W ostatniej dekadzie budżet NFZ niemal się podwoił. W 2016 r. ma wynieść 69,5 mld zł. System jest jednak nieszczelny i nieuporządkowany
Dziennik Gazeta Prawna
Środki Narodowego Funduszu Zdrowia to nie wszystko. Do tego dochodzi dodatkowe kilkadziesiąt miliardów z pieniędzy pochodzących od pracodawców, samorządów, budżetu państwa, a także prywatnych wydatków Polaków. Ostanie zestawienie GUS za rok 2013 wykazywało, że kwota łącznych prywatnych i publicznych wydatków bieżących wynosiła ponad 106 mld zł, z czego z NFZ było ok. 65 mld zł. Pieniędzy, jak przyznaje sam resort zdrowia, potrzeba przynajmniej 30 proc. więcej. Ale czy to wystarczy, by kolejki wreszcie się skróciły?
O nieszczelności systemu mówi się od lat. Zazwyczaj jednak w kontekście dokręcenia śruby placówkom czy uzasadniania zamrożenia wycen, które od kilku lat są na podobnym poziomie. A to od ich wysokości zależy kontrakt szpitala. Z drugiej strony eksperci przekonują, że mamy medycynę na światowym poziomie za ułamek tego, co w większości państw UE. I bądź tu człowieku mądry. Prawda oczywiście leży gdzieś pośrodku. Coraz więcej szpitali zarządzanych jest profesjonalnie, choć nadal nie wszystkie. Niejasne przepisy, brak stabilności i często zbyt wygórowane wymogi NFZ i resortu zdrowia nie ułatwiają im życia. A to, co boli najbardziej pacjentów, czyli kolejki, w znikomym stopniu zależy od organizacji placówek.
Co należy poprawić?
– W pierwszej kolejności musimy uporządkować opiekę nad pacjentem i wyceny świadczeń – uważa dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego i członek Rady NFZ.
– Chodzi o to, by zwiększyć dostęp do tych świadczeń, na które jest największe zapotrzebowanie wyrażone długością kolejek i przy których czas ma największe znaczenie dla zdrowia. Długie kolejki do endokrynologa czy alergologa, niemal dwuletni okres oczekiwania na operację zaćmy, wszczepienie endoprotezy są nieracjonalne – zaznacza Gałązka-Sobotka.
Tłumaczy, że nie zawsze jest to związane z niską wartością kontraktu, coraz częściej powodem jest brak specjalistów. Potrzebny jest więc też plan rozwoju kadr medycznych w całym systemie ochrony zdrowia.
Drogą do poprawy sytuacji pacjentów jest ewolucyjna zmiana systemu w takim kierunku, by świadczeniodawcy ponosili odpowiedzialność ze efekty leczenia. Minister Konstanty Radziwiłł jako przykład podawał ofiary wypadków, które po leczeniu w szpitalu powinny od razu trafiać na rehabilitację. Tymczasem rzeczywistość jest inna: szpital ratuje pacjentowi życie i zostawia samego w systemie.
– Teraz mamy model akordowy, w którym zatraciliśmy misję i cel, czyli dobro pacjentów – dodaje Gałązka-Sobotka.
Także inni eksperci są przeciwko bezrefleksyjnemu dokładaniu pieniędzy, które grozi marnotrawstwem. – Nie powinniśmy dolewać wody do dziurawego wiadra – zaznacza dr hab. Marcin Matczak, szef Praktyki Life Sciences z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka.
Jako przykład podaje refundację leków. – Dzięki wykorzystaniu mechanizmów dzielenia ryzyka, np. w zakresie całkowitych wydatków na leki, rząd mógłby wspólnie z firmami zwiększyć dostępność preparatów refundowanych w ramach obecnie ponoszonych kosztów – proponuje Matczak. Jego zdaniem podobnie jest ze świadczeniami gwarantowanymi.