Polacy masowo testują się poza systemem: liczba takich badań od września wzrosła niemal 24 razy.

We wrześniu apteki sprzedały ponad 11,4 tys. testów, w październiku ponad 40,5 tys., a w listopadzie liczba ta skoczyła do 272,7 tys. To dane, które dla DGP opracowała firma doradczo-badawcza PEX PharmaSequence. Dla porównania w styczniu czy lutym tego roku sprzedaż była mniejsza niż 2 tys.
Testy są jednak dostępne nie tylko w aptekach. Można je kupić również w sieciach handlowych. Wszystkie przyznają, że jest na nie wzmożony popyt.
Wynik testu kupowanego na własną rękę nie jest monitorowany: czy ktoś ponowi test w ramach publicznego systemu albo czy pozytywny wynik zgłosi do sanepidu, zależy wyłącznie od indywidualnej decyzji. – Ze względu na pandemię w tym roku do sprzedaży włączyliśmy testy antygenowe w kierunku SARS-CoV-2 oraz testy serologiczne na przeciwciała COVID-19. Od kilku tygodni zauważamy wzrost ich sprzedaży, co jest wynikiem również rosnącej liczby zakażeń – mówi Aleksandra Robaszkiewicz z sieci Lidl Polska. Nie chce jednak ujawnić, jak duży jest to wzrost.
Biedronka z kolei przyznaje, że w listopadzie klienci kupili prawie trzy razy tyle testów co w poprzednim miesiącu. Większy popyt deklaruje też Kaufland. W nieoficjalnych rozmowach sieci przyznają, że wzrosty z miesiąca na miesiąc są dwucyfrowe, przez co obecnie sprzedaż za ich pośrednictwem również można liczyć w tysiącach sztuk.
To pokazuje, jak wiele osób bada się na własną rękę. Ryzyko z tym związane jest takie, że pozytywny wynik nie trafia do żadnych baz danych. Co więcej, nikt nie sprawuje nad taką osobą kontroli, nie weryfikuje, czy odbywa izolację, czy nie. Z reguły taka osoba trafia do systemu dopiero wówczas, gdy jej stan znacznie się pogorszy i zgłosi się do lekarza pierwszego kontaktu z prośbą o pomoc. – Uważają, że to utrudni im życie, a poza tym jest też presja otoczenia: pozytywny wynik oznacza, że np. jeżeli jest to szkolne dziecko, to cała klasa jest kierowana na kwarantannę, nieszczepieni domownicy również – tłumaczy jeden z lekarzy.
Brak monitorowania sytuacji przez państwo to spory problem. Nie tylko ze względu na bezpośrednie niebezpieczeństwo (osoby z pozytywnym wymazem nie są na izolacji, o ile same nie podejmą takiej decyzji), to także kłopot przy zarządzaniu pandemią. Z oficjalnych danych wynika, że pozytywne wyniki testów przekraczają 20 proc. Jeżeli dodać nieoficjalne dane, ten odsetek mógłby jeszcze wzrosnąć. Tymczasem naukowcy analizujący epidemię mówią wprost: poziom transmisji SARS-CoV-2 w populacji świadczy o poziomie kontroli epidemii przez państwo. W maju zeszłego roku WHO podawało, że kluczowy jest próg 5 proc. pozytywnych wyników: jeżeli jest wyższy (przez dwa tygodnie), należy rozważyć zwiększenie obostrzeń.
W Niemczech dziennie wykonuje się ok. 1,5 mln testów. W mniejszej od nas Austrii robi się ich nawet czterokrotnie więcej. Więcej niż my testują też Grecy czy Duńczycy. Tak samo w Wielkiej Brytanii. W Polsce ich liczba może jednak wzrosnąć, bo w życie mają wkrótce wejść dwie zmiany. Pierwsza, która nakazuje wykonać testy zaszczepionym domownikom, którzy mieszkają z osobą, u której wykryto COVID-19. Do tej pory szczepienie zwalniało z kwarantanny, teraz ma to robić test. Po drugie, pracodawcy mają mieć możliwość kontrolowania swoich pracowników, a rząd ma zagwarantować możliwość robienia bezpłatnych testów. Głównie antygenowych, ale nawet kilka razy w tygodniu. Jak to w praktyce ma wyglądać, jeszcze nie wiadomo, bowiem prace nad ustawą trwają.
Może jednak pojawić się kłopot z laboratoriami. Już teraz kolejki przed punktami diagnostycznymi się wydłużają. – Laboratoria są wydolne. Nie ma takiego problemu, jak na początku pandemii, ale trzeba jednak pamiętać, że test wymaga pobrania wymazu. A to robi już pracownik. Jego możliwości są ograniczone – tłumaczy Tomasz Anyszek, pełnomocnik zarządu ds. medycyny laboratoryjnej w spółce Diagnostyka, i dodaje, że laboratoria mają coraz większy problem z obsadą. – Ludzie nie chcą pracować ze względu na trudne warunki oraz ciągły kontakt z wirusem – wyjaśnia.
Również zrobienie komercyjnie testu bywa trudne: mowa np. o takich, które mają do przeprowadzenia osoby wylatujące za granicę. – Kilka dni temu musiałam wykonać tekst na nie więcej niż 48 godzin przed wylotem. Jeździłam od punktu do punktu z nadzieją, że ktoś mnie przyjmie i jeszcze na czas przetłumaczy mój wynik na język angielski. Udało się, ale na ostatnią chwilę – mówi pani Monika, która wybierała się z wizytą do rodziny.