Burzliwa dyskusja wywiązała się podczas posiedzenia podzespołu ds. ochrony zdrowia Rady Dialogu Społecznego. Lekarze z samorządu zawodowego i konsultanci krajowi anestezjologii i intensywnej terapii oraz medycyny paliatywnej chcieli wiedzieć, dlaczego projekt nowelizacji rozporządzenia w sprawie środków odurzających, substancji psychotropowych i prekursorów kat. 1, który 12 sierpnia trafił do skróconych, siedmiodniowych konsultacji publicznych, nie uwzględniał uwag środowiska medycznego.
Co zakłada projekt nowelizacji?
Przypomnijmy – projekt nowelizacji zakazuje przepisywania pięciu substancji – morfiny, 80-krotnie od niej silniejszego fentanylu, oksykodonu, tramadolu, tapentadolu i buprenorfiny bez osobistego zbadania pacjenta. Wyjątkiem mają być lekarze podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), którzy, jak wielokrotnie podkreślali przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia, „znają pacjenta”. Tylko oni mieliby możliwość wystawienia na nie recepty za pośrednictwem teleporady z pacjentem zapisanym na ich aktywną listę (każdy polski pacjent przypisany jest do lekarza POZ, który dostaje za niego od NFZ zryczałtowaną stawkę kapitacyjną).
Rozwiązanie, na które lekarze i pacjenci czekali od stycznia 2023 r., kiedy opisaliśmy w Dzienniku Gazecie Prawnej, jak łatwo można zdobyć receptę na silne leki przez receptomat, jedynie wypełniając ankietę i nie mając żadnego kontaktu z lekarzem, rozczarowało środowisko medyczne. Nie uwzględnia bowiem jego najważniejszych postulatów.
Profesor Katarzyna Kotfis, konsultant krajowa w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii, zauważyła, że do listy lekarzy, którzy mogą przepisywać silne leki za pośrednictwem teleporady, resort powinien dopisać anestezjologów prowadzących poradnie leczenia bólu, lekarzy pracujących w hospicjach stacjonarnych i domowych, a także w ośrodkach wentylacji domowej, bo to ich pacjenci najczęściej wymagają leczenia tymi lekami. – W przeciwnym razie zablokujemy możliwość leczenia bólu w Polsce – ostrzegała prof. Kotfis, która 19 sierpnia wysłała do resortu wniosek o aktualizację listy lekarzy, pod którym podpisało się także Towarzystwo Badania Bólu.
Większość lekarzy POZ nie wystawia recept na leki opioidowe
A konsultant krajowy medycyny paliatywnej dr Artur Pakosz zauważył, że lekarze POZ, którzy mieliby przedłużać pacjentom receptę na opioidy jako ci, którzy „znają ich najlepiej”, po przekazaniu pacjenta do hospicjum domowego nie nadzorują procesu terapeutycznego np. bólu nowotworowego. − Pacjenci kierowani przez lekarza POZ do opieki paliatywnej są w większości przypadków dobrze znani opiece domowej. To hospicjum domowe sprawuje opiekę nad pacjentem niejednokrotnie do końca jego życia, i to lekarze hospicjum, a nie POZ, dwa razy w miesiącu odbywają u nich wizytę domową. W jakim trybie lekarz POZ miałby takiemu pacjentowi przepisywać silne leki? Na podstawie zaświadczenia od lekarza opieki paliatywnej? – pytał dr Pakosz. I zauważył, że uprawnienie do wypisywania leków narkotycznych przez lekarzy POZ, których liczbę ocenia się na ok. 22 tys., może rozszczelnić, a nie uszczelnić system. Lekarza POZ można bowiem łatwo zmienić, wypełniając deklarację w innej poradni POZ.
Profesor Kotfis dodała, że większość lekarzy POZ nie wystawia recept na leki opioidowe, nawet jeżeli pacjent przychodzi z poradni leczenia bólu z prośbą o kontynuację leczenia. – Nie znam przyczyny tego zjawiska, ale jest ono nagminne – mówiła.
Samorząd lekarski nie rozumie natomiast, dlaczego z projektu rozporządzenia wypadła zatwierdzona w prekonsultacjach medyczna marihuana. – Chcemy poznać uzasadnienie tej decyzji, zwłaszcza że większość receptomatów to wręcz „marihuanomaty”, a wedle ustnej informacji, którą dostaliśmy z Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego (GIF), ok. 95 proc. medycznej marihuany idzie nie na leczenie, a na rozrywkę. Jako rezydent onkologii mam świadomość skali problemu – widzę, jak wielu pacjentów rzeczywiście jej potrzebuje, a ilu prosi o nią, bo „od dwóch dni bolą ich plecy” – podkreślał rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL) Jakub Kosikowski. A wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej dr Mateusz Kowalczyk dodał, że jako psychiatrę brak marihuany w projekcie niepokoi go szczególnie. − Zwłaszcza jeśli uwzględnimy jej wskazania medyczne, a także skalę, w jakiej ona jest sprzedawana w naszym kraju. Można domniemywać, że istnieje tu duże pole do stosowania rekreacyjnego. Ja nie znam wskazań psychiatrycznych, więc tłumaczenie, że przepisuje się ją właśnie z takich wskazań, do mnie nie przemawia. Dziś skupiamy się na opioidach, ale za chwilę równie wielkim problemem może stać się marihuana – przekonywał dr Kowalczyk. ©℗