Pracownicy medyczni deklarują, że jeśli ich wypłaty znacznie się obniżą, zrezygnują z pracy ponad etat. Dyrektorzy liczą się z tym, że będą musieli jakoś zrekompensować podwładnym straty wynikające z Polskiego Ładu. W przeciwnym razie mogą mieć problemy.

W ochronie zdrowia powszechna jest i praca w kilku miejscach, i zarobkowanie na kontraktach. Dlatego też zatrudnieni w tym sektorze spodziewali się, że Polski Ład negatywnie odbije się na ich płacach. Pierwsze analizy to potwierdziły. Już pod koniec stycznia Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych (NIPiP) w liście do wicemarszałek Sejmu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej alarmowała, że sytuacja finansowa pracowników ochrony zdrowia się pogorszy.
Na razie nie mamy pełnego obrazu. Pierwsze wypłaty wyliczone według nowych zasad otrzymali ci, których z podmiotami leczniczymi łączą umowy o pracę, „kontraktowcy” jeszcze nie. - Na swojej wypłacie nie widzę różnicy, na razie też nie docierają do mnie takie sygnały. Ale może to wynikać stąd, że - jak zapewniał rząd - zarabiający najmniej nie stracą na nowych przepisach. W naszym przypadku wynagrodzenie z umów o pracę to najniższa krajowa, a zlecenia zawierane zarówno bezpośrednio przez placówki medyczne, jak i zewnętrzne firmy nie są wcale lepiej wyceniane - podkreśla Krystian Karol Krasowski, prezes Ogólnopolskiego Międzyzakładowego Związku Zawodowego Personelu Pomocniczego w Ochronie Zdrowia. Deklaruje jednak, że związek będzie obserwować sytuację w dłuższej perspektywie.
Zdecydowanie gorzej jest w przypadku pielęgniarek i położnych. NIPiP utworzyła na swojej stronie ankietę, którą do tej pory wypełniło ok. 4 tys. osób. - Na ten moment (biorąc pod uwagę, że część świadczeń np. za dyżury nocne i świąteczne jest płacona w różnych terminach, nie przy pensji) ok. 38 proc. uczestników wskazało, że stracili do 500 zł, zaś ok. 30 proc - powyżej tej kwoty - informuje Mariola Łodzińska, wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.
Polski Ład. Logo / Dziennik Gazeta Prawna
Najgorzej w przypadku łatających dziury
Longina Kaczmarska, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, podkreśla, że najwięcej tracą osoby zatrudnione w kilku miejscach. - Problem w tym, że większość pielęgniarek pracuje właśnie na kilku umowach i to wyłącznie ze względu na realia rynku medycznego. Rąk do pracy brakuje na tyle, że istnieje potrzeba zatrudnienia w kilku miejscach - podkreśla.
Kolejną grupą, która szczególnie odczuła wejście w życie nowych przepisów, są pielęgniarki i położne pracujące po przejściu na emeryturę. - W praktyce okazuje się, że wbrew zapewnieniom rządu one również tracą. Na wysokości emerytury zyskały np. 100 zł, ale podatek dochodowy od dodatkowego zatrudnienia wzrósł o 400 zł. To żaden zysk - podkreśla wiceszefowa związku.
Niewiadomą wciąż pozostają wynagrodzenia osób pracujących na kontraktach, czyli m.in. ratowników. - Myślę, że w przypadku naszej grupy zawodowej jest jeszcze za wcześnie, by o tym rozmawiać, ponieważ należności za umowy zlecenia czy kontrakty (które są bardziej powszechne w ratownictwie medycznym) są wypłacane w okolicach 20 lutego - wskazuje Jarosław Madowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych. Podobnie jest w przypadku lekarzy - z rozmów wynika, że na razie wszyscy czekają na wypłaty.
Deklarują ograniczenie godzin
Co będzie, jeśli przez nowe przepisy podatkowe pracownicy ochrony zdrowia zaczną zarabiać mniej? - Były deklaracje, że jeżeli wynagrodzenia okażą się znacznie niższe, to ratownicy zaczną zastanawiać się, czy nie ograniczać liczby dyżurów. Nikt bowiem nie chce zarabiać mniej, pracując więcej - przypomina Jarosław Madowicz.
Również Mariola Łodzińska wskazuje, że ok. 25 proc. ankietowanych pielęgniarek i położnych deklarowało, że rozważają ograniczenie miejsc pracy do jednego, maksymalnie dwóch. - Już teraz część osób, które do tej pory pracowały na dodatkowych zleceniach w szpitalach, rezygnuje, co niekiedy skutkuje problemami z dopięciem grafików - dodaje Longina Kaczmarska.
Eksperci również przewidują, że jeśli pracownicy ochrony zdrowia zapłacą w tym roku pokaźne podatki (wynikające choćby z przepracowania z powodu pandemii ogromnej liczby godzin w wielu miejscach), to z pewnością każdy z nich przekalkuluje, czy na pewno warto poświęcić życie prywatne, kontakty z bliskimi i zdrowie, żeby ostatecznie płacić koszty kolejnych danin socjalnych. - My rozumiemy zasady finansów publicznych, ale nie po to kształcimy się, narażamy życie, by ostatecznie na tym tracić - podsumowuje Jarosław Madowicz.
Im więcej, tym mniej
Wagi problemu są świadomi również dyrektorzy lecznic. - Wypłaty generalnie są niższe niż dotąd. Mechanizm jest prosty - im więcej ktoś pracuje, tym więcej Polski Ład go kosztuje. Nie ukrywam, że pracownicy oczekują od nas, że uda się wyrównać te różnice z funduszy szpitala, czego niestety w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zrobić - mówi Jerzy Friediger, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
Zaś Władysław Perchaluk, prezes Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego, podkreśla, że z jego roboczej kalkulacji wynika, że np. lekarz, który oprócz etatu bierze kilka dyżurów, będzie musiał się liczyć z tym, że „odda” w daninach publicznych właściwie równowartość jednej swojej pensji w skali roku.
Co by było, gdyby - zgodnie z zapowiedziami - pracownicy ochrony zdrowia ograniczyli dyżurowanie? Zdaniem dyrektorów sytuacja byłaby krytyczna. - Proszę nawet nie pytać. To byłby absolutny dramat. W najłagodniejszej wersji musielibyśmy zawiesić dyżurowanie szpitala, ale obawiam się, że to nie wystarczyłoby - kończy Jerzy Friediger.
Płace w ochronie zdrowia / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe