Polityków potencjalnego przyszłego rządu poróżniły pieniądze na ochronę zdrowia. Lewica chce obiecać 8 proc. PKB, Koalicja Obywatelska woli mniej konkretne zobowiązania.
– Nikt nie chce tego ministerstwa – mówi jeden z polityków KO. Rozmowy o tym, kto obejmie Ministerstwo Zdrowia, trwają od wielu dni. Jak się dowiedzieliśmy propozycję dostał m.in. marszałek Senatu Tomasz Grodzki, który miał zażądać teki wicepremiera, na co nie było zgody. Na giełdzie nazwisk wymienia się Bartosza Arłukowicza z KO oraz Marcelinę Zawiszę z Lewicy, która mówi DGP, że zgodziłaby się na to „pod warunkiem, że byłoby zagwarantowane 8 proc. PKB na zdrowie”. Na to nie ma zgody, a w projekcie umowy koalicyjnej, do której dotarliśmy, ten punkt trafił do protokołu rozbieżności. Trzeciej Drodze wystarcza 7 proc. PKB, a KO nie chce wpisywać do porozumienia konkretów.
Mimo niechęci do zarządzania zdrowiem ten obszar jest obszernie omówiony w koalicyjnym porozumieniu. Sojusznicy zgodzili się na oddłużenie szpitali, zwiększenie wycen, przesunięcie obowiązków lekarzy na inne zawody medyczne, bezproblemowy dostęp do znieczulenia przy porodzie i bezpłatne in vitro.
Aborcja znalazła się w protokole rozbieżności – jej legalizacji przeciwne jest przede wszystkim PSL.
Uzgodnione już punkty projektu umowy koalicyjnej
Oddłużenie szpitali, przesuwanie obowiązków lekarzy na inne zawody medyczne, przestrzeganie standardów opieki okołoporodowej, w tym wprowadzenie znieczulenia, a także bezpłatne in vitro oraz zwiększenie wycen – to uzgodnione już punkty projektu umowy koalicyjnej, do którego dotarł DGP. Na to zgadzają się wszystkie partie przyszłej koalicji. Zaskakujące jest to, co wciąż budzi spory. Chodzi o pieniądze na zdrowie.
Lewica namawia na twardy zapis, że ma być to 8 proc. PKB. I to liczone nie od wielkości gospodarki sprzed dwóch lat, jak zakłada obecny mechanizm (6,2 proc.), ale od PKB z danego roku. Z kolei Trzecia Droga chce 7 proc. PKB. – To poziom, który gwarantowałby poprawę jakości usług – mówi DGP Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, zastrzegając, że najpierw trzeba ustalić, jaka jest realna sytuacja finansów publicznych. Z kolei Koalicja Obywatelska woli uniknąć zapisywania tak konkretnych liczb i proponuje miękki zapis o dążeniu do podnoszenia nakładów na zdrowie. Ostatecznie przedstawiciele partii nie są w stanie się porozumieć w tej kwestii, co zostało wpisane do protokołu rozbieżności. O tym, co się ostatecznie znajdzie w umowie, zdecydują liderzy partii pracujący nad ostateczną wersją umowy koalicyjnej.
Co najmniej 7 proc. PKB
Tomasz Grodzki z KO, którego nazwisko pojawiło się na giełdzie kandydatów na ministra zdrowia (jak wynika z naszych informacji, na razie odmówił), mówi nam, że kwota powinna być zapisana i wynosić średnią unijną. Również inny polityk KO jest przekonany, że musi to być co najmniej 7 proc. PKB, bo inaczej nowy rząd nie poradzi sobie z wyzwaniami. O jaką kwotę chodzi? Gdyby w 2024 r. wprowadzić zasadę 7 proc. PKB z danego roku, oznaczałoby to nakłady w wysokości 264 mld zł. Tymczasem obecnie ustawa przewiduje 190 mld. – Trudno sobie wyobrazić, żeby już w budżecie na przyszły rok można było znaleźć takie pieniądze. To różnica ponad 70 mld zł. Nawet przejście na liczenie PKB z danego roku wymagałoby znalezienia niemal 43 mld zł – wylicza Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Jego zdaniem należałoby zacząć od zmiany reguły i liczenia nakładów od danego roku, a dopiero potem dojść do podwyższenia odsetka PKB. – Łącznie z zastanowieniem się nad mechanizmem finansowania systemu opieki zdrowotnej. Ma być składkowy, budżetowy, mieszany? – pyta. Obecnie większość środków pochodzi ze składki zdrowotnej, ale jeżeli jest ich mniej niż ustawowo zapisany odsetek na zdrowie, różnica jest pokrywana z budżetu. Jednak wszyscy są zgodni: nadchodzący rok będzie trudny finansowo. – Do tej pory starczyła w dużej mierze składka zdrowotna, teraz będzie coraz większy nacisk na finansowanie z budżetu – mówi jeden z naszych rozmówców. Z kolei senator Lewicy Wojciech Konieczny przekonuje, że najpierw należy policzyć, ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na zdrowie, a potem dopiero sprawdzać, jak je znaleźć.
Zapis dotyczący oddłużania szpitali
Równie enigmatyczny jest zapis dotyczący oddłużania szpitali. Ten znalazł się w projekcie umowy, co do którego wszyscy są zgodni. To jednak twardy orzech do zgryzienia dla każdego rządu. Zobowiązania szpitali sięgają 19 mld zł. Jak je obniżyć? – Po pierwsze, zwiększyć wyceny świadczeń – mówi jeden z polityków KO. Kłopot w tym, że to planował każdy rząd, po czym natrafiał na problemy, chociażby ze sprawo zdawczością, a bez ich rozwiązania trudno policzyć, jakie są realne koszty procedur medycznych. – Chcemy też znieść limity na wizyty szpitalne, to szansa na poprawę sytuacji finansowej szpitali i skrócenie kolejek – mówi inny polityk KO. To jednak może się okazać bardzo drogie. Platforma Obywatelska liczyła, że może to być nawet 27 mld zł, czyli 30 proc. tego, co jest obecnie przeznaczane na lecznictwo szpitalne. KO liczy na pieniądze z unijnego Funduszu Odbudowy, ale może to nie wystarczyć.
– Taki ruch może także sprawić, że już wszyscy będą się leczyć w szpitalach, a cała praca, żeby przenieść ciężar leczenia na niższe poziomy, czyli do lekarzy rodzinnych i specjalistów, pójdzie na marne – mówi jeden z naszych rozmówców. Adam Niedzielski, były minister zdrowia, chciał zmniejszyć liczbę organów założycielskich szpitali. Później z tego zrezygnowano na rzecz dodatkowego funduszu na spłatę długów i możliwości wprowadzania zarządu komisarycznego do tych lecznic, których sytuacja byłaby krytyczna. Ostatecznie projekt przepadł z powodów politycznych. Ze względu na nadchodzące wybory samorządowe decyzje nowego rządu też mogą w dużej mierze zależeć od kalkulacji politycznych.
Postulat dotyczący kadr
W projekcie znalazł się postulat dotyczący kadr. Nie wiadomo wprawdzie, co się stanie z nowymi wydziałami medycznymi, które wywołują kontrowersje, ale za to jest zgoda, by zwiększyć kompetencje innych zawodów medycznych. Przy znieczulaniu pacjentów część obowiązków mogłyby przejąć pielęgniarki anestezjologiczne. – W ogóle pielęgniarki mogłyby wykonywać o wiele więcej zadań. Część jest już zapisana, ale nie jest wykorzystywana, np. wypisywanie recept – mówi jeden z rozmówców. Kolejnym przykładem byłoby większe zaangażowanie farmaceutów. Szczegóły ma wypracować nowy minister. W projekcie umowy jest zapisany jedynie kierunek zmian.
Rozmowy dotyczyły także przestrzegania standardów okołoporodowych. Zapis jest bardzo ogólny. – Kobiety mają dostęp do znieczulenia, ale tylko na papierze. W umowie powinien być konkret mówiący o tym, jak to zmienić – mówi jeden z rozmówców. Bezpłatne znieczulenie dla każdej rodzącej wprowadził Bartosz Arłukowicz jako minister zdrowia za rządów PO. Problem polega na tym, że w praktyce, także ze względu na brak anestezjologów, otrzymuje je kilkanaście procent rodzących. Jak to zmienić? Tego nikt na razie nie sprecyzował. Konkretem za to jest finansowanie procedury in vitro ze środków publicznych. Na to jest zgoda wszystkich partii. Projekt zakłada przeznaczanie na refundację in vitro nie mniej niż 500 mln zł rocznie. Ma obejmować nie tylko refinansowanie procedury, lecz także wszystkie aspekty związane z szeroko rozumianym leczeniem i diagnozowaniem niepłodności. ©℗