Pediatrzy i interniści wolą dorabiać u medyków rodzinnych, niż otwierać własne przychodnie. Nowe przepisy, które umożliwiły im tworzenie własnych praktyk się nie sprawdziły.
Pediatrzy i interniści wolą dorabiać u medyków rodzinnych, niż otwierać własne przychodnie. Nowe przepisy, które umożliwiły im tworzenie własnych praktyk się nie sprawdziły.
Od prawie trzech miesięcy lekarze mający specjalizację z interny i pediatrii mogą otwierać wspólnie własne praktyki. Umożliwiła im to najnowsza nowelizacja ustawy zdrowotnej. Zmiana miała poprawić dostęp przede wszystkim do pediatrów. Ci pracują w prywatnych gabinetach, gdzie za leczenie dzieci rodzice muszą płacić. Do przychodni finansowanych przez NFZ miała ich przyciągnąć możliwość zawierania własnych kontraktów. Zachęta okazała się jednak zbyt słaba.
– Po 15 czerwca, kiedy weszła w życie nowelizacja ustawy, podpisano jedną umowę ze świadczeniodawcą, który w swoim personelu wykazał wyłącznie internistów i pediatrów – informuje Agnieszka Gołąbek, rzeczniczka prasowa centrali NFZ.
Nowy podmiot powstał w woj. kujawsko-pomorskim. Ma 4165 pacjentów. Fundusz podkreśla, że rozwiązanie miało z założenia charakter długofalowy, jest więc za wcześnie, aby oceniać jego skutki.
Innego zdania są eksperci. Uważają, że pediatrycznego boomu w przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) nie będzie. Rynek został bowiem podzielony między lekarzy rodzinnych i trudno będzie na nim zaistnieć nowym medykom. Barierą jest konieczność szybkiego zdobycia dużej liczby pacjentów.
– Lekarz, który nie jest w stanie zebrać w krótkim czasie deklaracji wyboru od 1,5 tys. chorych, jest skazany na bankructwo. A w przypadku zespołu pediatryczno-internistycznego trzeba celować w jeszcze większą liczbę pacjentów (ok. 5 tys.), aby działalność była opłacalna – uważa dr Andrzej Kozierkiewicz, ekspert ds. ochrony zdrowia.
Z tego powodu samodzielna praca we własnej przychodni może być nieosiągalna dla młodych pediatrów i internistów, z którymi duże nadzieje wiąże Ministerstwo Zdrowia. Warunki kontraktowania w POZ są dla nich zaporowe. NFZ wymaga przedstawienia listy aktywnej pacjentów już na starcie nowego podmiotu. Na jej podstawie wypłaca honorarium za każdą pozyskaną osobę. Jeżeli lekarzowi uda się zdobyć na początku np. tylko 100 małych pacjentów, NFZ za ich leczenie zapłaci miesięcznie maksymalnie 1600 zł. Jednocześnie fundusz wymaga, aby praktyka spełniała wszystkie wymogi lokalowe i sprzętowe, co wiąże się z dużymi kosztami.
Największe szanse w POZ mają więc ci lekarze, którzy posiadają własnych pacjentów, ale ci mogą przebierać w miejscach pracy i dyktować warunki, bo pediatrów jest w Polsce za mało. – Nie spodziewam się, żeby nagle porzucili swoje miejsca pracy i przeszli do podstawowej opieki zdrowotnej. Na tym rynku trzeba znaleźć wolne miejsce, np. gdy upada jakiś publiczny świadczeniodawca czy umiera lub odchodzi na emeryturę lekarz, który miał dużą grupę pacjentów. Nie będzie więc wielkich skokowych zmian – prognozuje Andrzej Kozierkiewicz.
Nowelizacja ustawy przyniosła jednak pewne efekty. Nowe przychodnie nie powstają, ale internistów i pediatrów przybywa w już istniejących. Do NFZ po 15 czerwca wpłynęło blisko 300 wniosków o uwzględnienie w dotychczasowych umowach ze świadczeniodawcami POZ nowych lekarzy internistów (167) i pediatrów (132) jako podwykonawców. Najwięcej złożono ich w oddziałach wojewódzkich NFZ: śląskim (65), świętokrzyskim (55), małopolskim (48) oraz dolnośląskim (34).
– Poprzez zwiększenie liczby lekarzy, w szczególności pediatrów, zwiększa się dostępność do leczenia w podstawowej opiece zdrowotnej – podkreśla Agnieszka Gołąbek.
Jednak z informacji uzyskanych w oddziałach wojewódzkich NFZ wynika, że nie muszą to być zupełnie nowi lekarze.
– Mogą być w systemie już od jakiegoś czasu. Dana osoba mogła np. współpracować z NZOZ Zdrowie, a teraz została dodatkowo zatrudniona na 2 czy 3 godziny dziennie w przychodni Superzdrowie – mówi Małgorzata Doros, rzeczniczka śląskiego oddziału NFZ.
Na tej zasadzie pediatrzy są obecni na Śląsku od dawna. Spośród 4100 lekarzy POZ w tym województwie 934 ma specjalizację z pediatrii. W prawie każdej tamtejszej przychodni lekarza rodzinnego jest dostępny przez kilka dni w tygodniu w różnych porach dnia również medyk zajmujący się dziećmi. Zdaniem ekspertów pojawienie się nowych lekarzy daje powody do umiarkowanej satysfakcji.
– Pediatrzy byli w POZ jeszcze zanim weszła w życie ta ustawa. Lekarz kończył pracę w szpitalu i jeśli grafik jego pracy nie kolidował z innymi obowiązkami, po południu dorabiał w POZ. Nie musiał mieć własnej listy aktywnej pacjentów, tylko przyjmował tych zadeklarowanych do świadczeniodawcy. Pod tym względem ustawa nic nie zmieniła – podkreśla Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego. – Gdyby w całej Polsce zostało podpisanych 300 nowych kontraktów z pediatrami i internistami, którzy mieliby własne listy aktywne pacjentów, to powiedziałbym, że coś drgnęło – dodaje.
Zdaniem organizacji zrzeszających pacjentów, NFZ powinien zwiększać nie tylko liczbę takich specjalistów w POZ, ale także wydłużać godziny ich pracy. Przychodnie muszą być czynne od 8 do 18, ale w części z nich pediatra jest np. tylko od rana do 13.
– Pediatrzy są już w POZ, tyle że nie zawsze dostępni. W efekcie 1/3 rodziców dzieci w wieku 0–5 lat nie korzysta w ogóle z publicznego systemu ochrony zdrowia, tylko z leczenia prywatnego albo w poradniach abonamentowych. Takie są m.in. wyniki badania oceniającego jakość opieki pediatrycznej w POZ, które właśnie kończymy – ujawnia Ewa Borek, prezes Fundacji MY Pacjenci.
Z tej samej ankiety wynika, że rodzice chcą, żeby pediatra był w przychodniach, bo dzięki temu za jego usługi nie musieliby płacić.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama