza w parabanku, czujemy oburzenie. Bo na wysoki procent. Bo to niebezpieczne. Kiedy wielka państwowa placówka zadłuża się w instytucji, która nie podlega prawu bankowemu, jakoś nikogo to nie dziwi. Wszyscy rozkładają ręce i uważają, że dobrze, że w ogóle ma gdzie pożyczyć.
Więc interes się kręci – szpitale mają pieniądze, urzędnicy przymykają oko, a firmy zarabiają. Kto płaci, gdy komuś się powinie noga? Jak mawiał klasyk: my płacimy.
Pierwsze firmy pożyczkowe zakładali ludzie, którzy pośrednio brali udział w tworzeniu systemu zdrowotnego. Wiedzieli, gdzie będą luki. Im gorzej wiodło się szpitalom, tym lepiej wiodło się firmom. Dochodziło do patologicznych sytuacji, w których pożyczane były pieniądze na lichwiarski procent. Albo firmy specjalnie skupowały długi, by potem je przetrzymywać i zgłosić się po karne odsetki.
Sądy i urzędnicy starali się łatać kolejne dziury. Najpierw ustalono, na ile maksymalnie można pożyczać. Firmy karnie obniżyły marże, ale znalazły świetny pomysł na zagwarantowanie zarobków – oferowały obowiązkowe odpłatne doradztwo finansowe.
Kolejny zakaz dotyczył handlu szpitalnymi długami. Co z tego, jeżeli firmy znalazły sto tysięcy sposobów, by obejść przepisy. Sądy nie nadążają z kolejnymi wyrokami – kiedy zakazują jednej metody, zaraz pojawia się kolejna. W sumie wszystkim – mniej lub bardziej – taki układ odpowiadał. Jednak prędzej czy później trup wyleci z szafy i nie będzie można dalej zamiatać pod dywan problemu i upychać długów w nieskończoność. Szpitale nie będą jak banki: zbyt duże, by upaść.
Minister Radziwiłł wie, że z finansowaniem zdrowia jest kiepsko, i walczy z rządem o to, by co najmniej 6 proc. PKB – niezależnie od sytuacji – było przeznaczanych na ten obszar. Super, ale czy aby na pewno część z tych pieniędzy ma zostać skonsumowana na spłatę zobowiązań placówek medycznych?
Z zapowiedzi resortu wynika, że owszem. Ministerstwo zastanawia się nad stworzeniem specjalnej agencji, która pospieszy z pomocą szpitalom i być może część ich finansowania będzie pochodziła z budżetu. Oczywiście, powinno się pomóc szpitalom. Ale coś się buntuje na myśl, że część pieniędzy trafi do placówek, które – delikatnie mówiąc – są źle zarządzane. Czasem nawet świadomie. Zapowiada się kolejna powtórka z rozrywki. Już wcześniej był pomysł, np. plan B (przekształcanie szpitali), czy wsparcie finansowe z Agencji Rozwoju Przemysłu. Wszystko na koszt państwa. Rozwiązania trudno nazwać sukcesem – zobowiązania szpitali rosną. Już teraz są rekordowo wysokie: blisko 11 mld zł, to jedna siódma całego budżetu na zdrowie.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama