- W nowym systemie pacjent nie będzie wiedział, kto do niego przyjechał: przeszkolony ratownik medyczny po studiach czy ochotnik, który w wolnym czasie postanowił pojeździć ambulansem - zauważa Ireneusz Szafraniec, prezes elekt Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych,

Ireneusz Szafraniec, prezes elekt Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych, wykładowca w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie / Materiały prasowe
Dzięki zapowiedzianej przez rząd ustawie o ochronie ludności każda gmina ma zostać wyposażona w karetkę, której załogę stanowić mieliby strażacy po przeszkoleniu. Dzięki zasobom OSP powstać ma korpus ratowników medycznych (ok. 10 tys.), którzy mają nieść pomoc w społecznościach lokalnych. Czy ten pomysł jest dla waszego środowiska zaskoczeniem?
Oczywiście. Choć rzeczywiście jakiś czas temu pojawiły się głosy, że straż pożarna chciałaby „mieć ambulanse u siebie”. Wtedy jednak odebraliśmy to bardziej jako element gry psychologicznej, który miał nas, ratowników medycznych, powstrzymać przed - powiedzmy - stawianiem kolejnych żądań (m.in. uchwaleniem „naszej” ustawy i wprowadzeniem samorządu zawodowego).
A samo rozwiązanie to dobry czy zły pomysł?
Nam zależy przede wszystkim na jakości naszego zawodu i chcemy ją ciągle podnosić. Zwróćmy uwagę, że obecnie ratownik medyczny kształci się przez trzy lata na studiach licencjackich. Z kolei rząd proponuje utworzenie bliżej nieokreślonej szkoły przy Państwowej Straży Pożarnej. Jeśli jej ukończenie będzie nadawać uprawnienia tożsame bądź zbliżone do tych, jakie ma obecnie ratownik medyczny, to moim zdaniem jest to wyrażanie zgody na to, by w naszym kraju jeździły karetki z niewykwalifikowanym personelem. A co za tym idzie - by promować pomysł mogący zagrażać życiu i zdrowiu obywateli.
Z drugiej strony prawie 3 tys. nowych karetek...
To również bardzo nas boli. Zewsząd słyszy się, że ratownictwo medyczne jest niedofinansowane, sprzęt jest stary, a pieniędzy nie ma. Od lat walczymy o to, by ambulanse miały jakieś normy (np. limit kilometrów i lat, jak długo dany pojazd może funkcjonować jako karetka) po to, byśmy nie jeździli starymi wrakami. A tutaj znienacka przeznacza się ogromne pieniądze na kilka tysięcy karetek - można sobie tylko pomarzyć, by te ambulanse trafiły do systemu i były jak najlepiej wykorzystywane. Ale nie, one zostaną przekazane do straży pożarnej.
Ale może dzięki temu pacjenci będą mieli łatwiejszy dostęp do karetki i krócej na nią czekać?
Moim zdaniem większa liczba samochodów bez odpowiedniej załogi i tak nic nie da. Jeśli do potrzebującego przyjeżdża ambulans w kolorze systemu ratownictwa medycznego, to ma on prawo wymagać wysokiej jakości świadczeń. A w przypadku quasi-ratowników medycznych raczej będzie o nie trudno. Jednak najgorsze jest to, że - moim zdaniem - dojdzie do sytuacji, w której ambulanse będą tak wymieszane, że pacjent nie będzie wiedział, kto do niego przyjechał: czy przeszkolony ratownik medyczny po studiach, czy ratownik ochotnik, który w ramach wolnego czasu postanowił pojeździć ambulansem.
Ten pomysł jest również bardzo krzywdzący dla naszej grupy zawodowej z innego względu. Pamiętamy ten moment, w którym ratownicy medyczni zaczęli „zastępować” lekarzy w karetkach (bo tych ostatnich po prostu zaczęło brakować) - wtedy społeczeństwo było bardzo nieufne, wręcz niechętne, że do ich problemu przyjechał ratownik, a nie lekarz. Przez wiele lat pracowaliśmy na swój wizerunek i obecnie to zaufanie jest naprawdę spore, a pacjenci są z naszych usług zadowoleni. A tu znienacka wprowadza się nową „jakość” ratownika - co tu dużo mówić - o słabszym wyszkoleniu. Konsekwencje tego pomysłu będziemy ponosić my, bo znowu wrócimy do punktu, w którym pacjenci będą okazywać niezadowolenie, również względem nas, i konieczne będzie odbudowywanie wizerunku. A na to się nie godzimy. Jeśli rząd chce wprowadzić tego rodzaju służbę, to w ten sposób, by wyraźnie oddzielić nasze zawody.
W tym pewnie pomogłaby wspomniana przez pana ustawa zawodowa, która określiłaby, kto może zostać ratownikiem…
Proszę zwrócić uwagę, że od lat postulujemy utworzenie samorządu zawodowego, również po to, by mieć narzędzia do eliminowania z naszego zawodu osób, które po prostu się do tego nie nadają. Obecnie jedyna taka możliwość ma miejsce w trakcie studiów. I rzeczywiście nie wszyscy studenci je kończą. I dobrze, bo to nie jest zawód dla każdego. Naszym celem jest to, by w karetkach jeździli wyłącznie fachowcy. Tymczasem bocznym wejściem wpuszcza się nam ochotników. Czy to oznacza, że nawet jeśli ktoś zostanie „odsiany” w trakcie studiów, to i tak będzie mógł pracować jako ratownik ochotnik?
Praca ratownika medycznego jest z jednej strony obciążająca psychicznie, z drugiej - ryzyko poniesienia odpowiedzialności karnej jest stosunkowo duże. Jak będzie w ich przypadku? Czy może im to nie będzie grozić, skoro będą zabezpieczać podstawowe, lokalne potrzeby?
Moim zdaniem nie należy się spodziewać, że te karetki z załogą quasi-ratowników medycznych będą zabezpieczać wyłącznie np. drobne skaleczenia. Domyślam się raczej, że będą one na równi z zespołami ratownictwa medycznego wysyłane również do stanów bezpośredniego zagrożenia życia.
Nie rozumiem tego pomysłu również z tego względu, że już obecnie wśród strażaków są ratownicy, świetnie wykwalifikowani w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Ich wsparcie jest nieocenione. Strażacy ratownicy bardzo nas wspierają, ale w akcjach, w których udział biorą zarówno ratownicy medyczni, jak i straż pożarna.©℗
Rozmawiała Dorota Beker