To nieoczekiwany efekt regulacji, które zapewniły pielęgniarkom i położnym wzrost wynagrodzeń. Przepisy trzeba pilnie zmienić - mówi Maciej Jabłoński, adwokat z Kancelarii Adwokackiej Maciej Jabłoński.
To nieoczekiwany efekt regulacji, które zapewniły pielęgniarkom i położnym wzrost wynagrodzeń. Przepisy trzeba pilnie zmienić - mówi Maciej Jabłoński, adwokat z Kancelarii Adwokackiej Maciej Jabłoński.
Ustępujący minister zdrowia przyznał pielęgniarkom i położnym podwyżki. Od początku sposób ich realizacji budził wiele wątpliwości. Czy słusznie?
Obie grupy zawodowe uzyskały realny wzrost wynagrodzeń i co ważne – od zaraz. W wielu szpitalach nowe regulacje są już wcielane w życie. Niewątpliwie jednak wskazana byłaby większa precyzja w stanowieniu prawa. Tempo prac nad nim spowodowało bowiem, że zawierają pewne mankamenty.
Jakie?
Po pierwsze, obecnie podwyżkę regulują dwa rozporządzenia ministra zdrowia. Pierwsze z 8 września 2015 r. określa wzrost wynagrodzeń do 30 czerwca 2016 r. o 300 zł, natomiast drugie – o dodatkowe 100 zł w tym samym okresie oraz o 400 zł na dalsze okresy. Pracodawca ma się porozumieć w sprawie podziału środków na wzrost wynagrodzeń ze związkiem zawodowym reprezentującym wyłącznie pielęgniarki i położne. Przy czym w obu aktach prawnych jest określona odmienna procedura. Zgodnie z pierwszym rozporządzeniem w przypadku braku porozumienia pracodawca samodzielnie określa zasady podziału pieniędzy, natomiast drugi akt prawny stanowi, że w analogicznej sytuacji ma je podzielić po równo w przeliczeniu na etat bądź równoważnik etatu. W praktyce może więc dojść do absurdalnej sytuacji, że na innych zasadach będzie dzielone 300 zł, a na zupełnie innych pozostałe 100 zł.
Czy z rozporządzeń wynika przynajmniej, jaką ostatecznie kwotę podwyżki powinna otrzymać na rękę każda z pielęgniarek?
To także nie jest precyzyjnie określone. Oba rozporządzenia nie zawierają odpowiedzi na pytanie, które jest podstawowe przy regulacji podwyżki – czy jej kwota ma wejść do wynagrodzenia zasadniczego pielęgniarki, czy też powinna stanowić dodatek do pensji? Z niektórych zapisów rozporządzeń wynika, że chodzi o kwotę wynagrodzenia brutto. Natomiast pewne wątpliwości może budzić to, czy we wskazanym wzroście płacy mieści się także kwota, którą musi uiścić pracodawca, np. na ZUS. Ogólnie przyjęto, że 400 zł łącznej podwyżki to kwota brutto, czyli obejmuje wszystkie pochodne wynagrodzenia, a więc także te, które ponosi także pracodawca. Taka interpretacja jest zasadna o tyle, że trudno byłoby znaleźć przepisy, które zobowiązywałyby np. szpitale, szczególnie te działające w formie spółek, do tego, aby inwestowały własne środki w podwyżki dla pielęgniarek. Rozporządzenia nie zawierają też odpowiedzi na wiele innych wątpliwości pracodawców, np. w jaki sposób wypłacać świadczenia za okres usprawiedliwionej nieobecności pracownika z powodu choroby. Wydaje się, że w tej sprawie zakład pracy będzie musiał dojść do porozumienia ze związkami zawodowymi
Wielu dyrektorów szpitali wskazuje, że paradoksalnie efektem podwyżek będzie przywiązanie pielęgniarek do ich zakładów. Jak to możliwe?
To jest rzeczywiście jeden z głównych mankamentów obu rozporządzeń, że nie zawierają one mechanizmu, który powodowałby podążanie kwoty podwyżki za daną pielęgniarką. To efekt zapisów rozporządzenia z 8 września, które nakazywało przekazanie do NFZ szczegółowej informacji o liczbie pielęgniarek i położnych wykonujących zawód u danego świadczeniodawcy. Pieniądze są więc przyznawane przez NFZ dla konkretnych pracowników zgłoszonych do funduszu. Problem pojawia się więc w przypadku, gdy pielęgniarka, która otrzymała podwyżkę, będzie chciała zmienić zatrudnienie. W szpitalu, gdzie podejmie nową pracę, nie została wykazana do NFZ, więc istnieje niebezpieczeństwo, że nie otrzyma podwyżki.
Będzie zatrudniona na gorszych warunkach niż inne osoby wykonujące te same obowiązki?
Tak, może dojść do takiej sytuacji, choć nie ma przepisów, które zabraniałyby pracodawcy dostosować jej wynagrodzenia do pensji pozostałych pielęgniarek z innych środków niż ministerialna podwyżka. W praktyce pracodawca musiałby jednak zapewnić wzrost wynagrodzenia z własnych pieniędzy, co w przypadku wielu placówek medycznych będzie niemożliwe do spełnienia. W mojej ocenie potrzebny jest mechanizm, który pozwoli na bieżąco wykazywać pielęgniarkę do NFZ. Można go wprowadzić albo poprzez nowelizację rozporządzenia, albo zarządzeniami NFZ.
Szpitale boją się kar, które NFZ może nałożyć na nie w przypadku nieprzeznaczenia środków na podwyżki w sposób określony w rozporządzeniu. Czy słusznie?
Za niewłaściwe wydatkowanie tych kwot świadczeniodawcy ponoszą konsekwencje dwojakiego rodzaju. Otóż grozi im kara umowna w wysokości do 5 proc. środków, a także konieczność zwrotu pieniędzy przekazanych na podwyżki dla pielęgniarek i położnych. W mojej ocenie to rozwiązanie jest całkowicie błędne i należy z niego czym prędzej zrezygnować, bo skierowane jest przeciwko pielęgniarkom. Konsekwencje złamania postanowień ze związkami zawodowymi poniosą pracownicy (zostaną pozbawieni środków na podwyżki), a nie osoby bezpośrednio odpowiadające za rozliczenia, a więc np. dyrektorzy szpitali. Co zaś do kary umownej, to w rozporządzeniu z 14 października występuje pewna sprzeczność. Pracodawca może ponieść karę umowną do wysokości 5 proc. kwoty wynikającej z aneksu z NFZ albo do 2 proc. całego kontraktu. Zasadne jest też pytanie, czy może być mniejsza niż 5 czy 2 proc. i na podstawie jakich kryteriów można ją zmniejszyć. To ewidentne błędy, które wkradły się do techniki legislacyjnej. Podsumowując – kierunek regulacji należy ocenić pozytywnie, ale wskazana byłaby większa precyzja w stanowieniu prawa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama