Nie ma powodów, żeby uczelnie otwierały nowe apteki – tak jeszcze kilka miesięcy temu twierdziło Ministerstwo Zdrowia. Teraz zmieniło zdanie i zgodziło się na taką możliwość. Poprawkę do ustawy, która nie ma nic wspólnego z prawem farmaceutycznym, zgłosiła była minister Jadwiga Emilewicz.

To nie pierwszy raz, kiedy politycy, próbując zmienić ustawy, chcą załatwić interesy w swoich okręgach wyborczych. Niedawno opisywaliśmy historię, jak przy okazji ustawy o medycynie laboratoryjnej znienacka posłowie wprowadzili zapis utrudniający fuzje szpitali. Chodziło o rozwiązanie na korzyść jednej konkretnej uczelni: w Bydgoszczy, czyli okręgu wyborczym polityków PiS – szefa sejmowej komisji zdrowia oraz ministra z KPRM.
Teraz, jak wynika z naszej analizy, problem dotyczy kłopotu z apteką prowadzoną przez Uniwersytet Medyczny w Poznaniu – uczelnia ma ją od czasów, kiedy miała taką możliwość; teraz ma problem z jej przeniesieniem, co poprawka by rozwiązała. To okręg wyborczy posłanki Jadwigi Emilewicz. Była minister przedsiębiorczości nie odpowiedziała na pytanie w tej sprawie. Resort zdrowia przekonuje, że to błędne wnioski, bowiem pomysł, by uczelnie mogły otwierać nowe apteki, powstał po spotkaniu z rektorami. I to wtedy ministerstwo zmieniło zdanie w tej sprawie. Jeszcze w kwietniu zeszłego roku w odpowiedzi na interpelację resort pisał: „Nie ma w ocenie Ministra Zdrowia uzasadnienia dla zmian obowiązującego stanu prawnego przez pryzmat jednostkowych przypadków”. Zaś w grudniu pojawiła się uchwała Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych z apelem o pilną zmianę przepisów o prawie farmaceutycznym i pozwolenie na prowadzenie aptek przez uczelnie.
I przepis idący w sukurs apelom rektorów pojawił się podczas prac sejmowych nad ustawą onkologiczną. Gdy pochylił się nad nią Senat, jego legislatorzy uznali, że tryb wprowadzenia zmian był rażąco niekonstytucyjny, bo poprawka wykracza poza temat ustawy. Senatorowie odesłali ustawę do Sejmu z rekomendacją, żeby poprawkę Emilewicz wykreślić. Posłowie jednak wcześniej ją przegłosowali.

Kto ma większy kłopot

Nie tylko sposób procedowania budzi kontrowersje. Chodzi też o samą propozycję – uczelnie prowadzące kształcenie na kierunku farmacja „będą mogły otwierać apteki z pominięciem ograniczeń demograficznych i geograficznych, a każda uczelnia będzie mogła prowadzić jedną taką aptekę”. Uczelnie przekonują, że to bardzo potrzebne rozwiązanie. Jeden z pracowników Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu podkreśla, że w aptekach szkolą studentów. Nie tylko podczas obowiązkowych staży, lecz także podczas prowadzenia różnych zajęć bardzo przydaje się to, że jest możliwość pójścia z grupą do apteki.
Naczelna Izba Aptekarska uważa jednak, że taki zapis to otwarcie furtki dla ominięcia przepisów dotyczących zakładania aptek w Polsce. Podmioty mają o co walczyć – cały rynek jest wart 40 mld zł. W 2017 r. wprowadzono przepisy, które miały powstrzymać apetyty „bogatych sieci aptecznych” i dać żyć drobnym przedsiębiorcom, którzy w tym starciu nie mają szans. Tak powstała ADA, czyli Apteka dla aptekarza, która określała, że założyć aptekę może tylko farmaceuta, który nie może mieć więcej niż cztery punkty sprzedaży. I nie może jej założyć byle gdzie – trzeba spełnić wymogi demograficzne (m.in. nie bliżej niż 1 km od innej). I to zdaniem NIA jest kluczowe. Bo zgodnie z nowymi przepisami uczelnia będzie mogła otworzyć aptekę, gdzie chce, bez względu na ograniczenia. – Może i w centrum miasta, a nie musi na terenie uczelni, potem może ją sprzedać – mówi wiceprezes NIA Marek Tomków. Jego zdaniem sam przepis nie jest wprowadzony ze złą intencją, ale należy wziąć pod uwagę, jakie może rodzić konsekwencje. A to nie zostało zrobione.
Łukasz Waligórski, farmaceuta prowadzący portal Mgr.farm, dopuszcza, że być może taka zmiana jest konieczna. Ale wprowadzanie jej tylnymi drzwiami uniemożliwia wzięcie pod uwagę głosu środowiska farmaceutycznego. – Nie było szansy na merytoryczną dyskusję – żałuje.

Rektorzy są uczciwi

Już dziś firmy szukają różnych sposobów, żeby ominąć rygorystyczne ograniczenia. Na przykład zakładają apteki na słupa: sieć, która ma już cztery placówki, „wynajmuje” farmaceutę, żeby otworzyć kolejną (co jest oczywiście nielegalne). Toczy się walka o interpretację przepisów, czy chodzi o jedną aptekę na kraj, czy województwo (w opisywanej kilka miesięcy temu przez Patryka Słowika w WP sprawie widać, było że inna interpretacja może z 4 aptek zrobić 64, a to przekłada się na ogromne zyski np. przy sprzedaży sieci aptek).
Ministerstwo podkreśla, że chodzi tylko o studentów i uczelnie. – Czy podejrzewamy, że rektorzy to oszuści, którzy będą zajmować się handlem aptekami? – mówią moi rozmówcy. A prawnicy przekonują, że przepisy są obecnie niekorzystne dla uczelni. – Są uczelnie, które prowadzą apteki, bowiem uzyskały na nie zezwolenia jeszcze przed wejściem Apteki dla aptekarza. Teraz, jeżeli uczelnie te chciałyby przenieść istniejącą aptekę do innej lokalizacji (bo np. posiadają nowe budynki), nie mają formalnie takiej możliwości – mówi Paulina Kumkowska, senior associate z kancelarii Domański Zakrzewski Palinka. I tu wracamy do posłanki Emilewicz. Poznańska uczelnia prowadzi aptekę od dawna (pozwalały na to przepisy sprzed 2017 r.), teraz chce ją przenieść, a nie może; zmiana przepisów rozwiązałaby ten problem.
Czy apteki uczelniane mogłyby być furtką do „handlu” aptekami w ogóle? – To prawda, że w zaproponowanych przepisach nie ma zakazu sprzedaży apteki przez uczelnię i zakładania nowej. Czy uczelnia mogłaby się zająć produkcją zezwoleń – potencjalnie tak, tylko jaki byłby cel takiego działania? Należy pamiętać, że nabywca uczelnianej apteki (np. spółka) i tak musiałby spełnić warunki antykoncentracyjne czy podmiotowe – wskazuje Kumowska. ©℗