Nadal nie wiadomo, czy dzięki zwiększonym wycenom szpitalom uda się sfinansować podwyżki. Wątpliwości jest tyle, że konieczne jest spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia i NFZ. Dyrektorzy podkreślają, że odpowiedzi potrzebne są na już

Przypomnijmy, od 1 lipca obowiązują nowe stawki minimalnych płac dla pracowników medycznych, co oznacza, że ci zatrudnieni w oparciu o umowy o pracę mają zarobić - według deklaracji resortu zdrowia - od 17 proc. do 41 proc. więcej (wprowadziła je majowa nowelizacja ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych oraz niektórych innych ustaw; Dz.U. z 2022 r. poz. 1352).
Ustalono, że pieniądze na ten cel zostaną przekazane lecznicom przez NFZ na podstawie nowych wycen świadczeń przygotowanych przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT). Wydała ona rekomendację, przedstawiając dwa warianty, z których ministerstwo zatwierdziło ten uwzględniający zarówno podwyżki wynikające z ustawy, jak i m.in. wzrost wynagrodzeń pracowników zatrudnionych na podstawie umów innych niż umowa o pracę, a także „odrębne rozwiązania dla obszarów świadczeń zidentyfikowanych jako wymagające pilnej interwencji w zakresie zwiększenia poziomu finansowania”.
Czy zatem kwestia pieniędzy na podwyżki została rozwiązana (o problemie pisaliśmy w tekście „Szpitale wypłacą podwyżki pieniędzmi…. z pożyczek”, DGP nr 135/2022)? Okazuje się, że nie. „Niepewność”, „nie wiadomo” i „mamy wątpliwości” - to sformułowania najczęściej pojawiające się w rozmowach na ten temat z dyrektorami szpitali. Polska Federacja Szpitali (PFS) zebrała pytania od swoich członków i skierowała je do resortu zdrowia i NFZ (patrz: infografika). Nadal odbywają się spotkania w celu omówienia wątpliwości, bo pracodawcy jak najszybciej potrzebują konkretów.

Wielkie oczekiwanie

W międzyczasie szpitale czekają na „ostateczne oferty” ze strony płatnika, czyli aneksy do umów. - Zaczynają się pojawiać pierwsze komunikaty prezesa NFZ zmieniające wyceny poszczególnych świadczeń. Nie mamy jeszcze aneksów, a tak naprawdę odpowiedź na pytanie, czy pieniędzy wystarczy, uzyskamy dopiero po kilku miesiącach od aneksowania, czyli po wypłacie wynagrodzeń po podwyżkach i rozliczeniu świadczeń z NFZ - wyjaśnia Krzysztof Zaczek ze Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego, prezes zarządu Szpitala Murcki.
Z kolei Władysław Perchaluk, prezes Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego, szacuje - w oparciu o dane uzyskane od 22 placówek zrzeszonych w związku - że w budżetach poszczególnych jednostek może zabraknąć miesięcznie od 185 tys. zł brutto w przypadku mniejszych szpitali do nawet 1 mln zł w przypadku dużych, wieloprofilowych placówek. Dyrektorzy liczą na dodatkowe 30 mld zł w przyszłym roku, co zapowiadali minister zdrowia oraz prezes NFZ. - Jednak w tym roku już widzimy, że konieczne będzie zwrócenie się o pomoc do naszych podmiotów założycielskich. A przecież nie każdy samorząd będzie miał taką możliwość - podkreśla Perchaluk.

Potrzeba wyjaśnienia pojęć

Jednak wątpliwości nie dotyczą jedynie pieniędzy. Jak przewidywano, pojawiają się problemy ze stosowaniem w praktyce sformułowania „wykształcenie wymagane na danym stanowisku”. Przypomnijmy bowiem, że minimalne stawki wyliczane na podstawie ustawy to iloczyn kwoty bazowej i wskaźnika przypisanego danej grupie zawodowej, a jego wysokość zależy przede wszystkim od wyksztalcenia. Aby uniknąć manipulacji i przesuwania pracowników pomiędzy stanowiskami, w ustawie mowa jest właśnie o wymaganym wykształceniu. Nasi rozmówcy podkreślają, że nikt do końca nie wie, co to oznacza.
- Mamy rozporządzenie w sprawie wymagań na niektórych stanowiskach w podmiotach leczniczych, ale ono nie odnosi się do szpitali prowadzonych w formie spółek, a nawet w odniesieniu do sp. z o.o. treść tego aktu prawnego jest dość archaiczna i moim zdaniem w kwestii wynagrodzeń wręcz niezgodna z zasadą równego traktowania pracowników wynikającą z kodeksu pracy. Poza tym mamy wymagania NFZ, ale one również nijak się do tego mają, bo przecież przez wiele lat zachęcaliśmy pielęgniarki, ratowników medycznych czy rehabilitantów do rozwoju i podejmowania szkoleń. A w tej chwili mamy powiedzieć, że nie dostaną oni wyższego wynagrodzenia? Nie jest to racjonalne - wylicza Krzysztof Zaczek.

Wykształcenie nie zawsze potrzebne

Jak sytuacja wygląda z perspektywy samych pracowników? Ireneusz Szafraniec, prezes elekt Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych, informuje, że w przypadku jego grupy zawodowej dyrektorzy na ogół trzymają się współczynnika 0,94. Są miejsca, w których dyrektorzy, mając w zespołach ratownictwa medycznego lub oddziałach ratunkowych zarówno pielęgniarki i pielęgniarzy, jak i ratowników medycznych, wypłacają wszystkim wynagrodzenia na podstawie wyższego współczynnika - 1,02, żeby uniknąć ewentualnych zarzutów o nierówne traktowanie. - Jednak są to dość nieliczne przypadki - zastrzega.
Znacznie bardziej skomplikowana jest sytuacja pielęgniarek, bo też w tej grupie jest możliwość przyporządkowywania do trzech grup o różnych współczynnikach. Tymczasem, jak podkreślają przedstawiciele zawodu, niezależnie od tego, czy dana pielęgniarka ma tytuł magistra i specjalizację, czy ukończone liceum medyczne i kilkadziesiąt lat doświadczenia, w wielu miejscach wykonują one tę samą pracę. Jednak ustawa przewiduje dla nich różną wysokość pensji. Niektórzy dyrektorzy usiłują tam, gdzie jest to możliwe, różnicować zakresy obowiązków, przyporządkowując niektóre zadania wyłącznie pielęgniarkom z najwyższymi kwalifikacjami.
Jak informuje Katarzyna Kowalska, prezeska Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe, pielęgniarkom i położnym są proponowane różne rozwiązania w aneksach do umów, przy czym dominuje próba degradacji zaszeregowania stanowisk według wykształcenia. - Do naszej organizacji napływają informacje, że np. w ubiegłym roku przyporządkowano pracownika jako magistra ze specjalizacją, a w tym roku przedstawiono mu propozycję uznania jego kwalifikacji w ten sam sposób, ale np. przechodząc tylko na dyżury dzienne. Co za tym idzie, nie będzie on miał możliwości pracy w dyżurach nocnych i świątecznych, które po prostu są lepiej płatne. Alternatywą jest dobrowolne przeniesienie do grupy o niższym współczynniku i praca według dotychczasowego grafiku - wyjaśnia. Podkreśla jednak, że są również placówki, które z zasady uznają posiadane kwalifikacje.
Kowalska zwraca również uwagę na to, że pielęgniarki w podstawowej opiece zdrowotnej są kwalifikowane według najniższych wymagań (jako pielęgniarki z tytułem magistra bądź tylko ze specjalizacją z medycyny rodzinnej). Wszystkie dodatkowe kwalifikacje w wielu miejscach nie są uznawane. - Dla mnie jest to bulwersujące, bo lepiej wykształcona pielęgniarka to wyższa jakość opieki - podkreśla. ©℗
O co pytają dyrektorzy / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe