Pół tysiąca młodych lekarzy już wiosną będzie mogło rozpocząć specjalizację finansowaną przez Ministerstwo Zdrowia – chwali się resort i dodaje, że najwięcej rezydentur przyznano w priorytetowych specjalizacjach dziecięcych: pediatrii, stomatologii dziecięcej, psychiatrii dzieci i młodzieży oraz neonatologii. Tymczasem lekarze są – jak sami to ujmują – „wprawieni w zdumienie” tym „sukcesem” ministerstwa i wyliczają, że de facto resort ufunduje kilkadziesiąt specjalizacji mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.

Zredukowano m.in. liczbę rezydentur lekarzy rodzinnych. „Bardzo niepokojące jest również ograniczenie liczby miejsc z zakresu anestezjologii i intensywnej terapii, medycyny ratunkowej oraz patomorfologii” – napisała w liście przesłanym do ministra zdrowia Naczelna Izba Lekarska. Jej zdaniem, biorąc pod uwagę deficyt tych specjalistów i jednoczesne duże zapotrzebowanie na nich wśród pacjentów, należałoby stworzyć system zachęt dla lekarzy, którzy mieliby się kształcić na tych kierunkach.
Liczba rezydentur już od kilku lat budzi wiele emocji. Jeszcze na wiosnę 2011 r. Ministerstwo Zdrowia zaoferowało lekarzom 842 miejsca rezydenckie, ale już na wiosnę 2012 r. liczba miejsc spadła o połowę – do zaledwie 444. W 2013 r. było ich 536, a teraz jest pół tysiąca.
Sprawa jest o tyle istotna, o ile ze statystyk wynika, iż Polska jest krajem, w którym liczba lekarzy w relacji do liczby mieszkańców jest bardzo niska. Na 1000 osób przypada jedynie 2,2 lekarza, co plasuje nas na czwartym miejscu od końca w OECD. Wśród 34 państw należących do tej organizacji gorzej jest tylko w Korei Płd., Turcji i Chile. Eksperci nie mają wątpliwości, że te wstydliwe statystyki poprawić może wyłącznie zwiększanie liczby rezydentur. Ministerstwo Zdrowia przyznaje je dwa razy w roku – w sesji wiosennej i jesiennej.