- Nie da się w 100 dni poprawić ochrony zdrowia. Nie dziwi więc to, że 100 konkretów nie zostało spełnione. Niestety nie podążamy ścieżką strategicznych zmian. Kontynuowane jest gaszenie pożarów i zaklejanie plastrem niewydolnego systemu - mówi Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, lekarz, specjalista nefrologii
Przede wszystkim widzimy otwartość na dialog. Rozmowy się toczą. Ale to zbyt mało. Jeżeli chodzi o konkrety, to rząd ich nie spełnił. Postulaty były na wyrost, w wielu miejscach niemożliwe do spełnienia. W środowisku lekarskim narasta zniecierpliwienie. Zanieśliśmy do ministerstwa swoje propozycje rozwiązań legislacyjnych, ale widzimy aktywność resortu wyłącznie wokół kwestii politycznych i światopoglądowych, jak zdrowie reprodukcyjne. To oczywiście ważne, ale poza tym w systemie ochrony zdrowia nie zadziało się nic. To nas boli. Codziennie słyszymy o kolejnych odwoływanych osobach w systemie ochrony zdrowia, ale nie na takie zmiany czekamy.
Nic się w tej materii nie zmieniło.
Nie ma nawet rozmów na ten temat.
Rozpoczęły się rozmowy, ale dla pacjentek na razie nie zmieniło się nic.
Cieszy nas, że ministerstwo stoi na takim samym stanowisku jak my. Klauzula sumienia obowiązuje tylko konkretnego lekarza i tylko wtedy, gdy nie są zagrożone życie i zdrowie pacjenta. To, co mówi minister, że klauzula sumienia nie będzie obowiązywała szpitali, jest prawdą – nigdy ich nie obowiązywała. Kierunek przyjęty przez resort zdrowia jest słuszny – to dyrektor szpitala powinien zapewnić wykonywanie świadczeń, skoro podpisał na nie umowę. Ale to nic nowego. Miejmy nadzieję, że po prostu prawo zacznie być respektowane.
Sama pani minister przyznała, że część z zapisów 100 konkretów na 100 dni mogło zostać sformułowanych nieco inaczej. Nie da się w 100 dni poprawić opieki geriatrycznej, tak jak nie da się poprawić stomatologii dziecięcej. Nie da się wprowadzić zmian systemowych w tak krótkim czasie. Nie dziwi nas więc to, że 100 konkretów nie zostało spełnione. Nie mamy natomiast poczucia, że podążamy jakąś ścieżką strategicznych zmian. Kontynuowana jest moda na gaszenie pożarów i zaklejanie plastrem niewydolnego systemu.
Na początku kadencji padły deklaracje zmian, i to zarówno od pani minister Leszczyny, jak i od ministra Bodnara. Nie widzimy jednak, by projekty zostały zaplanowane w pracach rządu. My sami opracowaliśmy i przedstawiliśmy przepisy ustawy i konkretnych zmian w kodeksie karnym, które miałyby zmniejszyć nacisk na odpowiedzialność karną lekarzy i przekierować go na tory odpowiedzialności cywilnej czy zawodowej. Ze swojej strony zapewniamy przejrzystość postępowań dyscyplinarnych. Zależy nam na tym, by nikt nie miał wątpliwości, że lekarski błąd nie pozostanie bez rozliczenia. Na razie skończyło się na rozmowach. Mamy poczucie braku spełnienia obietnic przez rządzących.
Nie jest to tematem priorytetowym. Temat recept jednak nie został zapomniany – są plany, by recepta farmaceutyczna służyła do pozyskania pigułki „dzień po”. Ma ona zapewnić dostęp do antykoncepcji awaryjnej, jeśli prezydent nie podpisze ustawy. To pokazuje nam jedno: dla doraźnych interesów, nawet w dobrej wierze i słusznej sprawie, proponuje się dewastację wycinka systemu. Promując poradę farmaceutyczną, utrzymuje się ograniczenia w dostępie do lekarza. Siedemnastoletnia dziewczyna wciąż nie będzie mogła sama, bez zgody rodziców, pójść do ginekologa, ale 15-latka będzie mogła w aptece, przy okienku, farmaceucie odpowiadać na pytania dotyczące daty współżycia, by zebrał wywiad i wypisał receptę farmaceutyczną. Tak nie powinno być. Zmiany nie powinny być wyrywkowe. Jeżeli uznajemy, że 15-latka może zgodnie z prawem współżyć i bez recepty otrzymać pigułkę „dzień po”, musi mieć też możliwość udania się do specjalisty na konsultację. Poziom edukacji seksualnej w Polsce nie jest w tej chwili optymalny, więc dostęp do lekarza powinien zostać ułatwiony. Tymczasem tworzone są kolejne protezy przepisów.
Nasze stanowisko jest niezmienne – kierunki lekarskie, które otwarto mimo negatywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej (PKA), powinny zostać zamknięte. Minister Wieczorek odwołał jednak spotkanie z Naczelną Izbą Lekarską w tej sprawie. Padło wiele słów na temat dbałości o jakość kształcenia, ale pan minister odwiedza uczelnie z negatywną opinią PKA i zapewnia studentów o wysokiej jakości nauczania. To wygląda jak przygotowywanie gruntu pod brak działań. Obawiam się, że te szkoły wciąż będą uczyć przyszłych prawie lekarzy.
Oczywiście. Nie znam innego kraju w Unii Europejskiej, w którym dopuszczałoby się do zawodu lekarzy na takich zasadach jak w Polsce dopuszcza się lekarzy z Ukrainy. Apelujemy do ministerstwa, by położyć temu kres. Po wybuchu wojny w Ukrainie i po pandemii Ministerstwo Zdrowia za wszelką cenę chciało pozyskać lekarzy. Skala zjawiska nie jest duża. Przyjechało do Polski między 2 tys. a 4 tys. lekarzy z Ukrainy. Dla nich złagodzono zasady – nie tylko nie musieli nostryfikować dyplomu, lecz także mogli się posługiwać kopiami dokumentów, bo oryginały zaginęły. Nie musieli wykazać się znajomością języka polskiego. To minister zdrowia wydawał im zgody na wykonywanie zawodu lekarza w Polsce. Izby lekarskie odmawiały. Są więc w Polsce dwie grupy lekarzy: ci, nad którymi pieczę sprawuje izba lekarska i którzy podlegają postępowaniu dyscyplinarnemu, i ci pracujący warunkowo, których wiedza nie może zostać w żaden sposób zweryfikowana. I którzy nie muszą wcale znać języka polskiego. Pacjenci powinni mieć tego świadomość.
Z naszych danych wynika, że lekarze pracują średnio na dwóch etatach. Skrócenie tygodnia pracy spowodowałoby zapewne, że – przynajmniej na papierze – etatów do zapełnienia byłoby więcej, a co za tym idzie, potrzebne byłyby większe środki za nadgodziny w ochronie zdrowia. Dyskusja o skróceniu czasu pracy czy tygodnia pracy się toczy. Ale dla lekarzy tydzień pracy ma siedem dni. Lekarze pracują i w soboty, i w niedziele, i w święta, zapewniając ciągłość pracy szpitalnych oddziałów. Mało który lekarz pracuje w godz. 8–15.35, jak to wynika z ustawy o działalności leczniczej. Mogłoby się więc okazać, że dla nas skrócenie tygodnia pracy ma wymiar jedynie teoretyczny.
85 proc. lekarzy specjalistów jest zatrudnionych na podstawie umów kontraktowych. Można więc śmiało powiedzieć, że szpitale swoją działalność opierają nie na lekarzach, a na jednoosobowych działalnościach gospodarczych – firmach zakładanych przez lekarzy. Likwidacja kontraktów oznaczałaby duże zawirowanie w systemie ochrony zdrowia. Dla pracujących na podstawie takich umów nie są określone normy czasu pracy. To jest wykorzystywane przez szpitale. Inaczej nie załatano by dziur w zatrudnieniu. Lekarz kontraktowy może pracować więcej niż ten, który jest na etacie. Ważny jest też aspekt finansowy. Młodsi lekarze często wybierają kontrakty, bo przy rezygnacji z urlopów i z chorobowego są bardziej intratne. Rząd powinien porozmawiać z zainteresowanymi środowiskami o tym, jak pogodzić czas pracy i zapotrzebowanie na kadrę medyczną. System został przestawiony na taką kulturę organizacyjną, że teraz nie da się jednym cięciem zlikwidować kontraktów. Doprowadziłoby to do upadku co najmniej kilku szpitali.
Rzeczywiście w wielu miejscach wytworzył się system, który bazuje na lekarzach na kontrakcie, i lekarz nie zawsze ma tam wybór. Szpitale zrzucają z siebie ciężar odpowiedzialności nie tylko fiskalnej, lecz także prawnej w przypadku ewentualnego błędu lekarza. W poprzedniej kadencji parlamentu rozpoczynała się nawet dyskusja, czy dla ochrony zdrowia nie należy wypracować specyficznej formy umowy, która miałaby choć część cech umowy o pracę, a część cech kontraktu, ale ułatwiłaby organizację i rozliczanie czasu dyżurów medycznych. Wciąż jesteśmy gotowi, by o tym rozmawiać. ©℗