A Pan, Pani, co dokładnie zrobili w sprawie uporządkowania wynagrodzeń i warunków pracy pracowników medycznych – chciałoby się spytać, słysząc komentarze polityków zarówno partii rządzącej, jak i opozycji w sprawie protestu pielęgniarek z Centrum Zdrowia Dziecka. Politycy z chęcią zadają tego typu pytanie, ale tylko przeciwnikom, bo ich przecież nie dotyczy...
„Przyczyną konfliktu w Centrum Zdrowia Dziecka jest bardzo zła sytuacja finansowa szpitala. To zadłużenie wygenerowały PO i PSL w czasie swoich rządów” – przekonywała wczoraj w Sejmie premier Beata Szydło. To oczywiście tylko część prawdy. Premier nie chciała powiedzieć tego, o czym mówią wszyscy: że w systemie od lat jest za mało pieniędzy i jak najszybciej trzeba je znaleźć. Niestety z tym są problemy, bo budżet świeci pustkami, a o podwyższeniu składki lub np. współpłaceniu pacjentów za świadczenia medyczne rząd nie chce słyszeć.
Tymczasem choć CZD jest pod pewnymi względami placówką wyjątkową, to nie jest samotną wyspą. Powinny o tym też pamiętać pielęgniarki, których początkowe oczekiwania 35 proc. podwyżki były nie do zrealizowania, zwłaszcza że i tak zarabiają lepiej niż w innych szpitalach. Trwający ponad dwa tygodnie protest zmierzał wczoraj w momencie zamykania gazety do zakończenia, ale nawet jeśli tak się stanie, czekają nas kolejne. Chociażby lekarzy rezydentów, którzy zarabiają 3,2–3,9 tys. zł brutto. Jeden z wiceministrów ma się z nimi spotkać w przyszłym tygodniu, choć podobnie jak pielęgniarkom nie ma za wiele do zaoferowania. A kolejny protest, i to w wielu szpitalach (planowany na czerwiec), będzie dla rządu strzałem w plecy.
Co trzeba zrobić? Prostej odpowiedzi nie ma. Wystraszona rozwojem sytuacji w ochronie zdrowia premier Beata Szydło, mimo obiekcji resortów pracy oraz finansów, dała zielone światło do prac nad kompleksową regulacją kwestii wynagrodzeń w zdrowiu. Czy zatrzyma naszych specjalistów w Polsce?
Otóż sama zmiana płac może nie wystarczyć. Coraz większą rolę w rezygnacji z wykonywania zawodów medycznych w naszym kraju odgrywają bowiem nieprzyjazne warunki pracy. Chodzi m.in. o brak szacunku np. między starszymi pielęgniarkami a nowo wchodzącymi do zawodu, lekarzami a pielęgniarkami, ordynatorami i ich podwładnymi. Do tego dochodzi dużo administracyjnych wymogów – w badaniu wykonanym przez Naczelną Radę Lekarską były wskazywane jako ważniejszy motyw emigracji niż względy finansowe.
Obawiam się, że obecne odchodzenie od terminu „ochrona zdrowia” na rzecz „służby zdrowia” nie będzie służyć poprawie kultury organizacyjnej. Ani też lepszej komunikacji z pacjentem. Bo skoro w końcu to służba, które celem jest ratowanie ludzkiego życia, to o bycie miłym przecież nie chodzi.