Największym problemem dla niepełnosprawnych uchodźców z Ukrainy jest uzyskanie polskiego orzeczenia o niepełnosprawności. Wiąże się to z tłumaczeniem, czasem i pieniędzmi - podkreśliła koordynatorka punktu recepcyjnego w Krakowie Katarzyna Popielarz.
W Krakowie i Warszawie od czerwca działają dwa punkty recepcyjne dla niepełnosprawnych uchodźców z Ukrainy oraz dla ich bliskich i opiekunów. "Nasz krakowski punkt jest mniejszy, niż większości punktów recepcyjnych. Sam budynek jest przygotowany dla osób z niepełnosprawnościami, jest winda, specjalne prysznice, szerokie toalety. Mamy wózki inwalidzkie i łóżka ortopedyczne z regulowaną wysokością" - powiedziała koordynatorka punktu Katarzyna Popielarz ze stowarzyszenia Mudita. Dodała, że obecnie w punkcie przygotowano 35 miejsc dla uchodźców. "Przyjeżdżają do nas uchodźcy z Kijowa, Charkowa, Odessy, Mikołajowa czy Czernichowa. To osoby na wózkach inwalidzkich, z niepełnosprawnościami ruchowymi, po amputacjach kończyn, ale też dzieci z spektrum autyzmu i niepełnosprawnością intelektualną" - dodała.
Osoby z niepełnosprawnością z Ukrainy w punkcie recepcyjnym mogą pozostać do siedmiu dni. Na miejscu otrzymują kompleksową pomoc prawną, psychologiczną i logistyczną. „Te siedem dni jest umowne, wszystko zależy od sytuacji, w jakiej znajduje się dana osoba. Niektórzy przebywają u nas kilka dni, inni dłużej, a jeszcze inny następnego dnia wyjeżdżają na zachód" - wyjaśniła.
Według Popielarz niepełnosprawni uchodźcy otrzymują między innymi wsparcie w znalezieniu mieszkania dostosowanego do indywidualnych potrzeb osoby z niepełnosprawnością i jej rodziny. "Pomagamy też w sprawach urzędowych, przede wszystkim z uzyskaniem numerów PESEL i odpowiednich świadczeń przysługujących osobom z niepełnosprawnościami.
Jak podkreśliła, największym problemem dla niepełnosprawnych uchodźców są polskie orzeczenia o niepełnosprawności. „Polskie urzędy nie respektują ukraińskich dokumentów, wymagane są polskie, a to się wiąże z tłumaczeniami dokumentacji medycznej, co jest bardzo drogie, ponieważ muszą to być tłumaczenia przysięgłe" - stwierdziła i dodała, że "sam proces zmiany orzeczenia o niepełnosprawności z ukraińskiego na polski jest mocno utrudniony. Jeszcze na początku korzystaliśmy z tłumaczy wolontariuszy, ale obecnie jest to nieosiągalne".
Kolejnym problemem są odległe terminy wizyt u lekarzy orzeczników. "W zależności od przypadku, bywa tak, że samo tłumaczenie orzeczenia o niepełnosprawności to za mało i wizyta u lekarza jest konieczna" - wyjaśniła.
Zdaniem Popielarz kłopotem są też mieszkania dla osób niepełnosprawnych, a raczej ich brak w Krakowie i w Warszawie. „Trudno jest przekonać osoby niepełnosprawne do wyjazdu do mniejszego miasta. Boją się, że nie będą mieli dostępu do lekarzy, do karetki czy do rehabilitacji. Brakuje też asystentów osób niepełnosprawnych, którzy by pomogli kompleksowo pod kątem urzędowym, prawnym czy logistycznym" - powiedziała.
Stwierdziła, że czas działa na niekorzyść niepełnosprawnych. Wiele osób będąc w Ukrainie miało zapewnioną rehabilitację, dzieci chodziły do specjalnych szkół czy na terapię. Będąc w Polsce rodziny od początku muszą organizować taką pomoc. "Ratunkiem były by mieszkania socjalne dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Bardzo dużą pomocą w kwestii orzeczeń byli by też tłumacze przysięgli dostępni w urzędach. Z pewnością byłaby to realna pomoc w obecnej sytuacji" - podsumowała Popielarz.(PAP)
Autorka: Agnieszka Gorczyca