Włączenie pacjentów w ocenę jakości działania szpitali może prowadzić do wypaczenia systemu – uważają eksperci. Dlatego konieczne są konkrety, których w projekcie ustawy o jakości na razie brak.

Wprowadzenie obowiązku uzyskania przez podmioty lecznicze m.in. autoryzacji i akredytacji, a także nową ścieżkę dochodzenia roszczeń w związku z zaistnieniem zdarzeń niepożądanych – zakłada znajdujący się w konsultacjach projekt ustawy o jakości w ochronie zdrowia i bezpieczeństwie pacjenta. O wątpliwościach praktyków związanych z postępowaniem przed rzecznikiem praw pacjenta pisaliśmy w tekście „Szybkie świadczenie kompensacyjne nie takie pewne”, DGP nr 149/2021.
Pacjent jak klient
Resort zdrowia zakłada, że jakość w opiece zdrowotnej będzie mierzona za pomocą wielu wskaźników. Nie tylko tych odnoszących się do zarządzania placówką i kwestii stricte medycznych, ale też konsumenckich.
Maria Libura, ekspertka Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i kierowniczka Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, ma wątpliwości, czy ujęcie pacjenta jako konsumenta to dobry pomysł. Opieki medycznej nie da się przecież sprowadzić do komercyjnej usługi bez szkody dla jej bezpieczeństwa i jakości.
Racjonalna ocena jakości świadczeń to zagadnienie złożone, więc najlepiej, by zajmowała się tym niezależna instytucja - niekoniecznie płatnik. – Jeśli mamy iść w stronę systemu, który płaci za jakość, to ostatecznie najważniejsze jest to, czy byliśmy tam możliwie skutecznie leczeni. Pacjent jako laik nie jest w stanie tego ocenić – wskazuje.
Dodaje, że komfort pobytu pacjenta w szpitalu i wysoka jakość żywienia są ważne dla procesu zdrowienia i należy je badać i ulepszać, ale nie należy tego traktować jak coś ekstra. – To musi stać się codziennością, a nie elementem konkurowania o pieniądze z NFZ – kończy.
Innego zdania jest Rafał Janiszewski, właściciel kancelarii doradzającej placówkom medycznym. Uważa, że tworząc kryteria oceny podmiotu leczniczego, nie można pominąć pacjenta, ponieważ cały system musi być właśnie na nim skoncentrowany.
Trzeba wiedzieć, o co pytać
Zdaniem eksperta kluczem do powodzenia jest sposób sformułowania pytań, na podstawie których pacjenci będą oceniać placówki. – Cała sztuka polega na tym, by przyjąć takie mierniki, które mogą zostać przełożone na finansowanie. Konieczna jest na pewno minimalizacja subiektywności, a same oceny muszą być porównywalne. Możemy zapytać pacjenta, jak mu się podobało, albo czy np. zapewniono mu pomoc psychologiczną lub czy codzienne miał kontakt z lekarzem prowadzącym. Od razu widać, że w drugim przypadku odpowiedzi na pytania wchodzą w zakres standardu opieki nad pacjentem – podkreśla Janiszewski.
Niestety, na razie niewiele wiadomo – projekt nie określa, jak będą skonstruowane pytania w ankiecie i w jaki sposób wskaźnik konsumencki będzie wpływał na finansowanie lecznic. Do zamknięcia wydania nie uzyskaliśmy od resortu zdrowia odpowiedzi na nasze pytania.
Co z edukacją
To nie koniec wątpliwości. Projekt zakłada obowiązek zarządzania przez kierownika podmiotu leczniczego wewnętrznym systemem zapewnienia jakości i bezpieczeństwa. W praktyce sprowadza się to m.in. do prowadzenia rejestru zdarzeń niepożądanych, zgłaszania ich do NFZ w formie elektronicznej i publikowania na stronie internetowej szpitala wyników badań, opinii i doświadczeń pacjentów. Niezależnie od tego NFZ na podstawie przesyłanych przez lecznice danych o zdarzeniach niepożądanych sam również będzie umieszczał na swojej stronie analizy, raporty i rekomendacje bezpieczeństwa.
– Rozumiem, że intencją publikowania danych ma być próba wywarcia na szpitalach presji, by w ich interesie była jak najmniejsza liczba zdarzeń niepożądanych. Tylko trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że nie zawsze jest to zależne od podmiotu leczniczego – podkreśla Rafał Janiszewski.
Krzysztof Zaczek, prezes Szpitala Murcki, wiceprezes Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego, wskazuje, że publikowanie danych wynikających z rejestru zdarzeń niepożądanych musi wiązać się z edukacją pacjentów. – Załóżmy, że w raporcie będzie wskazane, iż w jednym szpitalu jest zero takich zdarzeń, a drugim 10. Która placówka będzie lepsza? Bo ja bałbym położyć się do tej, która ma zero, bo po prostu nie wierzę, że taki podmiot istnieje. Podobnie jest z zakażeniami szpitalnymi – nie można dać wiary placówkom, które twierdzą, że ich nie mają. One zawsze są, pytanie tylko, na jakim poziomie – argumentuje. Podkreśla, że pacjenci muszą mieć świadomość, że zdarzenia niepożądane są naturalnym następstwem udzielania świadczeń.
Na edukację pacjentów stawia też Maria Libura. – Oni muszą mieć dostęp do danych, ale potrzebna jest kampania informacyjna, jak je prawidłowo interpretować – podkreśla.
Rafał Janiszewski ma wątpliwości, czy tak się stanie. – Obawiam się, że ustawa wejdzie w życie, regulator będzie zmniejszał i zwiększał finansowanie placówkom, a pacjenci będą patrzeć na dane i unikać placówek z większym odsetkiem zdarzeń niepożądanych – wskazuje.
Jakość, nie rankingi
Maria Libura ostrzega, że źle skonfigurowany system oparty na konkurencji zamiast do poprawy jakości może doprowadzić do unikania leczenia pacjentów, którzy wymagają skomplikowanych procedur. – Tak się działo np. na oddziałach położniczych. Chcąc uzyskać lepsze miejsce w rankingach, niechętnie przyjmowały zagrożone ciąże. Tu ryzyko wystąpienia działań niepożądanych jest dużo wyższe niż w przypadku ciąż o prawidłowym przebiegu – podkreśla.
Eksperci zgodnie wskazują, że rejestr lepiej sprawdziłby się jako narzędzie kierowane do szpitali i instytucji finansujących system. – Lepiej byłoby, gdyby ze zgromadzonych danych wewnętrznie wyciągać wnioski i podejmować odpowiednie działania, np. badać, dlaczego w konkretnej placówce jest taki problem, reagować na niego i w ten sposób podnosić bezpieczeństwo pacjentów – podkreśla Rafał Janiszewski.
Bezpieczniej w szpitalach
Etap legislacyjny
Projekt w trakcie konsultacji