Gdy rząd zdecydował, że szczepienia przeciwko COVID-19 nie będą obowiązkowe, uznałam, że plan uodpornienia społeczeństwa za pomocą szczepionek nie może się udać. Niedługo później, gdy wybuchła afera związana ze szczepieniami poza kolejnością, moja pewność nieco osłabła.

Pół roku później mam nie mam już jednak złudzeń: to się nie uda. Do tego samego wniosku doszli chyba również samorządowcy, którzy niedawno wystosowali apel, aby jednak wprowadzić obowiązek szczepień.
Oczywiście rozumiem, dlaczego nie zdecydowano się na przymus, przemawia za tym wiele racjonalnych względów, których nie ma sensu po raz kolejny wymieniać. No i nie należy zapominać, że mamy już program szczepień obowiązkowych, ale kompletnie nie radzimy sobie z egzekwowaniem tego obowiązku. Liczba uchylających się od szczepień stale rośnie, a jedynie ok. 10 proc. tych osób otrzymuje wezwania do zaszczepienia, w stosunku do zaledwie połowy z nich wszczynane są dalsze procedury. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że jakieś 90 proc. nierealizujących obowiązku szczepień ma święty spokój. Kilka lat temu samorządy próbowały wyegzekwować go niejako pośrednio, wprowadzając zasady, że do swoich żłobków i przedszkoli przyjmują tylko zaszczepione dzieci. Tego typu uchwały były jednak kwestionowane przez sądy. Odpowiedzią był obywatelski projekt ustawy „Szczepimy, bo myślimy”, który miał dać podstawę prawną do takich działań. Nie udało się jednak zebrać pod nim wymaganej liczby podpisów. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno było uwierzyć, że ludzie będą z własnej woli masowo szczepić się przeciwko koronawirusowi.
Teraz zamiast przymusowych szczepień mamy festiwal zachęt (a przynajmniej jego zapowiedzi). Umożliwiono szczepienia w zakładach pracy, dając w tym zakresie dużą swobodę pracodawcom, udogodnienia dla zaszczepionych wprowadzają na własną rękę niektóre samorządy. Niestety zapomina się przy tym i o zasadzie równego traktowania (nie każdy może się zaszczepić, nawet jeśli chce), i o podstawach prawnych (trudno na gruncie lokalnym wymagać czegoś, co z punktu widzenia ustawodawcy nie jest obowiązkowe), i o ochronie danych osobowych (zaświadczenie o szczepieniu zawiera informacje szczególnie wrażliwe, ich przetwarzanie wymaga zachowania odpowiednich zasad, a choć niektórzy nie wahają się chwalić tymi dokumentami w internecie, u części – całkiem słusznie – perspektywa pokazywania go bileterowi w lokalnym muzeum nie budzi entuzjazmu).
Nie wierzę, że zachęty na tym etapie programu szczepień przyniosą oczekiwany efekt. Przekonani są już zaszczepieni lub zapisani, nieprzekonanych to nie zachęci. Oczywiście jest na pewno grupa, która czeka na „500 plus za szczepionkę”. Ale jeśli się doczeka – niezależnie od tego, czy będzie to gotówka, czy dzień wolny w pracy, czy darmowy bilet – to ci, którzy zaszczepili się po prostu dla zdrowia, będą mieli prawo czuć się jak frajerzy.