Doszło do tragedii. Faktycznie życie ciężarnych jest zagrożone, bo lekarze zmienili zasady postępowania?

ikona lupy />
mec. Jolanta Budzowska, reprezentuje prawnie rodziny zmarłych kobiet z Pszczyny i Nowego Targu / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Takie sytuacje się zdarzały i zdarzają. Niektóre po prostu są szczególnie bulwersujące i budzą zainteresowanie opinii publicznej. Obowiązujący stan prawny i podejście części lekarzy, a nawet szpitali do kwestii dopuszczalności terminacji rodzi problemy i zwiększa ryzyko dla ciężarnych. To szczególnie widoczne po wyroku trybunału. Z jednej strony możliwości działania zgodnie z aktualną wiedzą medyczną zostały zawężone, a z drugiej mamy gęstniejącą atmosferę wokół środowiska medycznego, które skądinąd często słusznie obwinia się o zasłanianie się ryzykiem prawnym. To nie nastraja do decyzji wymagających odwagi cywilnej.

Czy historia pacjentki z Pszczyny coś zmieniła w myśleniu lekarzy?

Miałam nadzieję, że tak. Niektórzy lekarze dostrzegli zagrożenie wiążące się z postawą wyczekującą w sytuacji, gdy płód nie ma szans na przeżycie. Mam na myśli zarówno zagrożenie życia i zdrowia osoby w ciąży, jak i zagrożenie odpowiedzialnością karną w przypadku niezapobieżenia śmierci ciężarnej. Ci lekarze są bardziej świadomi, mają przemyślany schemat postępowania, w razie wątpliwości odpowiednio wcześnie konsultują możliwości działania w duchu dobra pacjentki. Jak jednak wynika z okoliczności śmierci pani Doroty w Nowym Targu, ta wiedza nie jest powszechna. Samorząd lekarski i stowarzyszenia specjalistów z zakresu ginekologii i położnictwa oraz perinatologii mają jeszcze sporo do zrobienia na polu edukacji. Uważam, że powinny powstać jasne wytyczne, jak rozumieć zagrożenie życia i zdrowia kobiety w sytuacjach, z którymi najczęściej mierzą się dziś ginekolodzy, wybierając między utrzymywaniem przy życiu płodu, a ryzykowaniem życia kobiety.

Mają powstać.

Prawda jest taka, że lekarze nie przyrzekali ratować życia pacjentek „pod warunkiem, że”. Przeciwnie. Czas chyba przypomnieć zasady etyki lekarskiej: „Najwyższym nakazem etycznym lekarza jest dobro chorego”. I dalej: „Mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i wymagania administracyjne nie zwalniają lekarza z przestrzegania tej zasady”.

Z jakimi historiami zgłaszają się do pani pacjentki?

Najczęściej z pytaniem, co zrobić w sytuacji, kiedy już wiedzą, że płód nie ma szans na przeżycie, a jedynie leczenie, jakie się im proponuje, to „czekamy i monitorujemy”. To niewyobrażalna tortura psychiczna, ten czas oczekiwania. Kobiety są w panice – często dosłownie – bo nie chcą, by ktoś uprawiał hazard w kontekście ich życia. To ubezwłasnowolnienie, brak jakiegokolwiek wpływu na decyzje lekarzy, jest najgorsze. Nie wykluczam, że nie każda z tych kobiet zdecydowałaby się na wywołanie poronienia, gdyby miały wybór – ale problemem jest brak wyboru w kontekście wagi dóbr, jakie mamy na szali.

Z cyfr przekazywanych przez konsultantów nie widać, by rosła liczba zgonów matek. Może wcześniej nie były zauważane, a teraz stały się medialne?

Zakładam, że dane przekazywane przez konsultantów są prawdziwe. Może po prostu nasza tolerancja oraz zaufanie do tego, że te zgony to powikłania, których nie można było uniknąć, się wyczerpała. Oczekujemy – i słusznie – wyjaśnienia każdego przypadku.

Dwie śmierci młodych kobiet. Do tego historie tych, które będąc w szpitalu, zamiast słuchać lekarzy, konsultują się z aktywistkami. Czy drastyczny spadek zaufania do medyków stał się faktem?

Uważam, że lekarze zapracowali na tak drastyczny spadek zaufania do nich. Postawa wyczekująca, unikanie trudnych decyzji, traktowanie pacjentek paternalistycznie – to wszystko powoduje, że szukają pomocy u osób i organizacji, które ją oferują. Problem w tym, że to działania doraźne, mogące rodzić inne poważne zagrożenia dla życia i zdrowia. Leczenie powinno pozostać w rękach lekarzy, a pacjentki powinny móc im zaufać.

Czy lekarze w Polsce mają jasne wytyczne, jak postępować, gdy ciąża obumiera?

Odnośnie do sytuacji, w jakiej była pani Dorota, to Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników opublikowało oświadczenie, w którym stwierdza m.in., że „wydaje precyzyjne rekomendacje postępowania (...) w przypadku przedwczesnego odpływania płynu owodniowego”. Jedyną wskazówką, jaką znalazłam na stronie towarzystwa, jest zdanie w rekomendacji z 2022 r. dotyczącej indukcji porodu: „W przypadku PPROM z towarzyszącymi objawami infekcji wewnątrzowodniowej zaleca się ukończenie ciąży w sposób adekwatny do sytuacji klinicznej niezależnie od wieku ciążowego”. Według mnie to nie jest żadne konkretne wsparcie dla lekarzy. Jest jeszcze „okólnik” na stronach MZ, który powstał po śmierci pani Izabeli z Pszczyny pt. „Życie i zdrowie matki jest najważniejsze”. Jednak z uwagi na miejsce publikacji i brak danych o twórcach tych zaleceń nie wiadomo do końca, jak je traktować. Tymczasem z mojego doświadczenia wynika, że częściej przyczyną podtrzymywania ciąży, gdy płód nie ma szansy na przeżycie, i odmowy terminacji ciąży są niedostatki wiedzy lekarzy i ich brak doświadczenia, niż rzeczywista obawa przed odpowiedzialnością prawną. Takim przykładem jest reżim łóżkowy w przypadku pani Doroty.

Pacjentka jest bezbronna w zderzeniu z lekarzami? Czy może żądać określonych w przepisach procedur?

Powinna powoływać się na swoje prawa pacjenta: prawo do żądania konsultacji, zwołania konsylium. Może składać skargi do rzecznika praw pacjenta z prośbą o natychmiastową interwencję. Powinna żądać interwencji wojewódzkiego konsultanta do spraw ginekologii i położnictwa. ©℗

Rozmawiały Klara Klinger, Paulina Nowosielska