- Współczynnik umieralności mieliśmy wyższy niż inni, co oznacza, że mieliśmy znacznie więcej przypadków COVID-19, niż początkowo się wydawało - mówi prof. Piotr Czauderna przewodniczący Rady ds. Ochrony Zdrowia przy prezydencie

Polaków na COVID zmarło więcej niż myśleliśmy.

Tak, i mamy na to dowody. Zgodnie z wynikami badania PZH o nazwie OBSERCO, poziom przeciwciał anty-S1 (które są wytwarzane zarówno w wyniku zakażenia jak i zaszczepienia) oraz badanie przeciwciał anty-N (potwierdzających przebycie naturalnej infekcji SARS-CoV-2 u osób anty-S(+) deklarujących zaszczepienie) wskazuje, że chorych na COVID było co najmniej 3-4 razy więcej niż widnieje w oficjalnych statystykach. Niektórzy szacują, że przypadków COVID było nawet pięć i pół raza więcej. Co oznacza, że na przykład jesienią 2020 roku mogło być nie 1,5 miliona osób, które przebyły infekcję COVID-19, jak wynikało z rejestrów, ale było to nawet do 8 mln osób.

Co z tego wynika?

Że znaczna część nadmiarowych zgonów, których było w tym czasie bardzo wiele, wynikały z przebycia nierozpoznanego COVID-19: albo bezpośrednio z powodu wirusa albo dodatkowo z powodu negatywnego wpływu chorób współistniejących. To też pokazuje, że wbrew pozorom mniejsza dostępność do służby zdrowia nie do końca przełożyła się na większą śmiertelność w Polsce. Tygodniowo, wg statystyk NFZ, mamy do czynienia z ok. 4000 poważnych epizodów medycznych (udary, zawały, itd.) wymagających pomocy doraźnej i pilnej interwencji leczniczej. W okresie maksymalnego „lock downu” na początku pandemii liczba tych interwencji spadła mniej więcej o 1000. W kolejnych fazach pandemii mniej więcej o 600. Nawet, gdyby założyć, że wszyscy tacy chorzy zmarli, to i tak nie tłumaczy to większości nadmiarowych zgonów. Zjawisko to może odpowiadać za kilka czy kilkanaście procent nadmiarowych zgonów, jednak za większość z nich było odpowiedzialne zakażenie COVID-19. Na dodatek, fale zgonów nakładały się dość ściśle na fale zachorowań na COVID.

W Polsce zmarło więcej osób niż w innych krajach. To oznacza, że COVID był u nas bardziej zabójczy?

Nie, bo właśnie się okazuje w kolejnym już raporcie, m.in. przygotowanym przez UW ICM na podstawie modelowania, rzeczywistych statystyk zgonów oraz ww. badań OBSERCO, odsetek zmarłych z powodu koronawirusa był na podobnym poziomie co w innych krajach - stosunek liczby zgonów do liczby zachorowań, czyli tzw. śmiertelność, była na poziomie 0,8-0,9, czyli 10 razy większa niż przy grypie. W innych krajach rozwiniętych było dość podobnie.

A w stosunku do liczby mieszkańców zmarło nas więcej niż gdzie indziej?

Tak, współczynnik umieralności mieliśmy wyższy niż inni, co oznacza, że mieliśmy znacznie więcej przypadków COVID-19 niż początkowo się wydawało. Zresztą we wszystkich krajach rzeczywistych przypadków COVID-19 było więcej niż oficjalnie ich zarejestrowano. W Niemczech było to, np. 2-2,5 raza więcej. Jednak w Polsce było ich znacząco więcej, być może nawet 5,5 raza, jak mówiłem to wcześniej. Jeśli spojrzymy na dane umieszczone na stronie „Worldometer” (https://www.worldometers.info/coronavirus/#countries), to okaże się, że dla Niemiec wykazano blisko 38 mln zachorowań na COVID ze współczynnikiem umieralności bliskim 2. Tymczasem dla Polski liczbę zachorowań wykazano na poziomie 6,4 mln, co z całą pewnością nie odpowiada ich rzeczywistemu poziomowi, i dlatego właśnie polski wskaźnik umieralności (3,15) wydaje się być nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do liczby zachorowań. Tymczasem śmiertelność na COVID była dość podobna.

Dlaczego mieliśmy więcej przypadków?

Trudno powiedzieć – być może wynikało to z gorszego stanu zdrowia polskiego społeczeństwa (w końcu czas życia Polaków, zwłaszcza w zdrowiu, jest krótszy niż w Europie zachodniej) czy innego modelu gospodarstw domowych i życia rodzinnego w Polsce, np. w porównaniu, np. ze Skandynawią. Na pewno wynikało to także z niższego stanu wyszczepienia polskiego społeczeństwa w porównaniu z krajami zachodnimi. Niewątpliwie mieliśmy do czynienia z ogromną liczbą nierozpoznanych przypadków COVID. Tutaj w pełni się zgadzam z analizą dr Franciszka Rakowskiego, który wykonał dodatkową symulację pokazując - w oparciu o dane z PZH - ile realnie przypadków COVID w Polsce było. Tak jak mówiłem było ich 3-4, a może nawet 5,5 raza więcej. I jak pokazał, nie jest do końca tak, iż winny wszystkiemu był polski system ochrony zdrowia, co skutkowało brakiem dostępu do karetki czy brakiem miejsca w szpitalu w sytuacji zagrożenia życia. Podstawowe znaczenie miał sam fakt infekcji koronawirusem SARS-CoV-2.

Franciszek Rakowski w swoim raporcie stawia też tezę, że można było uniknąć nawet 30 tys. zgonów. Mogło być ich mniej?

To nie jest prosta sprawa. I nie ma tutaj prostej odpowiedzi. Na początku pandemii wprowadzono bardzo ostry „lockdown”, który wytłumił liczbę przypadków i liczbę zgonów. Tylko, że lockdown ma swoje konsekwencje gospodarcze i społeczne. To wszystko nie jest takie proste. Czy myśli Pani, że można było trzymać cały czas wszystko w zamknięciu? Niechodzenie do szkoły źle wpływało na psychikę dzieci, co teraz też widać. Mówiąc potocznie: to był wybór między dżumą a cholerą. I nie zazdroszczę ministrom zdrowia, którzy musieli wtedy decydować. Ani Ministrowi Niedzielskiemu ani min. Szumowskiemu.

Może chorzy na Covid byli źle leczeni?

Nie. Jak już mówiłem, na podstawie analiz dra Rakowskiego i prof. Holgera Tylla oraz badania PZH można stwierdzić, iż stosunek zgonów do przypadków COVID-19, czyli tzw. współczynnik śmiertelności, był w Polsce dość podobny do reszty krajów europejskich. Tylko, że u nas zakażenie COVID było bardziej rozpowszechnione i rzeczywista liczba zachrowań była wyższa niż pokazywały to oficjalne statystyki.

ikona lupy />
prof. Piotr Czauderna przewodniczący Rady ds. Ochrony Zdrowia przy prezydencie / Materiały prasowe

Pan był wtedy w Radzie Medycznej przy premierze.

My doradzaliśmy tylko od strony medycznej. To rząd musiał rozważyć wszystkie inne aspekty, w tym gospodarcze. To trudny temat. Nie ma jednej prostej odpowiedzi, czy można było zrobić więcej. Teraz, ex post łatwo jest oceniać i krytykować. Wówczas decyzje były podejmowane na bieżąco i z myślą o tym, żeby właśnie ochronić jak największą liczbę osób. Nikt jednak nie wiedział, jakie działania są optymalne Trzeba też mieć na uwadze, że dopóki dyskusja o zdrowiu jest dyskusją polityczną, dopóty trudno obiektywnie oceniać fakty i podejmowane działania. Na pewno jednak powinniśmy z pandemii COVID-19 i reakcji na nią wyciągnąć wnioski na przyszłość. Osobiście bardzo boleję nad tym, iż każda dyskusja o systemie ochrony zdrowia i drogach jego reformowania, co jest absolutnie konieczne, staje się przedmiotem ostrej gry politycznej. Niesłychanie utrudnia to podjęcie niezbędnych działań.

Rozmawiała Klara Klinger