Zaangażowanie starszych studentów w nauczanie młodszych ma potencjał – oceniają przedstawiciele uczelni medycznych. Podkreślają jednak, że to rozwiązanie musi być wprowadzane ostrożnie i bez przymusu.

Pod koniec maja resort zdrowia przedstawił ogólne założenia programu „Pakiet dla młodych”, który ma zachęcić do podejmowania studiów medycznych i ułatwić kształcenie na tych kierunkach (pisaliśmy o tym m.in. w DGP nr 20/2022, „Obecna sieć szpitali do końca roku”). Przewiduje on zmiany w podstawach programowych, więcej zajęć praktycznych kosztem teoretycznych, wprowadzenie obowiązkowego egzaminu praktycznego na szóstym roku studiów. Jak deklarował wiceminister zdrowia Piotr Bromber, program ma zostać uruchomiony jeszcze w tym roku akademickim.
Choć co do zasady kierunek zmian jest pozytywnie oceniany w środowisku medycznym, kontrowersje wzbudził program „Młody dydaktyk”, który - zgodnie z zapowiedziami ministerstwa - przewiduje m.in. to, że zdolni studenci szóstego roku medycyny mogliby prowadzić zajęcia dla młodszych roczników. Ma to ich zachęcić do pozostania na uczelni.
Duże wątpliwości
Reakcja środowiska lekarskiego była co najmniej sceptyczna. Wytykano, że ze względu na dużą liczbę zajęć studenci najstarszego roku nie będą w stanie zaangażować się w takie projekty, a w prezentowanych założeniach nie wskazuje się, by za prowadzenie przez nich zajęć przewidziane było wynagrodzenie.
Wojciech Wiśniewski, ekspert ds. ochrony zdrowia z Public Policy, uważa, że pomysł resortu nie znajduje uzasadnienia w potrzebach systemu ochrony zdrowia. - Już obecnie kształcimy bardzo wielu przyszłych lekarzy. Nie widzę potrzeby wprowadzania tak radykalnych zmian w procesie ich kształcenia. Moim zdaniem na tym etapie po prostu powinno się zadbać, aby tym, którzy już studiują, zapewnić jak najlepsze warunki do pozostania w zawodzie - również te pozapłacowe - podkreśla.
W jego ocenie uruchomienie programu „Młody dydaktyk” może być konsekwencją rozszerzenia grona uczelni, które mogą otwierać kierunki lekarskie, również o wyższe szkoły zawodowe. - Moim zdaniem projekt ten nie zakończył się szczególnym sukcesem, a teraz trzeba zwiększyć liczbę pracowników naukowych, którzy mogliby na nich pracować - wskazuje Wiśniewski.
Uczelnie widzą potencjał
Tymczasem wśród przedstawicieli uczelni medycznych są osoby, które uznają propozycję ministerstwa za interesującą. Prof. Leszek Domański, prorektor ds. klinicznych Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, podkreśla, że pomysł nie jest nowy. - Większość obiekcji, o których słyszę, wynika moim zdaniem z niezrozumienia procesu kształcenia. Tymczasem moje obserwacje wskazują, że nie ma lepszego sposobu na ugruntowanie własnej wiedzy niż dalsze jej przekazywanie - podkreśla.
Tę opinię podziela dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego. - Proszę zwrócić uwagę, że nierzadko zdarzało się nam samym, że łatwiej było nam przyswoić wiedzę przekazywaną przez rówieśnika (starszego kolegę czy koleżankę) niż przez naszego nauczyciela lub wykładowcę, którego przekazu z różnych względów mogliśmy nie rozumieć - argumentuje. Wskazuje, że student uczestniczący w procesie kształcenia młodszych kolegów ma podobną do nich perspektywę, dzięki czemu może również doskonalić proces edukacji poprzez podpowiadanie, na co zwrócić szczególną uwagę.
- W ogólnej dyskusji ważne jest również podkreślenie faktu, że taki student nie zastępuje nauczyciela akademickiego: doktora czy profesora, ale wyłącznie pracuje w zespole pod opieką asystenta, adiunkta i wspiera prowadzenie zajęć, pomaga przygotować materiały dydaktyczne, dystrybuować je, koordynuje komunikację i dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem. Ale nadal za ostateczny efekt uczenia odpowiada koordynator przedmiotu. Nie jest tak, że my zrzucamy na tego studenta odpowiedzialność za wynik kształcenia - podkreśla dr Gałązka-Sobotka.
I dodaje, że w obliczu deficytu nauczycieli akademickich na uczelniach medycznych stworzenie możliwości łączenia pracy klinicznej z pracą dydaktyczną już na etapie studiów rzeczywiście może zachęcić młodych adeptów medycyny do pozostawania na uczelniach.
Wszyscy czekają na szczegóły
Nasi rozmówcy zastrzegają jednak, że o ile z zasady pomysł ma potencjał, o tyle konieczne jest przedstawienie konkretnych rozwiązań - choćby w zakresie szczegółów dotyczących trybu zatrudniania studentów. - Należałoby się koniecznie zastanowić, w jaki sposób przeprowadzić takie zmiany, żeby nie miały one ani waloru przymusu, ani nie stanowiły formy eksperymentu - podkreśla prof. Domański.
Zaś dr Gałązka-Sobotka zwraca uwagę, że konieczne jest też sprawdzenie predyspozycji do uczenia. - Nie każdy potrafi uczyć, stąd nie wystarczy wzięcie pod uwagę np. posiadanej wiedzy, ale również stosunku do studentów młodszych lat i umiejętności przekazywania informacji - podkreśla. Dlatego, jej zdaniem, warto byłoby pomyśleć o przeszkoleniu studentów angażowanych w proces kształcenia z podstaw pedagogiki.
Pojawiają się również wątpliwości, czy studenci szóstego roku posiadają wystarczającą wiedzę, by nauczać. Jeszcze więcej obaw budzi kwestia praktycznych umiejętności i doświadczenia klinicznego na takim poziomie, by móc dzielić się nimi dalej. Wojciech Wiśniewski zwraca uwagę na wypowiedzi ministra zdrowia Adama Niedzielskiego wskazujące, że na jego studiach prowadzenie zajęć przez studentów było pewnym standardem. - Ja również prowadziłem zajęcia na studiach doktoranckich. Nie wiem jednak, skąd wzięło się przekonanie, że pomiędzy medycyną a np. ekonomią nie ma jakościowej różnicy - argumentuje.
Zupełnie inne zdanie ma na ten temat dr Gałązka-Sobotka. - Medycyna jest zarówno nauką, jak i praktyką. Jeżeli mamy wątpliwości, czy student w trakcie sześciu lat studiów opanował umiejętności i wiedzę w takim stopniu, aby móc się nimi dzielić z młodszymi kolegami i koleżankami, to znaczy, że kwestionujemy skuteczność studiów medycznych w ogóle - podkreśla.
Ekspertka zwraca również uwagę, że rozwiązanie ministerialne miałoby dotyczyć początkowych lat studiów medycznych, a pierwsze dwa z nich to zajęcia wyłącznie teoretyczne.
Resort zdrowia podkreśla, że jest otwarty na dialog ze środowiskiem studentów, naukowców i rektorów, sam też przyznaje, że pomysł wymaga dyskusji i doprecyzowania. Deklaruje zarazem, że nie ma mowy o przymusie - ma to być zachęta do pracy dydaktycznej dla tych, którzy mają w tym kierunku predyspozycje.
Przyszli lekarze / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe