Niemal połowa oddziałów położniczych w Polsce przyjmuje mniej niż dwa porody dziennie – wynika z analizy DGP. Wziąwszy pod uwagę założenia ministerstwa, nie są tym samym rentowne.

Według Ministerstwa Zdrowia optymalna liczba porodów to 600 rocznie.

– Rezygnacja z oddziałów, gdzie jest ich mniej, byłoby małą rewolucją – mówią nam dyrektorzy szpitali. Z sondy przeprowadzonej w niewielkich placówkach wynika, że choć widzą one potrzebę zmian z powodów finansowych, to się jej obawiają.

Minister Izabela Leszczyna, wykorzystując zmiany w dostępności znieczulenia przy porodzie, chce wpłynąć na liczbę porodówek. Jak? Znieczulenie ma być dostępne wszędzie. W tych miejscach, w których najmniej 10 proc. kobiet rodzących naturalnie z niego skorzysta, wycena porodu będzie wyższa niż do tej pory. Szef NFZ Filip Nowak mówił DGP, że stawka będzie wzrastała proporcjonalnie do liczby znieczuleń. To ma zachęcić większe szpitale do przyciągania do siebie rodzących.

W rezultacie może to doprowadzić do zamknięcia – z powodów ekonomicznych – mniejszych porodówek. Tych bowiem w większości już dziś nie stać na anestezjologa i nie oferują znieczuleń, bo to za drogie. Żeby bilans się zgadzał na takim oddziale, musiałoby się urodzić kilkoro dzieci na dzień. Już teraz szpitale dokładają do działalności takich porodówek: muszą płacić za utrzymanie kadry w gotowości, a przy jednym porodzie dziennie – pieniądze z NFZ nie wystarczają.

Promowa przeprawa

Resort zdrowia zapowiada, że placówki, od których w odległości 40 km nie ma innego oddziału położniczego, otrzymają ryczałt, żeby móc utrzymać porodówkę. Ale będzie to dotyczyło kilkudziesięciu oddziałów.

Jak wynika z analizy danych NFZ, na 157 porodówkach przyjmuje się mniej niż 600 porodów rocznie; wszystkich oddziałów w Polsce jest 330. Czyli problem nierentowności dotyczy niemal połowy.

W Szpitalu Miejskim w Świnoujściu rodzi się rocznie ok. 350 dzieci – czyli mniej niż jedno dziennie. W przypadku zamknięcia porodówki dyrekcja placówki stanie przed pytaniem, co z posiadanym sprzętem. – Zakupiony przez placówkę z uwagi na różne kwestie właścicielskie nie będzie łatwy do przekazania lub zbycia innym placówkom. Ma zostać niewykorzystany? Kolejny bardzo trudny problem to personel. Nie wszędzie będzie chciał przejść do odleglejszych placówek, a w tych nowych może brakować kadr – mówi Dorota Konkolewska, prezes zarządu Szpitala Miejskiego w Świnoujściu. – Likwidacja oddziału położniczego będzie się wiązała z likwidacją oddziału noworodkowego i będzie małą rewolucją – dodaje.

Hotel dla rodzącej

– Można pomyśleć o zmniejszeniu oddziału poprzez redukcję etatów i łóżek, ale likwidacja porodówki jest przede wszystkim nie do przyjęcia dla pacjentek – mówi Ewa Bonk-Woźniakiewicz, dyrektorka SPZOZ w Mogilnie.

Dlatego, jak podkreślają dyrektorzy, ewentualne zmiany powinny być dobrze przemyślane. W pierwszej kolejności należałoby przyjrzeć się szpitalom mającym oddziały położnicze w tym samym powiecie. – Tam należy wykonać ocenę jakości tych świadczeń i doprowadzić do powstania jednego – odległości między placówkami nie są znaczne, pacjenci mogą to zaakceptować – mówi Dorota Konkolewska.

Podobnie na sprawę patrzy Beata Kostrzewa, dyrektorka Zespołu Opieki Zdrowotnej w Szczytnie. – Nie można wszystkich mierzyć jedną miarą, co innego jest w sytuacji województw, gdzie dojazd między szpitalami zajmuje kilkanaście minut, co innego jest w województwie takim jak nasze, gdzie placówek jest mniej – dodaje. – Czy wszystkie panie zdołają dojechać, czy wszystkie stać na wynajęcie hotelu i czekanie na poród? Należy też dokładnie policzyć, ile kosztuje utrzymanie porodówki – zaznacza. I dodaje, że transport z położną na pokładzie, aby dowieźć pacjentkę do odleglejszego szpitala, też kosztuje. – Na pewno nie można sprawy utrzymania porodówek pozostawić bez zmian – kończy Kostrzewa.

Cicha konkurencja

Szpitale zwracają też uwagę, że likwidacja części położniczej może sprawić, że z całego oddziału odejdzie część lekarzy. – To z kolei spowoduje dalsze problemy z funkcjonowaniem części ginekologicznej i ograniczenie dostępności do kolejnej grupy świadczeń dla jeszcze większej liczby kobiet – mówi Monika Mikołajek-Burek, rzeczniczka szpitala w Brzesku.

Dlatego są w kraju szpitale, które próbują na własną rękę ratować oddział. Przykładem jest szpital w Myszkowie, który uruchomił szkołę rodzenia, rozszerzył współpracę z nową kadrą medyczną, a także promuje pomieszczenia, w których przebywają pacjentki ze swoimi bliskimi w trakcie porodu i po porodzie. – Zanotowaliśmy wzrost liczby porodów o 7 proc. w 2023 r. i tym samym ich liczba wyniosła 417. Kontynuujemy działania, aby tendencja wzrostowa została utrzymana w kolejnych latach – mówi Krzysztof Bestwina, dyrektor lecznicy. Na taką konkurencję liczą po cichu NFZ i Ministerstwo Zdrowia.

Jednak szpitale, gdzie się rodzi mniej dzieci, wskazują na jeszcze jedno: muszą otrzymać finansowanie na przekształcenia. Ewa Bonk-Woźniakiewicz ze szpitala w Mogilnie mówi, że likwidacja porodówki dałaby możliwość rozwoju oddziału chirurgii. Jednak, żeby przystosować pomieszczenia na nowy rodzaj działalności medycznej, potrzebne są pieniądze. Mogłyby pochodzić z KPO. Rozmowy z KE wciąż się toczą. ©℗