Słuchając ostatniej wymiany zdań między politykami Platformy oraz PiS, można by pomyśleć, że zarysowała się kolejna linia podziału politycznego i jesteśmy świadkami kolejnego sporu – o to, jak ma wyglądać reforma szpitali w Polsce.

Tymczasem prawda jest taka, że zarówno marszałek Senatu Tomasz Grodzki z PO i minister zdrowia w rządzie PiS mówią niemal to samo: różni się tylko sposób podania. Tylko albo aż tyle. Bo sposób narracji ma niestety kluczowe znaczenie.
Jeżeli marszałek Grodzki mówi o likwidacji, a PiS zarzeka się, że szpitale nie będą zamykane – to w jaki niby sposób mówią to samo? Chodzi o semantykę. Czy przekształcenie szpitala powiatowego na placówkę zajmującą się głównie opieką długoterminową jest jego likwidacją? Czy może zmianą formuły? Czy zmniejszenie liczby oddziałów oraz łóżek jest już częściowym zamknięciem placówki czy tylko restrukturyzacją? Tak można by wymieniać dalej. Ale cel jest jeden. Większość ekspertów, niezależnie od barw politycznych, jest zresztą od dawna zgodna, że szpitali mamy za dużo. Mówią to też politycy PiS i Platformy.
Pomysły na rozwiązanie tej kwestii są bardzo podobne. Upraszczając: zbadać, czego potrzebują mieszkańcy danego regionu i stworzyć takie zaplecze, które pozwoli na zaspokojenie tych potrzeb. Chodzi przede wszystkim o to, żeby nie mnożyć bytów i jeżeli w danym regionie jest kilka placówek oferujących to samo, wyeliminować konkurencję i stworzyć jedno centrum oferujące dobrą opiekę, a drugą placówkę przekształcić np. właśnie w placówkę opieki długoterminowej. A wszystko to otoczyć siecią przychodni oferujących dobrą opiekę ambulatoryjną.
Choć polityczni konkurenci myślą podobnie, to w wojnie klanów kwestie merytoryczne odchodzą na bok. PiS i PO, z obawy przed utratą zwolenników, nie są w stanie dogadać się na tyle, żeby kluczową i potrzebną zmianę wprowadzać – choćby pozornie – razem. Może to brzmi naiwnie, ale nie jest to zupełna utopia. Choćby ze względu na pandemię Polacy mieliby chyba większe zrozumienie, by właśnie w tym obszarze wywiesić białą flagę i działać wspólnie.
Przypomnę, że w 2019 r., przed wyborami prezydenckimi przedstawiciele czterech największych partii podpisali się pod Paktem dla Zdrowia przygotowanym z inicjatywy DGP. Wtedy zadeklarowali, że ta sfera życia wymaga zgody ponad podziałami. Wśród 11 punktów znalazł się także ten dotyczący organizacji szpitalnictwa. W Pakcie, pod którym się podpisali, znalazł się taki zapis: „dostosowanie działania szpitali do potrzeb mieszkańców, m.in. przez zwiększenie liczby oddziałów opieki długoterminowej”.
Co ciekawe, dziś obie strony odwołują się do reformy duńskiej z 2007 r. To, co mówi polityk PO, przeliczając, że w Polsce po podobnych zmianach miałoby zostać tylko 130 szpitali, jest jednak dużym uproszczeniem – w Danii reforma nadal trwa, ponadto zmienił się cały system, bo powstały duże centra, a małe szpitale zamknięto, ale częściowo przekształcono je w placówki wspierające. Jednak kierunek jest ten sam. Różnica polega na tym, że pierwsze, co zrobili Duńczycy, zanim rozpoczęli reformę, to ustalili, że będą ją wprowadzać ponad... podziałami politycznymi. Kiedy zapytałam kilka lat temu jedną z osób zaangażowanych w ten proces, jak im się to udało, nie zrozumiała pytania. – Jak to? Po prostu ustaliliśmy, że niezależnie jaka partia będzie rządziła, realizujemy przyjęty projekt – powiedziała. I zdaje się, że właśnie to stało się kluczem do sukcesu.