Pielęgniarki w sądach muszą walczyć o niesłuszne zwolnienia, degradacje czy dyskryminacje. Przez obowiązujące przepisy ich kwalifikacje przestają być uznawane. Z dnia na dzień dowiadują się od dyrekcji, że zamiast tytułu magistra – mają licencjat. Chcą skończyć z tymi patologiami, o czym rozmawiamy z Krystyną Ptok, przewodniczącą Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Krystyna Ptok: Na tym spotkaniu minister powtórzył to, co mówił w Sejmie na naradzie podkomisji. Nie poświęcił nam tyle czasu, ile byłoby potrzebne, aby uszczegółowić pewne kwestie. W sumienie wydarzyło się nic merytorycznego podczas tego spotkania. Jesteśmy tym spotkaniem rozczarowane. Ta rozmowa niczego nie wniosła.
Opisaliśmy skutki finansowe tej nowelizacji ustawy, napisaliśmy uzasadnienie. Sądzę, że teraz piłeczka jest po stronie Ministerstwa Zdrowia. Powinnam zaznaczyć, że ludzie jednak są coraz bardziej rozczarowani brakiem działań, szczególnie, że przed wyborami politycy wszystkich partii deklarowali poparcie dla projektu.
Mamy zastrzeżenia. Od wielu lat widzimy, że różnice w poszczególnych grupach są zbyt duże. Współczynnik 0,94 – co chcę podkreślić nie stanowi nawet 1średniej krajowej – nie zachęci młodych ludzi, którzy obecnie studiują, do pracy w szpitalu. Ich pensja po licencjacie jest niższa od inżyniera medycznego który tą jedną krajową ma zapewnioną,Na takim współczynniku tracimy grupę absolwentów, którzy dostrzegają dla siebie możliwości w innych dziedzinach – na przykład związanych z medycyną estetyczną. Podkreślę, że na takim współczynniku nie zatrzymamy w zawodzie tych którzy osiągają wiek emerytalny, są mistrzami w zawodzie i dla tych młodych mentorami. I jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach: chcemy poznać całościowy plan.
Oczywiście. Mówimy teraz o pewnej perspektywie. Na posiedzeniu plenarnym Rady Dialogu Społecznego pani minister Dziemianowicz-Bąk mówiła, że w tej chwili 30 proc. społeczeństwa ma powyżej 60 lat iliczba ta stale wzrasta. Podkreślę, że te osoby w wysokim odsetku cierpią na wielochorobowość. W ciągu kolejnych 10 lat – takie są prognozy – to liczba się podwoi. A popatrzmy jeszcze na dzietność. Kiedy jest tak niska, to popyt na usługi opiekuńczo-pielęgnacyjne, lecznicze czy rehabilitacyjne staje się coraz wyższy.
Potrzebujemy ludzi, a w ogóle ich nie zachęcamy. Przyznam, że aktualne wynagrodzenia są na przyzwoitym poziomie, ale mówimy też o sytuacji, w której wiele pielęgniarek walczy w sądach, co dodatkowo obciąża szpitale. Gdyby rząd zdecydował się na naszą ustawę, to stan rzeczy wyglądałby inaczej. Oczekiwaliśmy choćby zbliżenia stron podczas spotkania z panem ministrem Kosem, ale on nie potrafił nam przedstawić perspektywy czasowej i żadnych szczegółów.
W tej chwili jest prowadzonych pięć rodzajów spraw. Wiążą się one z ustawą o najniższych wynagrodzeniach i dotyczą nieuznawania kwalifikacji przez dyrektorów szpitali. Jeśli się kształcimy i w ustawie o zawodzie mamy nawet obowiązek ustawicznego kształcenia i stosowania w praktyce najwyżej wiedzy, to w sytuacji kiedy jestem magistrem pielęgniarstwa ze specjalizacją, a pracodawca mówi, że zakwalifikuje mnie na najniższy poziom, związany z dużo niższymi zarobkami, to mamy tu do czynienia z degradowaniem pracowników. Wiele pielęgniarek miało kwalifikacje, tytuły magistrów i specjalizacje uznane dużo wcześniej, a po paru nocnych godzinach postanowiono, że są już teraz pielęgniarkami po liceach medycznych.
Podam przykład. Jeśli pracodawca zdegraduje pielęgniarkę do niższej grupy, to zapłaci za nią około 1000 zł mniej. Przy grupie 500 pielęgniarek mówimy o oszczędnościach rzędu pół miliona miesięcznie. To łakomy kąsek dla dyrektorów szpitali, którzy wciąż mają niewystarczającą wycenę świadczeń medycznych, więc próbują oszczędzać na pracownikach, głównie na pielęgniarkach, bo jest ich najwięcej i największa jest skala możliwych do „zrobienia” oszczędności – rachunek jest prosty.
W momencie zmiany ustawy w 2021 roku dyrektorzy postanowili wypowiedzieć pielęgniarkom dotychczasowe warunki pracy, co skutkowało tym, że złożyły one pozwy do sądów. Wypowiedzenia zostały uznane przez sądy za nieskutecznie. W uzasadnieniach do wyroków podano, że zerwania umów były podyktowane wyłącznie względami ekonomicznymi, podczas gdy nie mógł to być jedyny powód wypowiedzenia umowy w takich okolicznościach. Kolejne sprawy dotyczą nierównego traktowania.
Pielęgniarki wykonują te same obowiązki na różnych etapach pracy, a powinny mieć inne. To problem organizacyjny w szpitalach. Dlatego też – co podkreślamy – nie może być tak dużych różnic w wynagrodzeniach. Z tego powodu pielęgniarki też szły do sądów, tu wyroki padały jeszcze ciekawsze. W jednym szpitalu w tej samej sprawie dwie sędziny wydały różne wyroki.
A czy mogą też aż tak zwalniać? Dziś już mamy braki w obsadach pielęgniarskich i generalnie jest nas w publicznym systemie, szczególnie w szpitalach i opiece długoterminowej, za mało. W Polsce mamy 5 pielęgniarek na 1000 mieszkańców, a średnio w krajach UE ok. 9, a w Szwajcarii aż 16!
Degradacja zaczęła się, kiedy przestały płynąć pieniądze ze wskazaniem na zatrudnionego. Wcześniej ustawa przewidywała, że na pracownika Nowaka placówka dostaje tyle i tyle pieniędzy, które musiały do niego fizycznie trafić. Teraz szpital otrzymuje ogólną pulę na podwyżki, co spowodowało lawinę pozwów.
Liczyliśmy sprawy, które prowadzi związek. Wyszliśmy z założenia, że pilotażowo członków naszej organizacji będą starali się reprezentować prawnicy związkowi. Wówczas doliczyliśmy się 10–15 tys. spraw. Teraz duże korporacyjne kancelarie zbierają grupowo po trzysta pozwów. Idą na całość, bo widzą, że są duże szanse wygranej. Pełnych danych aktualnie nie mamy.