- Do tej pory było zaledwie 30 takich przypadków na świecie. Wrocławcy lekarze przez dziewięć tygodni podtrzymywali funkcje życiowe ciężarnej kobiety, u której stwierdzono śmierć mózgową. W ten sposób uratowali dziecko - z Andrzejem Kublerem rozmawia Klara Klinger.
Dziecko pogrobowiec, urodziło się po śmierci matki. To historia, która budzi emocje na wielu poziomach: etycznym, moralnym, medycznym. Drugi biegun sytuacji, która miała miejsce w warszawskim szpitalu św. Rodziny.
To zrozumiałe. Zresztą właśnie tego się obawialiśmy od samego początku. Że historia wzbudzi niezdrową ciekawość. Dlatego nie chcieliśmy tej informacji upowszechniać, dopóki los dziecka się nie rozstrzygnie. Tym bardziej że nie byliśmy pewni, jak wszystko się skończy? Co będzie z dzieckiem? Czy cała akcja się uda?
Jak częste są takie sytuacje?
Podczas wykładów dla studentów podawałem przykład zderzenia wartości w przypadku stwierdzenia śmierci mózgowej kobiety w ciąży. Są to przypadki na tyle rzadkie, że znałem je jedynie z piśmiennictwa. Nie spodziewałem się, że sam stanę w jego obliczu.
Jakie było do tej pory podejście lekarzy w podobnych przypadkach?
Najbardziej znane były przypadki z Kalifornii i Niemiec. Kalifornijska historia była dość skomplikowana. Dotyczyła narkomanki, która nie miała ubezpieczenia medycznego. Lekarze dość szybko zdecydowali, że nie ma sensu podtrzymywać ciąży. Nie tylko chodziło o dylemat medyczno-moralny. Nie było jasne, kto za to zapłaci. A to dość kosztowna procedura. Ale jej chłopak zaapelował do opinii publicznej, co oczywiście wywołało ożywioną dyskusję. Ostatecznie znalazł się prywatny sponsor. I udało się. Dziecko się urodziło. Życie w tym wypadku było jeszcze bardziej skomplikowane, niż może się wydawać. Ostatecznie okazało się, że dziecko nie jest tego chłopaka, który organizował protesty i walczył o jego przetrwanie. To jedno ze znanych – pomyślnych pod kątem medycznym – rozwiązań. W Niemczech z kolei chodziło o bardzo wczesną ciążę. Tam akurat akcja nie powiodła się. Nie udało się podtrzymać funkcji życiowych, serce się zatrzymało, a płód nie był zdolny do samodzielnego życia. To jest zresztą coś, czego się ogromnie obawialiśmy, podejmując decyzję o podtrzymaniu ciąży naszej pacjentki. Był też przypadek w Słupsku opisany w polskim piśmiennictwie. Matka w ciąży miała objawy sugerujące śmierć mózgu. Podtrzymywano funkcje jej narządów, ale wystąpiło krwawienie i musieli szybko wydobyć dziecko. Żywego noworodka. W sumie medyczne piśmiennictwo opisuje ponad 30 takich przypadków. U mniej niż połowy wydobyto żywe dziecko poprzez cięcie cesarskie.
Sytuacje takie są rzadkie, bo kobiety w ciąży są zazwyczaj młode i zdrowe. Może tak się zdarzyć w następstwie wypadku, krwawienia czy właśnie nowotworu, jak u nas.
Rok temu w Irlandii była zupełnie odwrotna sytuacja: lekarze podjęli decyzję, że chcą podtrzymywać funkcje organów kobiety w ciąży, obawiając się, że zostaną oskarżeni o dokonanie aborcji. Rodzina uznała jednak, że to brak szacunku dla zmarłej osoby. Sądownie walczyli o godną śmierć dla kobiety. I to było ważniejsze niż życie płodu.
Dla nas kluczowa była decyzja ojca. Także fakt, że to była późna ciąża. Teraz perspektywa jest inna. Dziecko wyszło ze szpitala, ważąc trzy kilogramy. Wydaje się zdrowe. Jednak trzeciego czy też czwartego dnia po rozpoczęciu leczenia były duże zaburzenia układu krążenia. Małgosia, lekarka prowadząca, przyszła do mnie i mówi: „Chyba nie damy rady”. Za dużo tych leków, i na to i na to. Gdyby serce przestało wtedy bić, nasza rozmowa wyglądałaby inaczej.
Ta historia budzi pewien opór, bo traktuje poniekąd przedmiotowo matkę. Jest martwa, ale na siłę traktuje się ją jak żywy inkubator.
Pozostało
81%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama