Dziś przyszli medycy mogą kształcić się nie tylko na uczelniach medycznych. Z każdym rokiem przybywa szkół niemedycznych z takimi uprawnieniami. MEiN mówi o rekordach.

Otwieranie nowych kierunków medycznych, jak pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne, jest konieczne i leży w interesie państwa polskiego. Podobnie jak otwieranie kierunków lekarskich. Braki kadrowe wśród lekarzy i pielęgniarek to efekt wieloletnich zaniedbań - mówił niedawno minister edukacji Przemysław Czarnek. Szef MEiN podkreślał, że obecnie kierunków lekarskich na uczelniach niemedycznych jest więcej niż na uniwersytetach medycznych. Mówił też o łącznie 10,7 tys. studentów na pierwszym roku studiów medycznych i na wszystkich kierunkach lekarskich. To, jak wylicza, o ponad 50 proc. więcej niż w 2015 r.
Faktycznie z danych, do których dotarł DGP, wynika, że uczelni niemedycznych z uprawnieniami do kształcenia w zawodach medycznych przybywa błyskawicznie. I dziś np. 12 z nich ma zgodę na prowadzenie kierunku lekarskiego. Tylko w tym roku otrzymały ją: lubelski KUL, Akademia Medycznych i Społecznych Nauk Stosowanych w Elblągu, Akademia Mazowiecka w Płocku, Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy im. Jana Długosza w Częstochowie. Najdłużej takie uprawnienia posiadają: Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Uniwersytet Zielonogórski.
Dziś także ponad 90 uczelni niemedycznych ma prawo uczyć przyszłe pielęgniarki (w tym roku taki kierunek utworzono w 13), a ratownictwa medycznego 12 (od tego roku otwarto ten kierunek w 4 nowych). Przybywa też chętnych do nauki na tych wydziałach. Na kierunek lekarski w roku akademickim 2015/2016 zgłosiło się 1965 osób, a przyjęto 60. W tym roku zgłosiło się 12 319, przyjęto 1360. Z kolei na kierunek pielęgniarski w pierwszym roku uruchomienia go na uczelniach pozamedycznych zgłosiło się 1279 kandydatów (przyjęto 986 osób). W zeszłym roku kandydatów było 16 512 (przyjętych 12 512). Z kolei na ratownictwie medycznym w roku 2015/2016 liczba kandydatów wynosiła 94, a przyjętych 66 osób. Teraz odpowiednio 611 i 462.
To szansa na walkę z niedoborem kadry. Pojawia się jednak pytanie o poziom wykształcenia na nowych uczelniach. Szczególnie że same przyznają, iż znalezienie wykładowców z dydaktycznymi umiejętnościami i wiedzą praktyczną nie jest łatwe. Wspomina o tym Katolicki Uniwersytet Lubelski, na którym w październiku tego roku ruszył wydział kształcący w kierunku m.in. położnictwa, pielęgniarstwa, a za rok ruszy również kierunek lekarski.
- Szukamy kadry - przyznaje rzecznik prasowy KUL. Wciąż też trwają rozmowy w sprawie utworzenia zaplecza badawczo-dydaktycznego. W mieście jest co prawda szpital kliniczny współpracujący z UM w Lublinie. Uczelnia myśli jednak o posiadaniu własnego szpitala klinicznego.
Eksperci zauważają, że wiele zależy od regionu kraju. - Na Wydziale Lekarskim i Nauk o Zdrowiu zatrudnionych jest dziś 278 pracowników etatowych, z czego ponad 200 prowadzi zajęcia głównie lub wyłącznie na kierunku lekarskim - opisuje dr Janusz Ligęza, prodziekan tego wydziału na Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, która jako pierwsza uczelnia niepubliczna w kraju uzyskała uprawnienia do kształcenia przyszłych lekarzy. Podkreśla, że prowadzone były tu już wcześniej inne kierunki, takie jak pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne i fizjoterapia, dietetyka. - Nie startowaliśmy więc od zera, choć konieczne było utworzenie nowych pracowni do nauczania naukowych podstaw medycyny, np. prosektoryjnej, jak i rozszerzenie zakresu umów ze szpitalami - dodaje.
Podobnie na Uniwersytecie Zielonogórskim, który ma możliwość kształcenia na kierunku lekarskim od 2015 r. Baza kadrowa pochodzi z wcześniej otwartych kierunków, m.in. inżynierii biomedycznej i pielęgniarstwa. - Gdy startowaliśmy z wydziałem lekarskim, w Collegium Medicum UZ było 30 nauczycieli akademickich, w tym 2 profesorów tytularnych. Dziś to 207 pracowników, w tym 23 profesorów - mówi Ewa Sapeńko, rzeczniczka UZ. Na pytanie, skąd pomysł na kierunek, odpowiada, że to efekt działań podejmowanych wspólnie z samorządem województwa lubuskiego, które dotąd było na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o zaspokojenie potrzeb kadrowych w ochronie zdrowia. Dodaje, że aby zatrzymać absolwentów w regionie, marszałek ufundowała stypendia dla studentów w wysokości ok. 2 tys. zł miesięcznie. Warunkiem otrzymania stypendium jest podpisanie zobowiązania o podjęciu pracy na terenie województwa w kolejnych latach.
Pojawia się zarzut, że na nowe kierunki trafiają absolwenci szkół średnich, którzy nie dostali się na uczelnie medyczne, również z powodu słabiej zdanej matury. Faktycznie, próg punktowy na najlepszych uczelniach medycznych przekracza 200, na nowych bywa znacznie niższy.
Mimo to eksperci, z którymi rozmawiamy, przekonują, że to ruch w dobrym kierunku. Szczególnie że chętnych nie brakuje. Na uczelniach medycznych jest to średnio ponad 10 osób na miejsce, a na niemedycznych, jak wynika z danych MEiN - ok. 9.
Trzeba jednak uczynić kilka zastrzeżeń. - To oczywiste, że lekarzy, pielęgniarek jest za mało - mówi Anna Rulkiewicz, prezes Grupy Luxmed. - Pojawienie się większej liczby uczelni skutkuje tym, że studenci mają do nich łatwiejszy dostęp. To jednak niesie za sobą konieczność podejmowania dalszych kroków - mówi. I wylicza najpilniejsze: zwiększenie kadry, która uczy przyszłych medyków, zadbanie o zaplecze dydaktyczne (również z wykorzystaniem infrastruktury sektora prywatnego), a także o to, by przyszli absolwenci pozostawali w kraju, a najlepiej w miejscach, gdzie są białe plamy, gdy chodzi o braki kadrowe.
Jarosław Kulczycki, rzecznik WUM, zwraca uwagę, że limity przyjęć zostały też zwiększone globalnie, dla wszystkich dziewięciu uniwersytetów, które kształcą lekarzy i znajdują się pod nadzorem MZ. Łącznie z uczelniami niemedycznymi daje to wspomniane prawie 11 tys. studentów na I roku. - Ufamy, że wszystkie uczelnie niemedyczne będą teraz podlegać szczegółowej kontroli ze strony MEiN - opisuje.
Wydziały lekarskie (tys.) / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe